#193, 194 Lady GaGa “A Very GaGa Holiday” (2011) & VA “Camp Rock” (soundtrack) (2008)

Kiedy chwilę przed wydaniem kolejnej płyty Lady GaGa ogłosiła, że planuje nagrać świąteczny album zawierający jazzowe standardy, myślałam, że to kolejna próba zwrócenia na siebie uwagi. Poza tym co wykonująca popowe pioseneczki i latająca w samych gaciach po scenie wokalistka może wiedzieć o takiej muzyce? Jakiś czas później wpadł mi w ręce wywiad z autorem jej biografii. Dowiedziałam się wtedy, że w młodości Lady GaGa (wtedy jako Stefani Germanotta) występowała w małych klubach jazzowych. Dlaczego więc nagrywa takie banalne utwory? Na to pytania odpowiedź zna tylko ona sama.


Płyta “A Very GaGa Holiday” powstała w bardzo krótkim czasie. Wszystkie kawałki zostały nagrane podczas koncertu, który Gaga dała na potrzeby programu “A Very Gaga Thanksgiving”. Pod tym względem jestem bardzo zawiedziona, bo spodziewałam się świątecznej płyty, która ma ręce i nogi. Tymczasem na cztery utwory, które na tej ep-ce się znalazły, tylko jeden (powtarzam: JEDEN) jest związany ze świętami (“White Christmas”). Pozostałe (“Orange Colored Sky”, “Yoü & I” oraz “The Edge of Glory”) z Bożym Narodzeniem mają tyle wspólnego co np. moja mp4. A nawet ona bardziej mi się ze świętami kojarzy, bo od początku grudnia wielokrotnie przesłuchiwałam sobie chociażby “8 Days of Christmas” Destiny’s Child. Ze względu na to, że tak mało tu piosenek, da się coś wspomnieć o wszystkich. Przede wszystkim podoba mi się to, że GaGa wykonuje te piosenki na żywo. Można o niej powiedzieć, że jest tak oryginalna jak Beyonce w clipie do “Countdown”, można powiedzieć, że jej kariera powoli się kończy. Nie można jednak odmówić jej talentu. Śpiewać potrafi. Na żywo wypada bardzo dobrze. Mogłaby być traktowana bardziej serio, gdyby zmieniła repertuar i nagrywała coś mniej komercyjnego. Teraz jest już na to za późno i musimy zadowolić się takimi krótkimi występami z jazzowym repertuarem. Zaczyna się od “White Christmas”, czyli piosenki coverowanej po kilkadziesiąt razy w ciągu roku. Nie dziwię się – jest świetna. Wykonanie GaGi nie zaskakuje. Co jest tu na plus, bo gdyby zrobiła z tego jakąś elektroniczną rąbankę, przy której ludzie mogliby poszaleć w klubach… . W trakcie występu mówi coś w stylu (nie jestem wybitna z angielskiego, więc w razie pomyłki nie miejcie mi tego za złe), że ta piosenka jest za krótka i przydałoby się jeszcze coś do niej dodać. No więc dodała. Wyszło jej to super. Dalej mamy utwór pt. “Orange Colored Sky”. Nie znałam wcześniej tej piosenki. Wykonanie GaGi jest poprawne. Nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie. Najbardziej jednak byłam ciekawa, jak brzmią dwie znane z płyty “Born This Way” piosenki: “Yoü & I” i “The Edge of Glory”. Pierwszą z nich całkiem lubię. Zdziwiłam się jednak, że GaGa wybrała ją na singiel. Sama się jednak na tym sparzyła – utwór przeszedł bez echa. Na żywo piosenka brzmi podobnie jak wersja studyjna. Czyli ładnie. Na końcu znalazł się numer, którego szczerze nie cierpię – “The Edge of Glory”. Mimo, iż wielu uważa, że to jeden z najlepszych fragmentów na “Born This Way”, na mnie robi negatywne wrażenie. Wersja na żywo nie jest na szczęście tak tandetnie elektroniczna, ale mimo to nie potrafię się do niej przekonać.

Ciężko ocenić płytę, na której są tylko cztery piosenki. W porównaniu do innych albumów GaGi i tak wypada nieźle. Szkoda jednak, że nie pokusiła się o nagranie większej ilości świątecznych utworów. Jestem ciekawa, jaka byłaby jej wersja takich kawałków jak “Jingle Bells” czy “Santa Claus Is Coming to Town”. Warto dodać, że ta ep-ka kosztuje…4$. Czyli trochę drożej niż “Born This Way”. Co to jej da? Nie wydaje mi się, by miłośnicy piosenkarki szturmem podbili sklepy w poszukiwaniu “A Very GaGa Holiday”, ale ci, którzy mają odrobinę odwagi by sprawdzić, jak wypadła w nietypowym dla siebie repertuarze, nie powinni być rozczarowani.

Pamiętacie jeszcze “Camp Rock”? Jest to film muzyczny opowiadający o przygodach młodzieży na obozie. W zeszłym roku mogliśmy oglądać kontynuację, która była tak beznadziejna, że aż nie warto o niej wspominać. W filmie widzimy m.in. braci Jonas, Demi Lovato oraz kilku innych drugoplanowych bohaterów, którzy i tak odcisnęli swój znak na soundtracku do tego ‘dzieła’. Nie dajcie się zwieść tytułowi. Ta płyta (jak i cały film zresztą) powinien nazywać się raczej “Camp Pop”. No, ale dla potencjalnych odbiorców (dziewczyny w wieku 9-13 lat) to może być rzeczywiście rock. Potem będą chodzić i gadać, jakie to z nich rockmanki.

Soundtrack zaczyna się od “Oto ja”, czyli utworu, który na potrzeby promocji “Camp Rock” w Polsce wspólnie nagrali Ewa Farna i Jakub Molęda. Miała być to chyba odpowiedź na “This Is Me”, które w filmie śpiewali Joe Jonas i Demi Lovato. Kiedyś polska wersja całkiem mi się podobała. Dzisiaj jestem stanowczo na NIE. Ewa przyzwyczaiła mnie już do tego, że w każdej niemal piosence jej głos brzmi świetnie. W “Oto ja” momentami nie da się jej słuchać. Jakub wcale nie pomaga. Podśpiewuje sobie w tle, prawie nie zauważony. Zdecydowanie bardziej podoba mi się wersja z Demi i Joe. Ma w sobie więcej poweru. Jak na główną bohaterkę, Demi dostała coś mało utworów do zaśpiewania. Oprócz wspomnianego duetu z Jonasem ma tu jeszcze “Who Will I Be” oraz kolaborację z koleżankami z planu pt. “Our Time Is Here”. Ucieszyłam się na tę współpracę, bo kiedy kilka dziewczyn nagrywa coś razem to zazwyczaj wychodzi coś super. Szkoda tylko, że w “Our Time Is Here” słyszę tylko Demi. Więcej tu zdecydowanie braci Jonas. Momentami mam nawet wrażenie, że film był robiony pod nich. Najwyraźniej Disney chciał ich wypromować. Na potrzeby “Camp Rock” nagrali m.in. “Play My Music”. Nie powiem, całkiem niezły numer. Bardzo ‘rockowy’. Nie oszukujmy się. Z rockiem mają tyle wspólnego co ostatnia płyta Lady GaGi. Jednak w porównaniu do innych ich piosenek, ta prezentuje się dobrze. Joe’go słychać również w “Gotta Find You”, które w połączeniu z utworem Demi złożyło się na “This Is Me”. Bardziej podoba mi się jednak solowa wersja Joe’ego. Brzmi bardzo fajnie. Moim numerem jeden jest jednak “Here I Am” śpiewane przez Jasmine Richards. Wspaniała melodia, jeszcze lepsze wykonanie no i jak na tego typu film porządny tekst. Najbardziej podoba mi się ten fragment: So who cares if it’s not perfect Say it’s close enough to perfect For me Why should you hide from the thunder And the lighting that you’re under Cause there ain’t nobody else you wanna be (PL: Nikt nie jest doskonały ale ich to nie obchodzi Nie jesteś dostatecznie doskonała Dla nich Po co w ogóle to ukrywać? Zawsze będziesz na drugim miejscu Nie obchodzi ich kim ty chcesz być). Pozytywne wrażenie zrobiła tez na mnie piosenka “Hasta La Vista”. Trochę rapu, w międzyczasie urozmaicający utwór wokal Anny Marii Perez de Tagle, no i mamy hit. Przy okazji recenzji soundtracku do “Camp Rock” nie można nie wspomnieć o filmowej rywalce Demi – Meaghan Jette Martin. Dostały jej się niezbyt reprezentatywne numery – taneczne “Too Cool” i “Two Stars”. Nie są złe, ale w ogóle nie pozostawiają pola do popisu. I skąd mam w takim razie wiedzieć, czy Meaghan ma dobry głos?Chociaż “Camp Rock” jest filmem muzycznym, bardziej skupiłam się na jego fabule niż piosenkach, które w trakcie wykonywali poszczególni bohaterowie. Moim zdaniem utwory są trochę zbyt płytkie, poupychane, by w ogóle były. Może jestem już na to za stara?

One Reply to “#193, 194 Lady GaGa “A Very GaGa Holiday” (2011) & VA “Camp Rock” (soundtrack) (2008)”

  1. Po pierwsze to Wesołych świąt Ci życzę. 🙂 Po drugie Gaga mnie ani trochę nie interesuje, więc jej album przemilczę. [musicboxx]

Odpowiedz na „MusicBoxxAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *