#204, 205 Beyoncé “I Am…Sasha Fierce” (2008) & Lenka “Lenka” (2008)

 

Na nową płytę swojej idolki fani czekali raptem dwa lata. W tym czasie Beyonce zdążyła wydać na single prawie wszystkie piosenki z “B’Day”, wyjść za mąż oraz śpiewająco wystąpić w filmie “Dreamgirls”. Przed wydaniem albumu “I Am…Sasha Fierce” na swojej oficjalnej stronie napisała:Jestem teraz w innym miejscu i chciałabym, żeby ludzie zobaczyli moje inne strony. Autentyczność tych słów zbadamy w dalszej części recenzji. Można natomiast powiedzieć, że artystka miała pomysł na wydanie krążka. Płyta jest bowiem wydawnictwem dwupłytowym. Pierwsza część (“I Am”) składa się z ckliwych, refleksyjnych piosenek. Druga natomiast (“Sasha Fierce”) przepełniona jest taneczną muzyką z pogranicza popu, electro i r&b. W efekcie ani to, ani to nie jest wykonane dobrze, porządnie. W przypadku płyty z balladami zasypiamy praktycznie przy “Disappear”. Z tanecznych utworów w głowie ma szansę zostać jakiś refren.

Najpierw wita nas płyta z balladmi (“I Am”). Beyonce chciała pokazać, że jest już dojrzałą artystką. Stąd więc kilka popowo-rhytm-and-bluesowych ballad. Zaczyna się bardzo dobrze. Piosenka “If I Were a Boy” należy do moich ulubionych od Beyonce. Artystka brzmi w niej świetnie. Wspaniała jest też sama muzyka. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam ten numer, nie spodobał mi się. Przekonałam się jednak do niego. Genialna piosenka. Dalej jest “Halo”, czyli jedyna ballada z krążka, która zdobyła jakąś większą popularność. Była niestety grana do znudzenia. Zwrotki całkiem mi się podobają. Refren jest słaby. “Disappear” całkiem mi się podoba. Ma wyraźnie zarysowany refren. “Broken-Hearted Girl” jest jak dla mnie kalką “Halo”. Można więc powiedzieć, że Beyonce popełniła auto-plagiat 😉 Mimo wszystko bardziej przypadł mi ten utwór do gustu niż jago ‘bliźniak’. Najbardziej jednak zawiodła mnie piosenka “Ave Maria”. Wydawała mi się bardzo obiecującym numerem. Jednak już po kilkunastu sekundach mam jej dość. Ostatecznie po kilku przesłuchaniach nie pamiętam z niej nic więcej oprócz śpiewanego cienkim, wysokim głosikiem zwrotu Ave Maria. Poza tym piosenka wydaje mi się zbyt łzawa, przesadzona. Miało być poważnie, wyszło jak zawsze. Ostatnia ballada – “Satellites” – jest spokojna, delikatna i…do zgubienia. W ogóle nie zapada w pamięć. Może i jest ładna, ale niestety nudna.

W drugiej częśći płyty (“Sasha Fierce”) Beyonce postawiła na taneczne rytmy. Tutaj chciała przedstawić nam swoje alter ego – Sashę. Zabieg zupełnie się jej nie udał. To nadal ta sama wokalistka. Miało być bardziej dziko, szaleńczo. Nie udało się. Mimo wszystko da się tego słuchać. I nawet czerpać z tego przyjemność. Zaczyna się od “Single Ladies (Put a Ring on It)”. Nigdy nie przepadałam za tym utworem i teraz też mój stosunek do niego się nie zmienił. Irytuje mnie m.in. powtarzane ciągle If you liked it then you shoulda put a ring on it (PL: Jeśli podoba Ci się to wtedy powinieneś umieścić pierścień na nim). “Radio” z kolei kiedyś bardzo mi się podobało. Teraz natomiast nie cierpię tej piosenki. Nie podoba mi się przetworzony głos Beyonce w utworze. Jedyne, co mogłabym pochwalić to tekst. Zabawny: I think I’m in love with my radio ‘Cause it never lets me down (PL: Myślę, że zakochałam się w moim radiu bo ono nigdy mnie nie zawiedzie). Co na to Jay-Z? Najlepszym numerem nie tylko z części “Sasha Fierce” ale w ogóle całego krążka jest “Diva”. Jedyna piosenka, w której ‘czuję’ o co z tą Sashą chodzi. Beyonce pozuje na taką divę właśnie. Strasznie podoba mi się ten mix hip hopu z r&b. Chce więcej takich numerów od Knowles! “Sweet Dream” jest natomiast zwykłym electropopowym kawałkiem. Zaskakuje “Video Phone”. Kiedyś nie lubiłam tej piosenki. Ostatnio zaczęła mi się podobać. Spora w tym zasługa Lady GaGi, która pojawiła się w remixie “Video Phone”. Doceniłam oryginalną wersję.

Po całkiem fajnej płycie “B’Day” spodziewałam się, że Beyonce utrzyma poziom. Niestety. Podzielenie albumu na dwie części było złym pomysłem. Najpierw zasypiamy przy “I Am” by obudzić się za sprawą “Sasha Fierce”. Albo odwrotnie. Najpierw jest trochę nudno za sprawą niektórych ballad (“Ave Maria”, “Satellites”), potem możemy tylko śmiać się z alter ego Beyonce czyli Sashy Fierce, która powstała chyba tylko po to, by wzbudzić zainteresowanie fanów i mediów. Nie wiedzę żadnej różnicy między Beyonce z “Sasha Fierce” a tą z “B’Day”. No może tylko to, że teraz jest mniej r&b czy hip hopu. Ogólnie rzecz ujmując “I Am…Sasha Fierce” wypada średnio. A mogło być tak dobrze…

Lenka jest australijską wokalistką. Swoją karierę piosenkarki rozpoczęła w 2008 roku. Wcześniej zajmowała się między innymi aktorstwem. Grała w australijskich telenowelach i była prezenterką kreskówek porannego programu dla dzieci “Cheez-It”. Szybko jednak stwierdziła, że muzyka jest tym, co najbardziej ją w życiu pociąga. Album został wydany w Stanach Zjednoczonych ( 142 pozycja na Billboard 200) oraz Australii (15 pozycja na liście najchętniej kupowanych). Nic więc dziwnego, że po jakimś czasie “Lenka” trafiła na polskie półki sklepowe. Nie tyle wpływ miała na to jakaś wybitna zawartość krążka, ale wykorzystanie utworu “The Show” w wiosennej ramówce TVN w 2009 roku. Od tego czasu czy ktoś miał telewizor czy nie, był prześladowany tym kawałkiem. “The Show” szybko podłapały radia i nie było dnia bez tej piosenki.

Lenka ma charakterystyczną barwę głosu. Jej wokal jest spokojny, radosny, ale tez dziecinny. Nie ma wybitnego głosu. Wątpię, by umiała zaśpiewać tak jak Christina Aguilera czy Beyonce, ale miło jej się słucha. Płytę otwiera znany wszystkim dobrze singiel “The Show”. Jeszcze mi się nie znudził ten numer. Jest bardzo chwytliwy. Szybko wpada w ucho. Tekst też jest całkiem dobry: I’m just a little bit caught in the middle Life is a maze and love is a riddle (PL: Jestem po prostu nieco zamknięta w sobie Życie to labirynt, a miłość jest zagadką). Jeszcze bardziej uwielbiam “Trouble Is a Friend”. Znam ten numer już od kilku miesięcy i jak duże było moje zdziwienie, gdy usłyszałam go w czołówce serialu “Julia” na TVN. Fajnie, że wykorzystali ten utwór. Pasuje. Od pozostałych na “Lence” wyróżnia się tym, że jest mniej pogodny. Można nawet powiedzieć – tajemniczy, niepokojący. Wokalistka śpiewa: Trouble will you find No matter where you go No matter if you’re fast No matter if you’re slow (PL: Problem cię znajdzie Nieważne, gdzie pójdziesz Nieważne, czy jesteś szybki Nieważne, czy wolny). Lubię też “Like a Song”. Tak samo jak “Trouble Is a Friend” odstaje od reszty utworów. Pozytywnie, oczywiście. Pięknie zaśpiewane, prosty, ale ładny tekst no i oczywiście muzyka. To właśnie ona jest jednym z najmocniejszych punktów na “Lence”. Czasem słychać gitarę akustyczną, czasem skrzypce. A momentami nawet dzwoneczki. Zero elektroniki i prostych, łatwo przyswajalnych brzmień. Wracając do “Like a Song”. Jest to chyba najsmutniejsza piosenka na płycie. Opowiada o niespełnionej miłości: I can’t forget you when you’re gone. You’re like a song That goes around in my head (PL: Nie umiem zapomnieć jak odeszłeś jesteś jak piosenka to chodzi po mojej głowie). Utwór z powodzeniem mógłby znaleźć się na płycie wokalistki typu Katie Melua. Jeśli chodzi o pozostałe numery, szału nie ma. “Bring Me Down” przypomina “Don’t Let Me Fall”. Albo odwrotnie. Sam początek “Don’t Let Me Fall” skojarzył mi się z tym, którego mogliśmy posłuchać w przypadku “The Show”. Tak samo fajny: Underneath the moon Underneath the stars Here’s a little heart For you Up above the world Up above it all Here’s a hand to hold on to (PL: Pod księżycem Poniżej gwiazd Jest tutaj małe serce Dla ciebie Ponad światem Ponad tym wszystkim Jest ręka mająca to podtrzymać). Wiadomo, że nie pod względem tekstu, ale ogólnie muzyki i wykonania.

Lenka jest ciekawą artystką. Z łatwością miesza radosne popowe numery z elementami folku. Jej debiutancka płyta jest spokojna i przyjemna. Po dłuższym czasie jednak się nudzi. Brakuje mi tu pazura. Jakiegoś mocniejszego punktu, którym Lenka udowodniłaby nam, że warto zainteresować się jej twórczością. Słychać, że wpływ na jej muzykę miały bajki. W końcu, jak wspominałam na początku recenzji, była prezenterką kreskówek. Nie wydaje mi się jednak, by swoje piosenki kierowała do młodocianej widowni. Oni mają swojego Justina Biebera i Lady GaGę. Lenką się nie zainteresują. Mimo wszystko na pewno jeszcze nie raz usłyszymy w jakiejś reklamie jej utwory. W końcu poprawiają one humor i wprowadzają w dobry, bajkowy nastrój.

6 Replies to “#204, 205 Beyoncé “I Am…Sasha Fierce” (2008) & Lenka “Lenka” (2008)”

  1. “The Show” bardzo lubiłem. Nadal to lubię, ale mniej niż kiedyś. Za to “Trouble Is a Friend” już mi się tak nie podoba. Razem słuchaliśmy całości i mnie znudziła (fizzz-reviews)

  2. Do “Russian roulette” przekonałam się dopiero jakiś czas temu. “Man Down” … Rum pa pa pum rum pa pa pum rum pa pa pum Man down .. <3 xD ^^. Ogólnie uwielbiam większość z piosenek Rihanny, ale ostatnio jak już pisałam wcześniej w końcu przekonałam się do "We Found Love" i to jej teraz najczęściej słucham ze wszystkich jej utworów. Nie wiedział, że Lenka jest z Australii 😉 Ze wszystkich jej piosenek znam tylko "The Show", więc wypowiem się tylko o niej. Na początku wydawał mi się okej, mogłam jej słuchać. Jednak kiedy zrobił się na nią taki szał, że po prostu nie było dnia, a nawet godziny, żebym jej nie słyszała znienawidziłam ją. Strasznie zaczęła mi działać na nerwy ;. Reszty piosenek nie znam, przynajmniej nie kojarzę. Pozdrawiam. milkit.blog.onet.pl ;D

  3. Lenka jakoś szczególnie nie przypadła mi do gustu, jednak “the show” jest piosenka, którą chyba wszyscy słyszeli. Łatwo wpada w ucho i jasne, pamiętam tą reklamę tvn. ; d / heyou

  4. ta płyta Beyonce też mi nie przypadła do gustu, chociarz na listach była hitem. single ladies jest okropną piosenką …… koszmar jakis. jedyne co moge z tego słuchać to if I were a boy.co do Lenki to nie znam jej twórczości więc się na ten temat nie wypowiem =)ADELEZONE

Odpowiedz na „LithiumAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *