#219 M.I.A. “Maya” (2010)

Trzy lata po rewelacyjnym krążku „Kala”, raperka z Sri Lanki raczy nas nowym albumem. Swoje nowe dzieło zatytułowała „Maya”. Chciała chyba tym podkreślić, że w pełni utożsamia się z prezentowanym materiałem. Przyznam się, że posiadam tę płytę w swojej kolekcji. Kosztowała jedynie 24 złote, więc decyzja była natychmiastowa. Czy żałuję wydanych pieniędzy? Nie. To pozwoliło mi w pełni poznać najnowszy krążek rewelacyjnej artystki, która nie wpisuje się w żadne schematy. Oprawa graficzna płyty jest nie z tej ziemi. Nic tu nie jest takie, jakie być powinno. Sporo tu zdjęć z filmików. Feeria barw. Kicz totalny. Ale jakże trudno oderwać od tego oczy! Jednocześnie ciężko się w tym wszystkim połapać. Ot, cała M.I.A. Na szczęście muzyka artystki nadal nie jest poukładana, typowa.

M.I.A. od początku swojej kariery miała ogromne szczęście. Nie daje się podporządkować wytwórni. Przekłada sukces artystyczny nad komercyjny. Nie dba o to, czy jej utwory grane są w radiu. Krótko mówiąc – ma gdzieś popularność i pieniądze. Jest to bardzo odważna i rzadko spotykana postawa. Przecież wiele wokalistek ulega namowom i zmienia styl. Ona jednak wszystko robi po swojemu, bo wie, że jej muzyka obroni się sama. Z popowych, słodkich wokalistek tylko się śmieje. Swego czasu powiedziała, że buntuje się przeciw wszystkim Lady GaGom. Coś w tym jest. Pierwszym singlem promującym album „Maya” została piosenka „Born Free”. Od pierwszych dźwięków słychać, że M.I.A. jest w dobrej formie. Muzyka po prostu wbija w fotel. To chyba najbardziej rockowy kawałek artystki. Głos M.I.I. zdaje się do nas dochodzić jakby z oddali. Tekst, jak to często w przypadku wokalistki bywa, jest kontrowersyjny: I don’t wanna talk about money – cos I got it  I don’t wanna talk about hoochies – cos I been it  And I don’t wanna be that fake (…) I was born free (PL: Nie chcę gadać o hajsie – bo go mam Nie chcę gadać o dziwkach – bo nią byłam I nie chcę nikogo udawać […] Urodziłam się wolna). Nie zaskoczę chyba, jeśli powiem, że to jeden z najmocniejszych punktów na krążku. Równie dużą sympatią darzę kawałek „Teqkilla”. Na początku trochę mnie irytował (te niezidentyfikowane dźwięki, które pojawiają się po słowach I got sticky sticky ikky ikky wiiiiiiid), z czasem do niego przywykłam. I nawet uważam, że bez tego kawałek byłby nudny. Wbrew swoim krytycznym słowom na temat muzyki popularnej, M.I.A. zamieściła na krążku takie utwory jak „XXXO”, „Tell Me Why” oraz „Space”. Zawierają one w sobie trochę popu oraz elektroniki. Można nawet powiedzieć, że obok takiego „Born Free” czy „Meds and Feds” są całkiem łagodne. Z powodzeniem mogłyby być puszczane w radiu i ładnie błyszczeć pomiędzy jednym hitem Katy Perry a innym Rihanny. Ciekawie wyróżnia się również „It Takes a Muscle”. Piosenka łączy w sobie elementy muzyki reggae. Jest bardzo lekka, słoneczna. Kojarzy mi się z wakacjami. Oczami wyobraźni widzę M.I.Ę. na plaży, przechadzającą się brzegiem morza. Warto posłuchać również „Steppin Up”. Przez niemal cały kawałek przewijają się odgłosy jakby zarejestrowane na placu jakiejś budowy tj. piły, wiertarki itp. Hałaśliwie i chaotycznie jest. Obok wspomnianego na początku rewelacyjnego „Born Free”, drugą taką bardziej rockową perełką jest „Meds and Feds”. M.I.A. ma w niej troszkę przerobiony głos, ale i tak bardzo fajnie to wypada. Kiedy już rozboli nas głowa od prezentowanej przez artystkę eksplozji dźwięków i gatunków muzycznych, wyciszymy się przy „Tell Me Why” oraz „Space”. W tej pierwszej pojawia się szczypta rapu w wykonaniu M.I.I. oraz chórek. Za to druga, mimo początku przywodzącego na myśl pozostałe utwory na krążku, jest balladą. Oczywiście w stylu tej szalonej artystki.

To już trzecia płyta M.I.I. w jej dyskografii. Można było się obawiać, że zabraknie jej pomysłów i będzie tylko powielać to, co już słyszeliśmy na „Arular” czy „Kali”. Tak się na szczęście nie stało. Płyta „Maya” jest świeża, pomysłowa, oryginalna. No i co typowe dla artystki – nie dla każdego. Niektórzy (ze mną na czele) się nią zachwycą, inni nawet nie zdadzą sobie odrobiny trudu by po nią sięgnąć. Bo po co? Wolą, gdy ich świat jest poukładany. Ja jednak uwielbiam takie zaskoczenia, niespodzianki. Uwielbiam, kiedy ktoś wychodzi poza schematy, nie boi się mieszać bitów, dźwięków. Jedyną różnicą, jaką zauważyłam pomiędzy „Maya” a poprzednimi krążkami artystki to to, że M.I.A. więcej tu śpiewa niż rapuje. Na szczęście obie te rzeczy wychodzą jej świetnie!

2 Replies to “#219 M.I.A. “Maya” (2010)”

  1. Ja tam M.I.Ę. średnio lubię. Po prostu tak jak napisałaś ‘wolę kiedy mój świat jest poukładany’. Ale kiedyś na pewno posłucham. NN (fizzz-reviews)

  2. Ja ogólnie nie przepadam za to całą M.I.A nawet w klipie Madonny mi się nie podobała wolę Nicki ;)) czekam na kolejny singel królowej który w przyszły piątek ;)) Co do recenzji będziesz recenzować płytę MY . E.Górniak??

Odpowiedz na „JetAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *