#222 Nelly Furtado “The Best of Nelly Furtado” (2010)

Fanką Nelly Furtado nie byłam nigdy. Podziwiałam ją oczywiście jako artystkę, dużo w końcu osiągnęła. Jej muzyka jednak często była mi po prostu obojętna. Do czasu, aż zagłębiłam się w jej dyskografii. Debiutancki album „Whoa Nelly” oraz drugi, rewelacyjny krążek „Folklore” bardzo mi się podobają. Są szczere, autentyczne. Pokazują słuchaczom prawdziwe oblicze Nelly. Gorzej z „Loose”. Z pomocą Timbalanda nagrała utwory o nieograniczonym potencjale, które z szybkością światła zawojowały listy przebojów. Ale czy to jeszcze ta sama Furtado? Można o tym dyskutować. Po wielokrotnym przesłuchaniu „Loose” w miarę przekonałam się do prezentowanej przez nią na tej płycie muzyce. Czwarte wydawnictwo, „Mi Plan”, w porównaniu do poprzedniego albumu przeszło prawie nie zauważalne. Cóż, cena autentyczności. Kariera Nelly Furtado trwa już dobrą dekadę. Z tej okazji wokalistka postanowiła wydać składankę największych hitów.

Na „The Best of Nelly Furtado” nie zabrakło piosenek, które zna każdy (z „I’m Like a Bird” oraz „Maneater” na czele). Oprócz tego Nelly umieściła tu duet z Jamesem Morrisonem („Broken Strings”) oraz trzy zupełnie nowe kawałki („The Night Is Young”, „Stars”, Girlfriend in the City”). Podoba mi się to, że utwory ułożone są chronologicznie. Najpierw mamy erę „Whoa Nelly”, potem kilka hitów z „Folklore”, dalej można potańczyć do singli z „Loose” a na koniec tylko takie bonusy w postaci nowych kawałków i jednej jedynej piosenki z „Mi Plan” – „Manos Al Aire”. Gdybym miała wybrać swoją ulubioną kompozycje z pośród zawartych na „The Best of Nelly Furtado”, wskazałabym na „All Good Things (Come to the End)”. Jest to numer łączący w sobie elementy popu oraz r&b. Łagodny, spokojny, przyjemny. Tak wspaniale odbiegający od klimatów albumu „Loose”. Jeśli przyjrzymy się dokładnie piosenkom zawartym na kompilacji, okaże się, że wiele tu spokojnych numerów. Należy do nich również jeszcze jeden kawałek z trzeciej płyty – „In God’s Hands”. Jestem bardzo zaskoczona, że został on umieszczony na składance największych hitów Furtado. Chociaż piosenka jest naprawdę piękna, nie podoba mi się wykonanie artystki. Znacznie bardziej udaną balladą jest „Broken Strings”. Główną rolę w utworze odgrywa James Morrison. Nelly pojawia się sporadycznie, dostała do zaśpiewania kawałek zwrotki oraz włącza się w refrenie, ale to James skupia na siebie całą uwagę. Świetny jest. Do spokojnych kawałków zaliczyć należy też „Powerless” oraz „Try”. Obie bardzo lubię, choć przyznam, że „Try” jest nieco nużące. Bardzo byłam ciekawa piosenek, które nie zostały wcześniej umieszczone na żadnej płycie. Najbardziej zauroczył mnie utwór zatytułowany „Stars”. Brzmi jak kołysanka. Wokal Nelly bardzo różni się od tego, z którym mieliśmy do czynienia w przypadku wcześniejszych numerów. Tekst również jest na poziomie: You’re in every song that I sing (…) You’re a part of me You’re in every breath that I breathe (PL: Jesteś w każdej piosence, którą śpiewam (…) Jesteś częścią mnie, jesteś każdym oddechem, który zaczerpnę).  Miło słucha się również „Girlfriend in the City”. Zwrotki są takie sobie. Piosenka rozkręca się w refrenie. Zupełnym nieporozumieniem jest natomiast „The Night Is Young”. Przy tym kawałku wszystkie krytykowane przeze mnie wcześniej utwory z „Loose” brzmią jak arcydzieła. Nie rozumiem, czemu Nelly w ogóle zgodziła się nagrać tak kiepski numer. Chciała chyba przypodobać się młodszej widowni. Zupełnie nie potrzebny zabieg. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o kilku innych kawałkach. Obojętnie nie da się przejść obok mieszanki popu i hip hopu w postaci „Maneater”. Tak zadziornie Nelly jeszcze nie brzmiała. „Forca” z kolei była piosenką przewodnią Euro 2004. Nie jest może tak przebojowa jak np. „Waka Waka” Shakiry, ale też miło się słucha. Na koniec zostawiłam sobie kąsek w postaci dwóch kawałków promujących „Loose” – rewelacyjnym „Say It Right” oraz przyjemnym, dziewczęcym „Promiscuous” z pojękującym Timbalandem w tle.

Nelly Furtado jest naprawdę dobrą wokalistką. Ma charyzmę, wdzięk oraz głos, do którego można się przekonać. W ciągu całego trwania swojej kariery eksperymentowała z brzmieniem. Raz serwowała popowo-folkowe kawałki w postaci np. „I’m Like a Birds” czy „Powerless”, a za chwilę już mix nowoczesnych dźwięków w „Maneater” czy „Girlfriend in the City”. Jest wszechstronna, choć nie da się nie zauważyć, że w utworach z dwóch pierwszych krążków była bardziej sobą, tą Nelly ‘z sąsiedztwa’. Składanka jej najpopularniejszych singli jest miłym prezentem dla fanów. Mogą oni sobie jeszcze raz przypomnieć, jak to było, od początków do teraz. Dla nie zapoznanych jeszcze z twórczością Furtado jest to dobry wstęp do przygody z artystką. Dla jednych i drugich – sposób na miłe spędzenie czasu.

3 Replies to “#222 Nelly Furtado “The Best of Nelly Furtado” (2010)”

  1. osoboscie bardzo lubie ten krazek!, uwazam, ze piosenkie sa swietne i poza tym bardzo lubie Furtado. ;> / heyou

  2. Lubię ten album. Ot tak, po prostu. Ogólnie bardzo podobają mi się wszystkie płyty Nelly. Ona potrafi nagrać coś fajnego. Z nowych utworów najbardziej podoba mi się “Stars”. “Girlfriend in the City” jest przeciętne, do “The Night Is Young” ostatnio trochę się przekonałem, ale nadal uważam, że to jeden z najgorszych kawałków Furtado (fizzz-reviews)

  3. Nie, jak już wspomniałam, skończyłam swoją przygodę z nią. Żeby nie było, znam kilka, dobra znam to za dużo powiedziane, słyszałam kilka piosenek z poprzednich płyt (kiedyś na vivie puścili “Personality” właśnie z Nelly) i żadna mi się nie spodobała. Jedynie te single z “Loose”, które zachęciły mnie do całego krążka…

Odpowiedz na „~FizzzAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *