#397, 398 Joss Stone “LP1” (2011) & Natalia Kills “Trouble” (2013)

 

Jak to jest, moi drodzy Czytelnicy, że najzdolniejsze wokalistki mają zawsze pod górkę? Są albo niedostatecznie doceniane (Katie Melua, Nelly Furtado), albo cały świat ma gdzieś ich muzykę i woli obserwować ich zmaganie się z nałogami (Amy Winehouse, Whitney Houston) lub też “dopingować” w walce z dodatkowymi kilogramami (Christina Aguilera, Mariah Carey). Jednak Joss Stone wielu fanów ma. Uzależniona jest nie od alkoholu, ale muzyki. Do grubych osób nie należy. W takim razie w czym tkwi problem? Nogę tej rewelacyjnej wokalistce podłożyła… jej własna wytwórnia.

Poszło o album “Colur Me Free!”, który ukazać miał się w pierwszej połowie 2009 roku. Chociaż wszystkie piosenki były już gotowe, wytwórnia przesunęła premierę, bez podania konkretnej daty. To nie spodobało się Joss, która wbrew woli przełożonych wykonywała nowe kompozycje na koncertach. Nic więc dziwnego, że chciała uniknąć problemów przy kolejnym krążku. Odeszła z wytwórni, założyła własną i mogła bez przeszkód pracować nad nowym materiałem.

Chociaż “LP1” jest już piątą studyjną płytą brytyjskiej wokalistki, wiele osób określa ją mianem czwartego debiutu Joss. Dlaczego? Chętnie wam wyjaśnię. Właściwy płytowy debiut Stone to będące zbiorem coverów “The Soul Sessions”. Debiut z autorskim materiałem artystka zaliczyła przy drugim albumie – “Mind, Body & Soul”. Trzeci krążek Joss zatytułowany został niezbyt trafnie. Czemu wokalistka, która ma na koncie już dwie inne płyty wyskoczyła z tytułem “Introducing Joss Stone”? Sprawa z “LP1” ma się ciekawiej. I nie chodzi tu tylko o zwrócenie uwagi na tytuł oznaczający nic więcej jak Longplay 1. Piąty album Joss jest jej debiutem nie tyle w nowej wytwórni, co w nieco zmienionej stylistyce. Miejsce r&b i jazzu zajął rock oraz blues. Nie brakuje i soulu, który przecież płynął w żyłach Stone od zawsze. Piosenki odznaczają się dużą ilością gitar. Są ostrzejsze od tych, którymi nas artystka raczyła na poprzednich albumach. Stąd też moja opinia, że Joss mogłaby być córką Janis Joplin. Tak samo utalentowane i pewne siebie. Potrafiące postawić na swoim. Obdarzone wspaniałymi, potężnymi głosami. Oby tylko Joss nie skończyła jak Joplin. Na “LP1” nie brakuje i ballad, które, moim zdaniem, są jeszcze bardziej emocjonalne niż wcześniejsze.

Piosenką, która wysuwa się na pierwszy plan i ściąga na siebie najwięcej uwagi, jest “Karma”. To ostry, dynamiczny, agresywny numer. Wspaniałe gitary świetnie współgrają z zadziornym, silnym głosem Joss. Przyznam, że kiedy pierwszy raz przesłuchałam “Karmę”, zrobiłam wielkie oczy – nigdy wcześniej artystka nie śpiewała z taką werwą! A fragment, kiedy krzyczy:

I should have been a little bit smarter, I should have been a little bit rougher (PL: Powinnam była być trochę mądrzejsza, powinnam była być trochę bardziej szorstka)

po prostu zwala z nóg. Co tu dużo mówić – Joss swoim wykonaniem zawstydza popowe piosenkarki.

Z szybszych piosenek polecam otwierające album “Newborn”, w którym czuć inspiracje muzyką country. Na początku Stone śpiewa jedynie przy akompaniamencie gitary. Inne instrumenty dochodzą dopiero w refrenie. Ciekawą, wyróżniającą się piosenką jest “Don’t Stop Lying to Me Now”. Podoba mi się w niej chórek, który od czasu do czasu wyśpiewuje tytułowe słowa. Warto zwrócić uwagę na pianino, które co jakiś czas na chwilkę wybija się na pierwszy plan. Świetnie kontrastuje z gitarą elektryczną. Dużą dawkę bluesowo-rockowej energii dodaje “Somehow”. Nieco tylko spokojniejsze, ale świetnie zagrane na gitarze i zawierające wpływy country, jest “Landlord”.

Sporo miejsca na “LP1” zajmują ballady. Joss zawszę chętnie umieszczała na swoich krążkach spokojniejsze nagrania (np. “Sleep Like a Child”, “What We Were Thinking”). I dlatego cieszę się, że na piątym krążku nie zrezygnowała z podtrzymywanie tej tradycji. Klimat poprzednich ballad Joss najlepiej chyba oddaje łączące w sobie soul i rhythm’and’blues, bujające “Drive All Night”. Piosenka “Last One to Know” spokojnie mogłaby znaleźć się na “Colour Me Free!” czy “Mind Body & Soul”. Mogłaby, jednak o tym, że wciąż słuchamy albumu “LP1” przypomina nam ostrzejsza końcówka. Świetnie wypada akustyczne (z początku) “Cry Myself to Sleep”, w którym nostalgiczny klimat tworzy smutny wokal Stone oraz towarzyszący jej chórek. Trochę szkoda, że w takiej atmosferze utwór nie dociąga do końca – końcówka bowiem się ożywia. Na zakończenie “LP1” Joss raczy nas również balladami: “Boat Yard” oraz “Take Good Care”. Co je łączy poza spokojną muzyką? Świetne teksty, ale i niesamowicie emocjonalne wykonania Joss. Po raz kolejny pokazuje wszystkim, jak powinno się śpiewać. Nie tylko czysto, ale przede wszystkim szczerze. Słowa piosenek płyną prosto z jej serca. I to się czuje.

Album “LP1” zachwycił mnie już w chwili, kiedy pierwszy raz wylądował w moim odtwarzaczu. Mimo upływy miesięcy, nie tylko mi się nie znudził, ale i odkrywam na nowo jego barwy. Dlatego też byłam w szoku widząc wiele negatywnych opinii na jego temat. Zaczęło się od jednego, pożal się Boże, krytyka, a reszta zamiast dać sobie czas na wsłuchanie się w utwory Joss, napisali po prostu swoją wariację na temat jego nieprzychylnej recenzji. Bardzo krzywdzące. “LP1” to krążek ciekawszy niż “Introducing Joss Stone”, bardziej porywający niż “The Soul Sessions”, dodający więcej energii niż “Mind Body & Soul” oraz uderzający w słuchacza emocjami lepiej niż “Colour Me Free!”.

Minęły dwa lata od sukcesu piosenki “Mirrors” i zapisaniu się Natalii Kills w świadomości słuchaczy choć na chwilkę. Dziś brytyjska wokalistka powraca z drugą studyjną płytą “Trouble” i chce przypomnieć o sobie ludziom. Czy nowe utwory mają szansę namieszać na listach przebojów, a sama artystka wybić się spośród innych popowych wokalistek, które upatrzyły sobie tegoroczną jesień na swój muzyczny powrót?

Łatwego startu Kills nie miała. Już na dzień dobry została posądzona o kopiowanie Lady Gagi. Dlaczego? Bo ośmieliła się sięgnąć po electropop, który według wielu osób jest wytworem wyobraźni Gagi i gatunkiem, na który tylko ona ma monopol. Tak czy inaczej Natalia tak szybko wyskoczyła z szufladki ‘nowa Lady Gaga’, jak szybko została do niej włożona.

Na swój debiutancki album “Perfectionist” wokalistka przygotowała piosenki z pazurem, ale nie perfekcyjne. Chociaż stacje radiowe lubią od czas do czasu przypominać “Mirrors”, a w telewizji można natknąć się na teledysk do “Free”, ja chętniej wracam do nieco mrocznego “Zombie” oraz tajemniczego, podszytego tanecznym bitem “Acid Annie”. Natalia Kills zaciekawiła mnie już dwa lata temu, bo nie była jedną z wielu plastikowych wokalistek. Wyróżniała się nie tyle ciekawym wyglądem, co osobowością i charakterem. Czy będę mieć kłopot z jej nowym krążkiem?

Album “Trouble” utrzymany jest w electropopowej stylistyce. Zrobiłabym jednak Natalii krzywdę, stawiając w tym miejscu kropkę. Chociaż elektroniki na krążku jest sporo, Kills sięgnęła zarówno po mocniejsze, jak i łagodniejsze dźwięki. Jest tanecznie, ale ciekawie. I inaczej. Po prostu – Natalia zaprezentowała ciemniejszą stronę muzyki pop.

Swój drugi krążek Kills nagrywała w wytwórni należącej do will.i.am’a. Wiadomość ta może mrozić krew w żyłach (wszyscy przecież znamy jego ostatnią twórczość), ale na szczęście członek Black Eyed Peas nie miał żadnego wpływu na album “Trouble”. Za produkcję odpowiada Jeff Bhasker. To on jest autorem m.in. “Just Give Me a Reason” P!nk, “Locked Out of Heaven” Bruno Marsa oraz “We Are Young” zespołu Fun. Można więc powiedzieć, że wiele nowych hitów wyszło spod jego ręki. Jego obecność wśród ludzi pracujących nad “Trouble” daje nadzieję na przebojowy krążek pełen potencjalnych hitów.

Na pierwszy ogień idzie “Television”. Jest to ciekawe rozpoczęcie albumu, zaostrzającenasz apetyt na nowe dźwięki Natalii i zwracające na siebie uwagę. Tylko szkoda, że z dwóch odmiennych piosenek ktoś koniecznie chciał zrobić jedną. Początek utworu “Television” jest świetny – Natalia przemawia, muzyka jest mocniejsza, mniej popowa. Byłoby z tego dobre, ale niezbyt pasujące do samego krążka intro. Szkoda, że w dalszej części dodano taneczną, lekką muzykę. Cała atmosfera tajemniczości prysła jak bańka mydlana.

Na albumie “Trouble” wokalistka zamieściła trzynaście piosenek. Przed przesłuchaniem płyty zastanawiałam się, czy uda mi się wybrać coś dla siebie, jakieś utwory, do których od czasu do czasu bym wracała. Już wiecie, że nie zaliczyłabym do tej elitarnej grupki “Television”. Miejsce natomiast znalazłoby się dla łączącego w sobie hip hop i elektronikę “Problem”. Chociaż kawałek ten widziałabym nie tyle w wersji Natalii, co Nicki Minaj. Kontrowersyjna raperka też mogłaby w nim zabłysnąć. Zachwyciło mnie nagranie “Controversy”. Uważam, że to jedna z najlepszych (a na pewno najbardziej wyrazistych) piosenek na albumie, chociaż podobieństwo do “Vogue” Madonny we fragmentach, kiedy Kills nie śpiewa, lecz mówi, są aż zbyt rażące. Jestem fanką “Rabbit Hole”. Piosenka ma mocny bit. Jest świetnie zaśpiewana. Podoba mi się to, że Natalia bawi się w niej swoim głosem. Nawet przymknę oko na to, że całość kojarzy mi się z pierwszymi solowymi nagraniami Gwen Stefani. Hmm, trzy piosenki – trzy inspiracje. Na szczęście Natalia podebrała co nieco od artystek, które lubię i cenię. Ostatni kawałek, który przypadł mi do gustu, to ballada “Malboro Lights”. W niej Kills jest sobą. I tylko sobą. “Malboro Lights” to prosta, ale ładna piosenka, pięknie zagrana na pianinie.

A reszta nagrań? Na uwagę zasługuje “Daddy’s Girl”, w którym pogrywają gitary, a całość mogłaby spodobać się fanom Avril Lavigne. Doceniam w nim ograniczenie elektroniki do minimum. Jedynym minusem tego nagrania jest brak wyraźnie zarysowanego refrenu. Bardziej popowe niż electropopowe jest “Boys Don’t Cry”. To przyjemny, ale bardzo nudny i mało pomysłowy kawałek. Ciekawie przedstawia się lekko rhythm-and-bluesowe “Devils Don’t Fly”. Zwrotki pozostawiają po sobie niesamowicie dobre wrażenie. Nieco siada refren.

Nie jestem zachwycona wyborem na singiel utworu “Outta Time”. Wprawdzie brakuje mi takich piosenek w radiu (lekkich, popowych, wakacyjnych), ale “Outta Time” w głowie za nic zostać nie chce. Lepiej sprawa miała się ze zwiastującym album radosnym, młodzieżowym nagraniem “Saturday Night”, charakteryzującym się mocnym, wyrazistym bitem.

Średnio podoba mi się piosenka “Stop Me”. Irytuje mnie w niej przerobiony wokal Kills oraz refren, z którego nie pamiętam nic więcej niż uuuuu. Nie przepadam też za elekroniczno-balladowym “Watching You” oraz electropopowym, nienadającym się do tańca “Trouble”.

Nie miałam od Natalii Kills jakiś wielkich oczekiwań. Chciałam po prostu dostać album nie tyle lepszy, co ciekawszy i bardziej zajmujący niż pierwszy. Jednak to, co artystka przygotowała, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. “Trouble” nie jest idealną płytą, ale włożony do szufladki z innymi electropopowymi krążkami wyrasta na lidera. Jest tu kilka piosenek, które mogłyby namieszać na listach i zagrozić innym wokalistkom.

13 Replies to “#397, 398 Joss Stone “LP1” (2011) & Natalia Kills “Trouble” (2013)”

  1. Zawsze z niecierpliwością czekam na twoje recenzje i oczywiście gratuluję takiego wyniku. 400 recenzji (no dobra 401 x3) naprawdę robi wrażenie. Życzę ci, żebyś nigdy się nie poddała.

  2. Czworka z przodu! Ogromne gratulacje! Byle tak dalej. Joss Stone jest znakomita i we mnie ma wielkiego fana od wielu wielu juz lat. Natalia Kills tak srednio. A jej nowy album to tak srednio mi sie podoba.

  3. Już kolejna pozytywna recenzja Natalii Kills, która czytam. Ja jednak mam nieco odmiennie zdanie na temat tego krążka. Zdecydowanie nie podobają mi się jej utwory. Nawet “Mirrors”, który dał wokalistce największą rozpoznawalność, mnie zwyczajnie wkurzał.
    Nowe single również nie prezentują się dobrze. Jak dla mnie nic specjalnego, nic wartego chwili skupienia, zainteresowania.

  4. gratuluję i życzę kolejnych 400! 🙂
    na początku przepraszam, że przez długi czas nie komentowałam, ale nie miałam czasu… ja Stone kojarzę właśnie z kawałka somehow, który mi się bardzo podoba, słuchałam też innych jej piosenek i też są bardzo przyjemne, wpadają w ucho, i muszę napisać, że przez tyle czasu, ile je słuchałam także mi się nie znudziły:)

    nowa notka
    {theQueen.blog.onet.pl}

  5. Płyty Joss Stone jeszcze nie znam. Uważam ją za bardzo utalentowaną artystkę, ale jeszcze żadna jej płyta, z tych które znam (pierwsze 3), nie była miłością od pierwszego usłyszenia.
    Mam spory trouble z “Trouble” 😛 Po tej płycie nie wiem, kim jest Natalia. Z jednej strony dodaje agresywne, gitarowe riffy (Problem, Boys Don’t Cry), z drugiej nagrywa nijakie, taneczne piosenki (Saturday Night, Outta Time). A gdzieś miedzy tym jedyny wyrazisty kawałek “Controversy” oraz ładna ballada “Marlboro Light”. Niezły mess.
    Nowa recenzja: “Blurred Lines” Robin Thicke (fizzz-reviews.blogspot.com)

  6. ogromne gratulacje z okazji 400 recenzji, bardzo lubie Joss Stone mega plyta i okladka, super tez jest nowa plyta Kills, gratuluje jeszcze raz i zycze tysiaca a nawet kilkutysiecy 🙂 u mnie NN hot-hit-lista.blogspot.com

  7. Płyta “Trouble” zasługuje na więcej gwiazdek 5 to odpowiednia liczba dla tej płyty . Piosenki są na wysokim poziomie w porównaniu do płyty “Perfectionist” . Jedną rzeczą o której nie wspomniałaś w recenzji jest zwrócenie uwagi na wielka zmiane i dojrzałość wokalistki na drugim albumie .

Odpowiedz na „~EwaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *