#411 Eliza Doolittle “In Your Hands” (2013)


Pamiętacie jeszcze gwizdaną piosenkę, która zawojowała listy przebojów w wakacje trzy lata temu? Kto kojarzy “Skinny Genes” i autorkę tego przeboju – Elizę Doolittle – wstęp może sobie odpuścić. Jeśli jednak nazwisko Doolittle nic wam nie mówi, pokrótce przedstawię wam jej sylwetkę. Eliza pochodzi z Wielkiej Brytanii i muzyką zajmuje się od kilku lat. Nie tylko śpiewa, ale i potrafi grać na pianinie. Do tego sama pisze sobie piosenki i je komponuje. Dziewczyna – orkiestra.

Debiutancki album Elizy ukazał się w 2010 roku. Zatytułowany został mało oryginalnie – “Eliza Doolittle”. Takie tytuły są nie tylko mało zaskakujące, ale i wymagające. Kiedy słuchacz sięga po płytę, której tytuł jest nazwiskiem artysty, ma nadzieję trafić na piosenki odzwierciedlające osobowość, charakter wokalisty. Które pokażą, jakim naprawdę jest człowiekiem. I ta trudna sztuczka udała się Elizie. Jej debiutancki krążek nakreślił mi obraz wokalistki jako młodej osoby z wyobraźnią, której nie tylko dobra muzyczna zabawa w głowie (“Skinny Genes”, “Pack Up”), ale i niestraszne prawdziwe emocje (“Empty Hand”).

To, co bardzo podobało mi się na “Eliza Doolittle”, to świetnie zmiksowane współczesne brzmienia z klimatem lat 50. czy 60. Przez cały krążek przewijały się takie gatunki jak pop (wyższych lotów), indie pop, folk czy soul. Co tu dużo mówić – było po prostu ciekawie i… inaczej. Wprawdzie na początku Elizę porównywałam do Lily Allen, ale szybko stwierdziłam, że są to tak wyjątkowe artystki, że nie warto stawiać ich obok siebie. Aczkolwiek wokal Elizy w niektórych utworach z debiutu z barwą głosu Lily mi się kojarzy. Nowy album, “In Your Hands”, już samą okładką daje nam do zrozumienia, że mamy tu do czynienia z nieco nowym obliczem Doolittle. Czarno-białe zdjęcie, różowe napisy. Gdzie podziała się ta szalona dziewczyna, która swoim debiutem wywróciła nie tylko Londyn (zerknijcie na okładkę “Eliza Doolittle”), ale i pół Europy do góry nogami. Była świeżym powiewem na scenie pop opanowanej przez wokalistki pokroju Lady Gagi. A dzisiaj?

Album otwiera nie za szybka, nie za wolna kompozycja “Waste Your Time”, która przywodzi mi na myśl utwory Alicii Keys. Głównie ze względu na piękne pianino. Idąc tropem tytułu tego utworu – czy słuchając go tracimy czas? Oczywiście, że nie. To jednak z najlepszych piosenek na płycie Brytyjki. “Back Packing” posiada uzależniający, łatwy do zapamiętania refren. Nie mogę przestać go nucić. “Hush” z kolei zwraca uwagę przez wokal Elizy. Podoba mi się, jak wokalistka panuje nad swoim głosem i wyższe dźwięki nie sprawiają jej żadnego problemu.

Chociaż w wykonanym przy akompaniamencie kwartetu smyczkowego “Let It Rain” Doolittle śpiewa, by deszcz wciąż padał, utwór należy do najpogodniejszych na albumie. Ale czy najlepszych? Tego już bym nie powiedziała. Nie wyróżnia się niczym specjalnym. Kolejny utwór, “No Man Can”, jest całkiem ładną balladką. Następujące po nim nieco rhythm’and’bluesowe “Walking on Water” to jedna z niewielu piosenek na “In Your Hands”, która faktycznie zostaje na dłużej w głowie. Tytułowa kompozycja – “In Your Hands” – ponownie zabiera nas w spokojniejsze rejony. Nie jest nudna, chociaż przez cały kawałek przewija się ten sam muzyczny motyw, ale męcząca. I pomyśleć, że trwa tylko (a może lepiej aż?) 3 i pół minuty.

Z piosenek, które znalazły się w dalszej części płyty, polecić mogę delikatne, dziewczęce “Team Player” oraz utrzymane w duchu r&b i nagrań takich artystek jak Lauryn Hill “Make Up Sex”. Melancholijne “Don’t Call It Love” czaruje świetną muzyką (pianino, bas) oraz bardzo dobrym wykonaniem. Singlowe “Big When I Was Little” jest jedyną kompozycją na “In Your Hands”, w której przypomniałam sobie starsze utwory Elizy. To zabawna, przebojowa piosenka. Przy dobrej promocji mogłaby zdobyć większą popularność niż “Skinny Genes”. Ma potencjał. Zamykające album “Euston Road” to kolejna spokojna kompozycja spod szyldu “pop zmieszany z r&b”.

Widać sporo różnić pomiędzy “Eliza Doolittle” a drugim albumem wokalistki. Przede wszystkim nowy krążek Brytyjki jest mniej zabawny, nie tak lekki jak debiut. Nie ma tu już nawiązań do muzyki poprzednich dekad, więcej natomiast utworów łączących pop i r&b. “In Your Hands” nie jest złą płytą. Jej wadą jest jednak to, że po jednym przesłuchaniu słuchacz nie czuje się zachęcony do kolejnego (i jeszcze jednego itd.) odkrywania tych dźwięków.

13 Replies to “#411 Eliza Doolittle “In Your Hands” (2013)”

  1. Nie kojarzę jej, ale po przesłuchaniu piosenki którą dodałaś muszę, przyznać, że jest naprawdę dobra. Ma ciekawy głos, piosenka może naładować akumlatorki. Musze się lepiej zapoznać z jej twórczością.
    co powiesz na informowanie się o nowych notkach i dodanie do affiliates?
    http://sam-barks.blog.pl/

  2. Znam jej jeden utwór, przynajmniej kojarzę z nią jeden i z tego, co pamiętam, to był fajny… Ale mimo wszystko jakoś nie czuję ochoty, by zapoznawać się bliżej z jej twórczością 🙂 W każdym razie jakby mnie naszło, to będę pamiętać, żeby zacząć od debiutu 🙂

Odpowiedz na „~EwelinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *