#494 Amy Lee & Dave Eggar “Aftermath” (soundtrack) (2014)

W 2012 roku, po zakończeniu trasy promującej ostatni studyjny album zespołu Evanescence, Amy Lee wycofała się z życia publicznego. Zaszyła się w domu i zajmowała zupełnie przyziemnymi rzeczami. Została również matką. Pod koniec lipca na świat przyszło jej pierwsze dziecko. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się informacja o nowym muzycznym projekcie artystki. I jak raz wyjaśniło się, czym to Amy Lee oprócz gotowania i sprzątania się jeszcze trudniła. Przygotowała kompilację największych przebojów Evanescence? Nagrała nowy krążek z tym zespołem? A może długo oczekiwany solowy album? Nie, nie i… nie do końca.

Amy Lee od przeszło dziesięciu lat należy do grona najbardziej cenionych przeze mnie wokalistek. Podziwiam jej głos, którym jest w stanie zaśpiewać prawie wszystko. Świetnie radzi sobie w chwytających za serce, wzruszających balladach (“Hello”, “Like You”, “Good Enough”). Nieźle wypada też w mocniejszych kompozycjach, wymagających od niej odszukania takich emocji jak gniew, złość czy wzburzenie i zastąpienia nimi tęsknoty, smutku i przygnębienia (“Tourniquet”, “Call Me When You’re Sober”, “What You Want”). Artystka otrzymała propozycję przygotowania soundtracku do filmu “War Story”. Obraz ten, w reżyserii Marka Jacksona, nie trafił na ekrany polskich kin. Jego klimat możemy więc poczuć zagłębiając się w muzykę. Amy Lee wspierana była w studiu przez Dave’a Eggara – amerykańskiego kompozytora. Płyta “Aftermath”, którą razem przygotowali, jest jednak tylko namiastką solowego albumu wokalistki.

Miałam duże oczekiwania w stosunku do tego krążka. Najprościej mówiąc, sądziłam, że Amy zasiądzie przy fortepianie i zaprezentuje nam garść swoich autorskich kompozycji, które będą tak zaśpiewane, że niejednej popularnej wokalistce zrobi się głupio. Tymczasem “Aftermath” okazało się być dość dziwnym albumem. Wydawałoby się – nieuporządkowanym, nieco szalonym oraz będącym zbiorem przypadkowych piosenek. Gdyby nie to, że muzyka ta powstała specjalnie do filmu, zastanawiałabym się, skąd u Amy pomysł nagrania takich, a nie innych, utworów. Soundtracki jednak rządzą się innymi prawami. Muzyka musi oddziaływać na słuchacza, by bez trudu wyobraził sobie poszczególne sceny i poczuł te same emocje, co bohaterowie filmu. Płycie “Aftermath” bliżej jednak do krążków z muzyką do “Harry’ego Pottera”, “Jak zostać królem” czy “Autora widmo” aniżeli pełnych gwiazd albumów “The Fault in Our Stars” czy “New Moon”, gdzie każda piosenka chce mienić się największym blaskiem.

Fani pięknego wokalu Amy Lee po przesłuchaniu “Aftermath” mogą czuć niedosyt. Zaledwie w trzech piosenkach usłyszymy jej śpiew. W jednej zastąpiona została inną wokalistką, a pozostałe sześć to instrumentalne kompozycje.

Zaczyna się zaskakująco. “Push the Button”, przeładowany elektroniką kawałek, nie przypomina niczego, co Amy kiedykolwiek nagrała z Evanescence, choć wciąż daleko mu do przesłodzonych klubowych bangerów. Chociaż na początku utwór ten mnie przeraził, udało mi się go polubić. Amy nie zamieniła się w taneczną divę ubraną w błyszczącą kieckę, ale zachowała swoje nieco mroczne, tajemnicze oblicze. Artystkę usłyszymy również w elektroniczno-klasycznym “Can’t Stop What’s Coming” oraz przebojowym “Lockdown”, które jest jedynym utworem na “Aftermath” przywołującym w jakimś stopniu czasy, kiedy Lee występowała z Evanescence, oraz jedynym, w którym możemy podziwiać szeroką skalę głosu wokalistki. Zaskakuje ostatnia śpiewana kompozycja. W egzotycznym “Dark Water” usłyszymy głównie pochodzącą z Maroka Malikę Zarrę. Przemyciła ona do tej piosenki całą masę arabskiego folkloru. Mimo wszystko uznaję ten kawałek za najsłabszy z “Aftermath”. Jego słuchanie mnie męczy. Arabskie klimaty nie są dla mnie.

Instrumentalne piosenki, choć trochę brakuje mi w nich pięknego wokalu Amy Lee, stanowią o sile tej płyty. Zaczyna się od krótkiego utworu “White Out”, w którym wyróżnić możemy dwa etapy – mocniejszy wstęp oraz ciche zakończenie. Bardziej jednak do gustu przypadła mi kolejna instrumentalna propozycja. “Remember to Breathe” cenię ze względu na nieco złowrogi, ponury klimat, który potęgują ostre jak brzytwa skrzypce. W jednostajnym “Between Worlds” zwraca uwagę wiolonczela oraz pojawiająca się w końcówce elektroniczna melodia. Pięknie prezentuje się “Voice in My Head”, będące intrygującą i zajmującą syntezą instrumentów smyczkowych i pianina. O ile te cztery piosenki wydawać się mogą dość ciemne i szare, więcej światła przebija się przez lekki, zagrany na fortepianie utwór “Drifter”. Zamykająca album “Aftermath” sunąca kompozycja “After” zdaje się być najbardziej filmowym utworem (warto zwrócić uwagę na odgłosy pojawiające się co i rusz w tle tego instrumentalnego nagrania).

Chociaż jestem fanką twórczości zespołu Evanescence, marzyłam o solowej płycie Amy Lee. “Aftermath” może i nie zastępuje mi jej, ale i tak cieszę się, że otrzymaliśmy od artystki piosenki, które nie tylko pokazują, jak świetnym głosem dysponuje, ale i potwierdzają jej kompozytorski talent. Instrumentalne kompozycje naprawdę oddziałują na emocje, a śpiewane prezentują nam Amy z nieznanej wcześniej strony.

14 Replies to “#494 Amy Lee & Dave Eggar “Aftermath” (soundtrack) (2014)”

  1. „Voice in My Head” raczej nie ma zbyt wiele wspólnego ze skrzypcami – wiolonczela, proszę Pani. Wiolonczela pełną gębą. Tfu, głębią.

  2. Dla mnie rowniez Amy Lee zawsze byla wazna artystka, a ten soundtrack naprawde wypada dobrze. Ja bardzo lubie muzyke filmowa, napewno jest to jedna z lepszych pozycji na nadchodzace jesienne wieczory…

  3. Kurczę, strasznie chciałabym posłuchać czegoś innego od Amy, pięknych silnych ballad najlepiej, ale to też kusi i na pewno spojrzę…
    I ciekawią mnie te instrumentale!

Odpowiedz na „~michalo9846Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *