Relacja z koncertu SOHNa

© Go Ahead

Śmieję się czasem sama z siebie, że jestem osobą, która wszędzie ucho wciśnie. Nie oznacza to jednak, że należę do grona ciekawskich plotkar, które lubią zbierać newsy o znajomych. Moja ciekawość objawia się jedynie na muzycznym gruncie. Gdybym ciągle słuchała tego samego i nie była otwarta na nowe (dla mnie) brzmienia, prawdopodobnie nie siedzielibyście teraz na tej stronie, bo by jej zwyczajnie już nie było. Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Ta muzyczna pomaga nam jednak znaleźć się niebie dobrych dźwięków i obiecujących artystów. Takich, jak SOHN.

Sama już nie pamiętam, gdzie po raz pierwszy natknęłam się na tego niepozornego Brytyjczyka. Być może trafiłam na jeden z remixów, który przygotował dla Lany Del Rey czy BANKS. Potem pochłonęłam jego debiutancki album “Tremors” i polubiłam te elektroniczne, intymne, ale całkiem przebojowe kompozycje. Zawsze byłam ciekawa, jak tworzona przez SOHNa muzyka sprawdza się na żywo. Okazja nadarzyła się wczoraj, 9. października.

Bilet nabyłam na dzień przed koncertem (59 złotych), chociaż pojawienie się SOHNa w poznańskim klubie SQ odnotowałam w swoim kalendarzu już dość dawno. W chwili otwarcia drzwi do klubu tłumów nie było, dlatego bez trudu i pośpiechu udało mi się zająć wygodne miejsce przy barierkach, co pozwoliło mi mieć bardzo dobry widok na całą – nie największą – scenę, pełną różnych muzycznych zabawek.

Zanim na scenie pojawił się SOHN, na pół godziny przejął ją Fyfe. Pod tym pseudonimem ukrywa się młody brytyjski wokalista i gitarzysta Paul Dixon. Nie miałam zbyt dużych oczekiwań w stosunku do supportu. Ba, nie zdałam sobie nawet tyle trudu przed koncertem, by sprawdzić, kto będzie próbował rozruszać publiczność przed gwiazdą wieczoru. Fyfe miło mnie zaskoczył. Od razu zwróciłam uwagę na jego głos – ni to męski ni kobiecy, co skojarzyło mi się z wokalem Briana Molko z grupy Placebo. Tak czy inaczej, występ Paula mogę zaliczyć do udanych. Zaprezentował nam kilka swoich kompozycji (m.in. “For You” i “Solace”) łączących lekkie gitarowe brzmienie z mięsistą elektroniką.


© Go Ahead

Równo wpół do dziesiątej pojawił się w końcu SOHN. Zadbał o odpowiednią oprawę koncertu, dzięki czemu był on jeszcze bardziej niezwykły i magiczny – warto zwrócić uwagę na oświetlenie, które ciekawie dobrane zostało do poszczególnych utworów oraz strój artysty. Czapka a do tego kaptur? W gorącym klubie? Można pomyśleć, że SOHN stara się ukryć przed nami lub wtopić w tło. Jego piosenki mówią jednak za niego samego. Pokazują nam, że mamy do czynienia z wrażliwym, nieco nieśmiałym artystą kompletnym, który przywiązuje dużą wagę nie tylko do samej muzyki, ale i wykonania. Na żywo brzmi świetnie, a jego głos potrafi przeszyć słuchacza na wylot.

Chociaż płyta “Tremors” nie raz nie dwa lądowała w moich głośnikach, wciąż mam problem z rozróżnianiem większości kompozycji. Spowodowane jest to tym, że słuchając albumu SOHNa skupiam się na całości, a nie na poszczególnych piosenkach, co nie zdarza mi się często w kontekście wydawnictw innych artystów. Ma to zarówno swoje plusy, jak i minusy. A że wolę wspominać tylko o dobrych rzeczach, napiszę, że dzięki temu bez problemu chłonę nieco zimny klimat debiutanckich nagrań wokalisty. SOHN, z tego, co zdążyłam się zorientować, wykonał w całości swój album “Tremors”. Nie zabrakło więc piosenek w stylu “Veto”, “Lessons” czy “Fool”. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiły dwie kompozycje. Pierwszą z nich było “Tempest”, charakteryzujące się intrygującym początkiem (poszatkowanym wokalem artysty), na koncercie puszczonym z taśmy. Kawałek ten w studyjnej wersji jest poprawny. Tyle i aż tyle. Jednak emocjonalne wykonanie live SOHNa naprawdę mnie zachwyciło. Nie sądziłam, że ten utwór ma taką siłę. Zaczarowało mnie również “Artifice” – w końcu odkryłam taneczny potencjał tego nagrania i nie miałabym nic przeciwko, gdyby w przyszłości artysta częstował nas takimi przebojami częściej.

Koncert, takie przynajmniej odniosłam wrażenie, zakończył się tak szybko, jak się zaczął. Trwał jedynie godzinę, ale rozumiem SOHNa. Jego dyskografia nie obfituje na razie w niezliczoną ilość utworów, ale – mając takich fanów, którzy po każdej piosence nagradzali go gromkimi brawami – szybko na muzycznej scenie nie przepadnie.

10 Replies to “Relacja z koncertu SOHNa”

  1. Nie znam tego artysty, ale wnioskując po notce bawiłaś się świetnie 😀
    Fajna notka 🙂
    Pozdrawiam :*

    mlwdragon.blogspot.com
    darykhyrezis.blogspot.com

  2. Oj nie mam bladego pojęcia kim jest ten Brytyjczyk. Po twojej reakcji widać ze świetnie się czułaś na koncercie a to najważniejsze.
    Na jenniferlopez-poland.blogspot.com NN

Odpowiedz na „~Vilppu (@ FizzzReviews)Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *