#508 Placebo “Loud Like Love” (2013)

Tytułem swojej nowej, siódmej już, studyjnej płyty brytyjski zespół Placebo (obchodzący w tym roku dwudziestolecie istnienia) chce nas przekonać, że Brian Molko i spółka są głośni niczym miłość. Porównanie nie tyle ciekawe, co intrygujące. W zestawieniu z najbardziej kolorową w historii grupy, bijącą po oczach okładką całość zdaje się przynosić nam optymistyczny, romantyczny i pogodny krążek. Przymiotniki te, muszę przyznać, w kontekście Placebo brzmią dość dziwnie czy nawet zabawnie. Chociaż obawiałam się, że zespół zrobił zwrot w kierunku lżejszych, radośniejszych melodii, postanowiłam sprawdzić, jakie kolory dominują w nowych nagraniach Brytyjczyków. Znajdę w nich więcej zieleni, czerwieni oraz złocistych odcieni? Czy może wciąż królują granaty i szarości?

Aż cztery lata faceci z Placebo kazali swoim fanom czekać na nowy longplay. Aby ten czas słuchaczom się nie dłużył, przygotowali dla nas dwie niespodzianki. Jedna z pewnością ucieszyła osoby, które płyty Placebo znają pobieżnie i nie zagłębiały się nigdy w świat bonusowych nagrań zespołu – dwupłytowe wydawnictwo “B-Sides: 1996-2006”. Drugą nowością była pięciotrackowa epka “B3”, która pokazywała nam spokojniejszą, bardziej elektroniczną stronę grupy (polecam w tym miejscu syntetyczne “The Extra”). Chociaż nie wszystkich ten mini album zadowolił, mi przypadł do gustu. Placebo odświeżyli swój styl, zaczęli kombinować z brzmieniem. “B3” było wprawdzie preludium do “Loud Like Love”, choć – już teraz warto zaznaczyć – nie definiuje tego krążka.

Nie zdarza mi się często wracać do poprzedniego dzieła grupy, płyty “Battle For the Sun”, która – mimo umieszczenia na niej dość dobrych piosenek postaci “Happy You’re Gone” i “King of Medicine” – jest krążkiem raczej przeciętnym. “Loud Like Love” to album mocniejszy, choć Placebo ponownie wspierają się szerszą gamą instrumentów. Porzucili jednak dęciaki i syntezatory. Nie pomogło im to jednak w pozostaniu w psychodelicznych klimatach. Dziś nagrywają po prostu alternatywnego rocka i być może nikliby w gronie innych kapel, gdyby nie obdarzony charakterystycznym (ni to męskim, ni kobiecym) głosem Brian Molko. Jego barwa jest atutem, choć nie myślałam tak o niej po pierwszym zetknięciu się z muzyką Placebo. Trzeba przywyknąć i docenić.

Na każdą ze swoich płyt Placebo przygotowują balladę, która – mimo swojej prostoty i braku specjalnego rozemocjonowania się Briana, co mogłoby wyglądać zbyt teatralnie czy nawet śmiesznie – uderza w słuchacza bardziej niż niejedna ostrzejsza, gitarowa piosenka. Na wspaniałym “Without You I’m Nothing” rolę tę pełni chociażby “The Crawl”, a na “Black Market Music” czaruje “Blue American”. Na “Loud Like Love” (nie)standardową najpiękniejszą spokojną kompozycją Placebo jest “Bosco” – delikatny, romantyczny utwór, w którym gitary zepchnięte zostały na drugi plan przez orkiestrę i fortepian. Do bardziej stonowanych, nie atakujących słuchacza koncertowymi, żywiołowymi refrenami piosenek należą także nastrojowe “Hold On to Me”, gitarowo-elektroniczne “Exit Wounds”, wykonane z rozmachem “A Million Little Pieces” czy trochę jak na balladę za głośne, ale za to emocjonalne i nieco ponure “Begin the End”.

Z szybszych piosenek do gustu przypadło mi najbardziej singlowe nagranie “Too Many Friends”. Nie tyle może w tym zasługa samej muzyki czy melancholijnego klimatu tego utworu, co samego tekstu, który odwołać możemy do dzisiejszego kultu Facebooka oraz złudzenia, że Internet jest w stanie zastąpić nam realne życie i przyjaciół. Podoba mi się również najbardziej dynamiczna i gitarowa piosenka na “Loud Like Love” – “Rob the Bank”. Z taką energią Brain dawno już nie śpiewał. Pozostałe trzy kompozycje (nieco syntetyczne “Scene of the Crime”, “Loud Like Love”, młodzieńcze “Purify”) wielkiego wrażenia na mnie nie robią, ale od  czas do czasu zdarza mi się po którąś sięgnąć.

Nie będę po raz któryś pisać, że szczytem możliwości zespołu Placebo była wydana w 1998 roku płyta “Without You I’m Nothing”, a “Loud Like Love” nie zbliża się do niej nawet na centymetr. To już inna grupa, napędzana innymi przeżyciami, doświadczeniami. Sądzę, że siódme wydawnictwo Brytyjczyków jest nieco tylko lepszym albumem niż “Battle of the Sun”. Placebo nie zaserwowali nam na szczęście zbyt optymistycznych piosenek, za co jestem im wdzięczna, bo mogłoby prezentować się to dość karykaturalnie. Wracając do pytania, które postawiła w pierwszym akapicie: gdybym miała namalować “Loud Like Love”, użyłabym odcieni przygaszonej zieleni i zakrytego chmurami nieba.

9 Replies to “#508 Placebo “Loud Like Love” (2013)”

  1. Zdecydowanie najsłabszy album Placebo. Odkąd go zrecenzowałam, w ogóle do niego nie wracam. Mają sto razy lepsze dzieła w dyskografii 😉

    U mnie nowa recenzja, zapraszam 😉

Odpowiedz na „~Vilppu (@ FizzzReviews)Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *