RANKING TOP75: najlepsze albumy 2014 roku (75-51)

75. NINA NESBITT PEROXIDE Żeńska odpowiedź na Eda Sheerana. Młoda artystka muzycznie jest mu bardzo bliska. Chętnie chwyta za gitarę akustyczną i prezentuje słuchaczom urocze i wdzięczne kompozycje łączące pop i folk. Dodając do tego jej niewinny wygląd i kompozytorski talent, otrzymujemy młodszą wersję Taylor Swift. Jednak Nina nie jest tylko wymyślonym przed wytwórnię produktem, mającym być połączeniem cech innych lubianych wokalistek. Jest sobą – nieco nieśmiałą dziewczyną z sąsiedztwa. Polecam: Hold You, Align.

74. A GREAT BIG WORLD IS THERE ANYBODY OUT THERE? Debiutancki album duetu, który podbił serca słuchaczy na całym świecie poruszającą balladą “Say Something” z gościnnym udziałem Christiny Aguilery. Piosenki, jakie chłopaki tworzą, nie są nie wiadomo jak bardzo zajmujące, ale słucha się ich bardzo przyjemnie i stanowią świetne tło do codziennych czynności. Cieszy fakt, że nie doświadczymy tu ani grama elektroniki. Postawiono na żywe instrumenty (gitary, perkusja, smyczki). Polecam: Say Something (feat. Christina Aguilera), Shorty Don’t Wait, I Don’t Wanna Love Somebody Else.

73. LINKIN PARK THE HUNTING PARTY Tegoroczną płytą Amerykanie robią krok do przodu, ale momentami powracają myślami do czasów „Meteora” czy „Hybrid Theory”. Znów jest więc dynamicznie, żywiołowo i ostro. Na “The Hunting Party” zespół pokazał, że wciąż ma talent do pisania i nagrywania przebojowych, mocnych piosenek. Krążek „The Hunting Party” to udany powrót do gitarowego grania. Jedyne, czego mi brakuje, to większej ilości hip hopu, bo Mike Shinoda to zdecydowanie mój ulubiony członek grupy. Polecam: All For Nothing, Drawbar, Rebellion.

72. CHRISTINA PERRI HEAD OR HEART Christina jest jedną z najbardziej naturalnych gwiazd estrady. Po wielokrotnym przesłuchaniu albumu „Head or Heart”, stwierdziłam, że, gdybym miała kierować się sercem, postawiłabym wyżej krążek „Lovestrong”. Rozum jednak podpowiada mi, że to właśnie druga płyta Christiny Perri jest tą bardziej dopracowaną i przemyślaną. Piosenki wokalistki tworzą nieco smutny, refleksyjny soundtrack, idealny na jesienną (nie)pogodę. Polecam: Trust, Human, The Words.

71. WITHIN TEMPTATION HYDRA Nie spodziewałam się po Within Temptation cudu. „Hydra” miała być kolejną płytą w dyskografii zespołu do przesłuchania i zapomnienia. Obawiałam się gładkich brzmień okraszonych ubogimi aranżacjami i przesłodzonymi wokalami Sharon. Okazało się jednak, że „Hydra” jest albumem ostrzejszym od „The Unforgiving”, lecz tak samo przebojowym. Holenderski zespół buduje swoją markę. Chociaż mi nadal brakuje tych podróży do świata pełnego magii (“Enter”, “Mother Earth”), zarówno tej dobrej, jak i złej. Polecam: Let Us Burn, Paradise (What About Us?), And We Run.

70. LILY ALLEN SHEEZUS Jedna z najbardziej niepokornych brytyjskich wokalistek powrócił do szołbizu po kilku latach przerwy. „Sheezus” to krążek bardzo nierówny. Obok mocnych, ciekawych kompozycji w stylu „Insincerely Yours” czy „Close Your Eyes” Lily Allen serwuje nam mało zajmujące piosenki typu „Air Balloon” czy „Silver Spoon”. Przygotowując utwory, które w dużej mierze traktują o show biznesie i topowych gwiazdach, trzeba zadbać o naprawdę mocny materiał, by nie można było jej zarzucić, że Lily dostrzega źdźbło w oku innych, a belki w swoim nie zauważa. Polecam: Insincerely Yours, Close Your Eyes, Take My Place.

69. MICHELLE WILLIAMS JOURNEY TO FREEDOM Po zupełnie nieudanej płycie “Unexpected” była członkini Destiny’s Child powróciła z nowym albumem. Kolejnym krążkiem aż za bardzo chciała powiedzieć patrzcie, wiem, co w trawie piszczy, porzucając gospel, a sięgając po nowoczesne brzmienie i prezentując najbardziej mainstreamowe r&b w swojej karierze. Płyty “Joruney to Freedom” słucha się przyjemnie, choć brakuje mi na niej utworu, którym Williams pokazałaby, jak miażdży się konkurencję. Na razie wciąż jest na drugim planie, za Beyonce i Kelly Rowland. Polecam: Beautiful, Fall, Everything.

68. THE VERONICAS THE VERONICAS Australijskie siostry Origliasso po wielu zapowiedziach i obietnicach wydały nową (pierwszą od 2007 roku) płytę. Powrotny krążek powinien być wybitny. Albo przynajmniej świetny. Album duetu oceniłabym jednak na czwórkę z plusem. Jest przebojowo, kilka piosenek naprawdę szybko wpada w ucho i nie czuć, że duet tak długo był nieobecny w muzycznym szołbizie. Jednak prawdziwymi perełkami są spokojniejsze propozycje, które pokazują nam dojrzalsze oblicze Lisy i Jessiki. Polecam: Sanctified, Let Me Out, You Ruin Me.

67. SHAKIRA SHAKIRA Nowy studyjny album Shakiry jest jej najbardziej różnorodnym krążkiem. Sporo na płycie popu, tanecznych brzmień, elementów country czy nawet reggae. Nie ma na “Shakira” może typowych dla wokalistki tanecznych piosenek, ale cieszy, że szybsze nagrania na krążku zawierają w sobie rockowe elementy. Z kolei ballady nie przynudzają, ale robią dobre wrażenie swoją prostotą. Shakirze wystarczy jedynie gitara akustyczna, by oczarować słuchacza. Polecam: Dare (La La La), Loca por Ti, Empire.

66. KASABIAN 48:13 Nowy krążek brytyjskiego zespołu Kasabian albo się komuś bardzo podoba, albo wcale. Mnie odpycha wszechobecnym świńskim różem, ale intryguje zawartością. Do “48:13” musiałam się przekonać. Najpierw zderzenie gitarowego grania z elektroniką bardzo mnie irytowało, później doceniłam to, że zespół w podróży do krainy przebojowych refrenów nie zatracił autentyczności i pewnej naturalności, a z komputerów nie uczynił ulubionej zabawki. Polecam: S.P.S., Bumblebeee, Glass.

65. SIA 1000 FORMS OF FEAR Na okładce nowej płyty Furler widzimy jedynie włosy wokalistki. Tak, jakby ona sama chciała się przed nami ukryć, i nie wysuwać się na pierwszy plan. Za Się mówi jej muzyka. Może i „1000 Forms of Fear” nie przebiło w moim prywatnym rankingu pierwszych albumów Australijskiej gwiazdy, ale zawiera dość dobry materiał. Zauważam jednak, że wolę po tegoroczne kompozycje Sii sięgać pojedynczo. Słuchanie ich razem mnie nieco męczy. Polecam: Chandelier, Straight for the Knife, Cellophane.

64. THE FAULT IN OUR STARS (SOUNDTRACK) Na płycie z muzyką do filmu “Gwiazd naszych wina” tak dużych nazwisk jak na “The Great Gatsby” nie ma. Twórcy soundtracku postawili na mniej znanych artystów czy zespoły. Podoba mi się to, że do współpracy zaproszono młodych wokalistów. W filmie przedstawiono wszak historię nastolatków, a kto lepiej rozumieć ich problemy i emocje, niż inne ich rówieśnicy? A to wszystko do momentami elektronicznych, momentami indie popowych i rockowych utworów. Polecam: Not About Angels, No One Ever Loved, Simple as This.

63. ARIANA GRANDE MY EVERYTHING Drugi studyjny krążek młodej wokalistki, będącej młodszą wersją Mariah Carey, to jedna z najlepiej wyprodukowanych popowych płyt tego roku. Nie jest jednak perfekcyjna. Osobiście wolałabym, by w przyszłości Ariana chętniej sięgała po r&b zamiast muzykę dance. Mimo to szybsze piosenki w stylu “One Last Time” czy “Problem” już nie irytują, kiedy obok pojawia się electropopowe “Break Free” – największa pomyłka tej płyty. Najbardziej doceniam ballady – bez producenckich sztuczek, bez natłoku dźwięków i wrażeń. Taką Arianę lubię najbardziej. Polecam: Just a Little Bit of Your Heart, My Everything, Hands on Me.

62. LIL’ MO THE SCARLET LETTER Amerykańska wokalistka r&b ma za sobą długą tułaczkę po różnych wytwórniach. Przełożyło się to na brak należytej promocji kolejnych jej wydawnictw. Po “The Scarlet Letter” pewnie mało kto sięgnął. A szkoda, bo to porcja świetnej, świeżej muzyki spod szyldu “pop i r&b”. Piosenki Lil’ Mo zadowolą i długoletnich fanów czarnych brzmień, i niedzielnych słuchaczy. Tej pani warto dać szansę. Polecam: Imight, Money Moet, Wait For You.

61. THE HUNGER GAMES: MOCKINGJAY, PT. 1 (SOUNDTRACK) „The Hunger Games: Mockingjay, Pt.1″ nie jest tak przereklamowaną płytą, jak poprzedni soundtrack do kinowego przeboju. Miejsce znanych nazwisk zajęły zastępy mniej opatrzonych artystów (m.in. Tinashe, Raury, Stromae). Podoba mi się to, że Lorde zadbała o spójność składanki, proponując nam elektroniczne piosenki. To ważna cecha. Brakuje mi jednak kilku nie tylko dobrych, ale przede wszystkim zwalających z nóg kompozycji. Jedno genialne „Meltdown” to za mało. Polecam: Meltdown, Lost Souls, Original Beast.

60. NICOLE SCHERZINGER BIG FAT LIE Muszę powiedzieć, że jestem całkiem zadowolona z materiału, jaki przygotowała dla nas Nicole w tym roku. Nawet, jeśli znów nie udowodniła nam, że wokalnie mogłaby konkurować z Christiną Aguilerą. Może i „Big Fat Lie” nie będzie błyszczeć na listach bestsellerów, ale przynajmniej Scherzinger nie musi się wstydzić za swoją muzykę. I to jest, moim zdaniem, najważniejsze. Czy wokalistka odnalazła swój styl? Małymi kroczkami do niego dochodzi. Polecam: Heartbreaker, Run, Electric Blue.

59. TRZYNASTA W SAMO POŁUDNIE HELL YEAH! O ile poprzednie edycje talent show “X-Factor” śledziłam, tak kolejna nudziła mnie do tego stopnia, że telewizję włączałam jedynie na występ rock and rollowego zespołu Trzynasta w Samo Południe. Cieszę się, że grupa szybko nagrała płytę. I to tak dobrą płytę, pełną energii i ognia. Słuchając przygotowanych przez zespół piosenek, przenoszę się w myślach na południe Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie granie w Polsce? Czemu nie. Polecam: Hell Yeah!, Queen of Hearts, Wolf.

58. MACY GRAY THE WAY Smutno patrzeć na malejące zainteresowanie twórczością Macy Gray, czyli wokalistki, która potrafiła sprzedać sześć milionów płyt. Ale to tylko liczby. “The Way” jest pierwszym, od 2010 roku, w pełni autorskim albumem artystki, na którym sięga ona po takie gatunki jak blues, pop, soul i funk. Nad całością wciąż góruje lekko zachrypnięty wokal Macy. Może i jej poprzednie płyty robiły lepsze wrażenie, ale po ta warto sięgnąć, by przekonać się, jaką muzykę z duszą można nagrywać w opanowanym przez komputery świecie. Polecam: I Miss the Sex, Queen of the Big Hurt, Me With You.

57. KIESZA SOUND OF A WOMAN Chociaż przebój “Hideaway” nazywam jednym z najbardziej irytujących singli 2014 roku, płyta “Sound of a Woman” robi na mnie dobre wrażenie. Kiesza jest kanadyjską odpowiedzią na Katy B, choć nie da się oprzeć wrażeniu, że muzyka tegorocznej debiutantki jest bardziej kobieca, zmysłowa i seksowna. Sporo w niej odwołań do rhythm’and’bluesa oraz brzmień lat 90. Krążek nie jest nie wiadomo jak przebojowy czy taneczny, ale jest powiewem świeżego powietrza na tanecznej scenie. Polecam: So Deep, Losin’ My Mind, Piano.

56. NICKI MINAJ THE PINKPRINT Kolejna część różowego serialu sygnowanego nazwiskiem jednej z najpopularniejszych raperek ostatnich lat – Nicki Minaj. Jakże inny jest to album niż poprzednie dwa! Nie tak przewidywalny jak debiut, nie tak komercyjny jak poprzednik. Jest spokojniej. Piosenki są ułożone, kobiece, jakby wygładzone. Nicki często śpiewa.  Jeśli ktoś boi się sięgać po krążek z obawy przed tuzinem “Anacond”, uspokajam. Ta płyta pokazuje inną, lepszą stronę Minaj. Fani “Starships” czy “Pound the Alarm” się zanudzą. Polecam: All Things Go, The Crying Game, Only.

55. ANGEL HAZE DIRTY GOLD Wprawdzie krążek ukazał się w 2013 roku, ale dopiero 31. grudnia. Pozwoliłam więc sobie uwzględnić go w tegorocznym podsumowaniu. Szkoda by było, gdyby przepadł. Haze, moim zdaniem, nie tylko dobrze rapuje (momentami wypluwa z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego), ale i nieźle śpiewa. A to na tle mocnych, szybko wpadających w ucho muzycznych podkładów urozmaiconych nieirytującą elektroniką. Atutem płyty są również teksty, z których wyłania się obraz Angel jako osoby, którą trudne i ciężkie przeżycia z dzieciństwa tylko umocniły. Polecam: Battle Cry, Black Synagogue, Black Dahlia.

54. BECK MORNING PHASE Ta płyta mogłaby znaleźć się w moim rankingu dużo wyżej, gdybym trafiła na nią odpowiednio wcześniej, by móc się z nią dotrzeć. Beck, urodzony z Los Angeles wokalista i muzyk, serwuje nam trzynaście niezwykle prostych, lekkich piosenek, na które, mimo ich melancholijnego klimatu, padają promienie kalifornijskiego słońca. Trafnie dobrany został tytuł tego albumu, bo idealnie nadaje się do słuchania rankiem, kiedy wszystko dopiero budzi się ze snu. Polecam: Unforgiven, Morning, Blue Moon.

53. WHITNEY HOUSTON HER GREATEST PERFORMANCES Kolejny odcinek telenoweli pod tytułem “jak zarobić na zmarłej w 2012 roku Whitney Houston”. Była już kompilacja singli, przyszedł czas i na zbiór jej najlepszych wystąpień live. Ten pomysł podoba mi się bardziej, bo nie zdałam sobie dotąd tyle trudu, by odszukać koncertowe wykonania Houston. Po przesłuchaniu “Her Greatest Performances” zaczęłam żałować, że nie dane mi było zobaczyć Whitney na żywo. Miała niesamowity głos i pewnie czuła się na scenie. Ikona. Polecam: A Song For You, The Star Spangled Banner, Greatest Love of All.

52. MØ NO MYTHOLOGIES TO FOLLOW Duńska wokalistka swoim debiutanckim albumem dołącza do gwiazd typu The Weeknd, How To Dress Well i Frank Ocean oraz pisze definicję rhythm’and’bluesa XXI wieku. MØ wydaje się być koleżanką ze szkolnej ławki Grimes, wraz z którą spędza przerwy na zaśmiewaniu się z Rihanny, która mogłaby nagrywać dziś takie futurystyczne r&b, gdyby tylko była odważniejsza. „No Mythologies to Follow” nie jest jednak perfekcyjną płytą. Po MØ spodziewałam się bowiem bardziej żywiołowych piosenek. A tymczasem jej debiutancki album nie zastąpi filiżanki kawy o poranku, ale słucha się go świetnie. Polecam: Red in the Grey, Pilgrim, Slow Love.

51. SAM SMITH IN THE LONELY HOUR Dość długo brytyjski wokalista Sam Smith trzymał mnie od siebie na dystans. Najpierw irytował w “La La La” Naughty Boy’a, potem wystraszył w “Money on My Mind”. Na szczęście jego debiutancki album skrywa lepsze piosenki. Mnie szczególnie zachwyciły te balladowe, niosące duży ładunek emocjonalny i pokazujące nam, że z Sama to jednak niesamowicie wrażliwy jest chłopak. “In the Loney Hour”, nawiązując do tytułu, najlepiej słucha się w samotności. Pozytywnie nie nastraja, ale taki już jej urok. Polecam: Stay With Me, I’m Not the Only One, Leave Your Lover.

10 Replies to “RANKING TOP75: najlepsze albumy 2014 roku (75-51)”

  1. Z albumów, które wymieniłaś, a których jeszcze nie zdążyłam przesłuchać zamierzam zapoznać się z “Hell Yah!” i “The Pinkprint”.

    Pozdrawiam, Namuzowani.blog.onet.pl

  2. Powiem ci, że z tych płyt co wymieniłaś mam nawet dwie w swoim posiadaniu. Jest to płyta Sama Smitha, muszę powiedzieć, że należy ona do bardzo romantycznych. Można się przy niej rozmarzyć i jest ona niesamowita.
    Drugą płytą, którą posiadam jest płyta Kieszy. Również świetna chociaz stylistyka jest wiadomo inna. Świetnie mi pasuje pop pomieszany z takim dziwnym elektronicznym brzmieniem, ale oczywiście na płycie nie ma tylko i wyłącznie popu. Świetnie to wszystko wyszło.
    http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com

  3. Dużo artystów znam i lubię 🙂
    Skoro są w tych odległych miejscach, to kto będzie numerem jeden :O
    Nicki tylko 56 miejsce 😮 ale to Twoje zdanie 🙂

    mlwdragon.blogspot.com

  4. Fajnie, że w tym rankingu znalazł się album Sheezus, bo lubię go x3. Tak samo jak ty długo przekonywałam się do Sam’a Smitha. Strasznie drażnił mnie jego głos. Nawet skusiłam się na kupno płyty. Oooo…. i Angel Haze jest <3

  5. Tez uwazam ze tacy artysci jak Linkin Park, Within Temptation i przede wszystkim Nina Nesbitt powinni byc nieco wyzej. Ale ciesze sie ze ktos oprocz mnie tez potrafi Nine docenic. Ona jeszcze namiesza, napewno…

  6. Na takiej liście sama umieściłabym Kieszę, jej album bardzo mi przypadł do gustu, szczególnie dobrze się ćwiczy słuchając jej utworów 😉
    Niektóre płyty mam na liście do przesłuchania 🙂

    Wybacz, że dopiero teraz komentuje, w końcu zaczęłam nadrabiać posty z Twojego bloga 🙂

Odpowiedz na „~AniaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *