#538 Bon Iver “For Emma, Forever Ago” (2007)

Mówi się, że nieszczęścia lubią chodzić parami. Justina Vernona, występującego od 2007 roku jako Bon Iver, odwiedziły w trójkę. Rozpadł się jego dotychczasowy zespół DeYarmond Edison, zerwał z dziewczyną, a na domiar złego dowiedział się, że jest chory na mononukleozę. Podłamany wrócił do rodzinnego miasta w stanie Wisconsin. Zamiast załamywać ręce i w kółko powtarzać, jak to życie go straszliwie przydusiło, znalazł sobie zajęcie, które pomogło mu uporać się z demonami przeszłości. Muzyka i w jego przypadku okazała się lekiem na całe zło.

Trzech miesięcy potrzebował Justin, by napisać i skomponować dziesięć piosenek, w których zamknąłby cały swój smutek, żal i refleksje. Tak właśnie powstał album “For Emma, Forever Ago” – bez pośpiechu, przy minimalnej liczbie instrumentów. W samotności.

Do debiutanckiego krążka Bon Iver, który wydany został bez pomocy żadnej wytwórni w 2007 roku, przekonywałam się dość długo. Na początku irytował mnie specyficzny głos Justina. Dziś jednak sądzę, że Vernon jest posiadaczem nie tyle jednego z najciekawszych, co najlepszych męskich wokali. Podoba mi się to, że jego głos jest elastyczny. Raz delikatny, lekko rozedrgany i wędrujący w wysokie rejestry. Innym razem niższy i bardziej wyczuwalny. Kiedy udało mi się docenić śpiewającego Justina, problemem stała się sama muzyka. Znalazłam na to rozwiązanie. “For Emma, Forever Ago” większe wrażenie zimą, kiedy płynące z odtwarzacza dźwięki pięknie komponują się z opadającymi lekko płatkami śniegu, aniżeli latem.

Debiutancki album Bon Iver to płyta prosta i minimalistyczna. Jest podręcznikowym zobrazowaniem powiedzenia mniej znaczy więcej. Może nie tyle ważne są tu same melodie (przygotowane przy akompaniamencie basu, perkusji, klawiszy i – królowej – gitary akustycznej), co senny klimat, który sprawia, że płyta wydaje się być nieco wycofana, nieśmiała i wolna od producenckich szaleństw. “For Emma, Forever Ago” to idealna propozycja dla wrażliwców.

Na debiutancki album Bon Iver składa się dziesięć folkowych, ale nowoczesnych kompozycji, które prowadzą słuchacza przez całe wydawnictwo. Zaczyna się bardzo obiecująco. “Flume” ujęło mnie rytmicznymi zwrotkami oraz mroczniejszymi dźwiękami, które pojawiają się po upływie dwóch i pół minuty. Następujące po nim “Lump Sum” to nieco nerwowy (muzyka), ale i harmonijny (wspaniale nałożone na siebie wokale Justina) numer.

“Skinny Love” przedstawiać chyba nikomu nie trzeba. Jeśli nie kojarzycie tego akustycznego nagrania wyśpiewanego raz wyżej, raz niżej przez Vernona, na pewno trafiliście kiedyś na przeróbkę Birdy. Trwające ponad pięć minut “The Wolves (Act I and II)” to muzyczny monolog zranionego mężczyzny, który pragnie podzielić się swoim bólem z byłą ukochaną:

Someday my pain will mark you, harness your blame, walk through (PL: Pewnego dnia mój ból cię oznaczy, wykorzystując twą winę, przejdzie na wskroś).

“Blindsided” nieco uspokaja po mocniejszej końcówce poprzedniej kompozycji. Piosenka ta, razem z “re: Stacks”, należy do najspokojniejszych i najcichszych nagrań Bon Iver na “For Emma, Forever Ago”. Do grona tak dyskretnych kawałków zaliczyć bym mogła “Creature Fear”. Piszę bym mogła, bo artysta co jakiś czas robi nam niespodziankę i lekko wyostrza swoją piosenkę.

Sporo dzieje się w dwóch kolejnych utworach. Króciutkie, instrumentalne “Team” charakteryzuje się zapadającą w pamięć aranżacją, opartą głównie na brzmieniu perkusji. “For Emma”, romantyczna pieśń, uwagę zwraca wykorzystaniem w niej trąbki i puzonu, które ładnie skomponowały się z gitarą akustyczną.

 With all your lies, you’re still very lovable (PL: Pomimo wszystkich twych kłamstw wciąż tak łatwo jest Cię kochać)

śpiewa Justin, dając do zrozumienia, że trzy miesiące spędzone w dalekim stanie Wisconsin nie przyniosły mu oczekiwanej ulgi, a wspomnienia o minionej miłości wciąż są żywe. Smutek płynie również z brzmiącej niesamowicie doniośle, ale zarazem nie pompatycznie, piosenki “Wisconsin”, która przygniata emocjonalnie swoim rozdzierającym serce refrenem.

Nazwa nowego projektu Justina Vernona jest wariacją na temat języka francuskiego. W języku tym bon hiver oznacza nic innego, jak dobrą, łagodną zimę. A że Francuzi nie wymawiają literki h, nic nie stało na drodze, by pominąć ją i w pisowni. Nazwa została dobrana bardzo trafnie. “For Emma, Forever Ago”, nie jest, jak już wspominałam, wakacyjną, pełną słońca płytą. To album pokazujący nam kawałek amerykańskiej zwyczajowości, ale będący dość daleko od wpływów country czy bluesa. Zielone i łagodne Tennessee zamienione zostało na surowy klimat położonego na północy kraju stanu Wisconsin. Debiut Bon Iver nie jest krążkiem, który trafia do słuchacza po pierwszym przesłuchaniu. Wymaga czasu i cierpliwości. Ale w końcu takie albumy są najcenniejsze.

9 Replies to “#538 Bon Iver “For Emma, Forever Ago” (2007)”

  1. Nie znam artysty, ale po Twojej wysokiej ocenie i dobrze rokującej recenzji postaram się zapoznać w przyszłości z jego twórczością 🙂
    Włączyłem do odsłuchu utwór ‘Flume’ i jest cudowny!

    mlwdragon.blogspot.com

  2. Nazwisko obiło mi się o uszy, to muszę przyznać. Widząc jednak taką ocenę oraz Twoją całą recenzję, nie pozostaje mi nic innego niż po prostu włączyć tą płytę.
    Zapraszam na nowy post! bruisesly.blogspot.com

  3. Przyznam się, że nie znam dokonań tego artysty. Po przeczytaniu Twojej notki postanowiłem przesłuchać kilka kawałków i spodobały mi się. Będę do nich wracał. Mimo, że jestem na ogół fanem ciężkich brzmień to lubię przenieść się takie klimaty jakie serwuje Bon Iver 🙂

Odpowiedz na „Aga_12Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *