Relacja z koncertu Finka

Być na koncercie jednego z najbardziej podziwianych przez siebie muzyków? Marzenie! Moje właśnie miało okazję się spełnić, bo do Poznania ze swoim zespołem przyjechał brytyjski wokalista Fink.

Może i płyty artysty nie pokrywają się cennymi kruszcami ani nie lądują na wysokich miejscach list bestsellerów (a co za tym idzie – nie mają szans na komercyjne nagrody Grammy czy inne w stylu MTV), ale – jak ja lubię mówić – kto zasługuje, ten na nie trafi. Mi udało się to dopiero dwa lata temu, a motorem napędowym do sięgnięcia po muzykę Finka było wykorzystanie w serialu “The Walking Dead” nagrania “Warm Shadow”. Od tego czasu przesłuchałam jego albumy niezliczoną ilość razy. Mają w sobie pewną magię.

Poznański występ był piątym polskim koncertem Finka w ramach trasy Hard Believer Tour, z którą zdążył on zajść już nawet do USA. W listopadzie zagrał w Warszawie, a w lutym powrócił na cztery kolejne koncerty, występując jeszcze (trzy wieczory pod rząd) w Krakowie, Łodzi i Gdańsku. Mieszczący się w Poznaniu klub Eskulap był jego ostatnim polskim przystankiem, dlatego też ten dzień musiał być wyjątkowy.

I taki faktycznie był. Jednak zanim Fink pojawił się na scenie, na pół godziny przejął ją młody brytyjski wykonawca Douglas Dare. W ubiegłym roku wydał swoją debiutancką płytę “Whelm”, z którą nie jestem jeszcze za dobrze zapoznana. Pamiętam tylko jej niezwykły klimat, potęgowany przejmującym wokalem artysty. Jak Douglas radzi sobie na żywo? Wydaje się być osobą lekko stremowaną i maksymalnie skupioną na swojej pracy. Przyznam jednak, że z jego występu bardziej zapamiętałam perkusistę (tak na marginesie – podobnego nieco do Dawida Podsiadło). Jego gra wzbogacała proste klawiszowe numery Dare i sprawiała, że nie były tak jednostajne.

Równo o dwudziestej, przywitany ogromnymi brawami, na scenę wszedł Fink. Zwracał na siebie uwagę wyglądem. W czapce, z brodą i łańcuchem na szyi wziąć by go można było za jakiegoś hipstera, który przyszedł prezentować nam muzykę w stylu Cheta Fakera. Tak się nie stało, bo choć Fink zaczynał jako DJ, dziś wierny jest żywym instrumentom i niewyreżyserowanym emocjom. Koncert rozpoczął się od utworu “Pilgrim”, czyli jednej z najbardziej swego rodzaju epickich kompozycji z wydanego w ubiegłym roku albumu “Hard Believer”. Rozbudowana, koncertowa wersja tego kawałka czaruje mocną, solidną końcówką. Na kolejną nową piosenkę czekaliśmy przez trzy następne numery. Dwa z nich (“Warm Shadow” i “Yesterday Was Hard On All Of Us”) pochodziły z płyty “Perfect Darkness”. Pierwsza została wykonana niemalże z taką samą nerwowością, jaką znamy ze studyjnej wersji. Druga zaś wprawiała w melancholijny nastrój. Pomiędzy nimi Fink zaśpiewał “Sort of Revolution”, które od pierwszych dźwięków wywołało aplauz publiczności.

Perełką występu artysty było wykonanie utworu “Hard Believer”. Powolna, bluesowa piosenka oczarowała wszystkich. Podobnie zresztą jak rozedrgane “Wheels”. Nieco mniej emocji wywołało u mnie “Perfect Darkness”. Zupełnie inaczej sprawa miała się z nagraniem “Shakespeare”. Wersja live przygniata słuchacza jeszcze bardziej, lepiej na niego oddziałuje. Bardzo miło wspominam również wykonanie melodyjnego “Truth Begins” oraz prostego, lecz niesamowicie przyjemnego i wpadającego w ucho singla “Looking Too Closely”. Cieszę się, że Fink postanowił przypomnieć także utwór “Berlin Sunrise”, jedną z jego pogodniejszych, ale nie euforycznych piosenek. Na zakończenie swojego półtoragodzinnego koncertu muzyk wspomniał jedną ze swoich starszych kompozycji. Mowa tu o entuzjastycznie przyjętym „This is the Thing” z 2007 roku.

Bardzo podobała mi się oprawa całego koncertu. Postawiono na jasne, naturalne światła (podziękowałam Bogu za to, że nie bawiono się wszystkimi kolorami tęczy) które ładnie współgrały z muzyką Finka. Swoje robił również dym, który dodawał poszczególnym piosenkom tajemniczości. Świetnie wypadł i sam wokalista, który udowodnił mi, że na żywo brzmi równie wspaniale co na płytach. A poza tym jest bardzo sympatycznym człowiekiem, który po koncercie nie chowa się na backstage’u, ale wychodzi do fanów i cierpliwie rozdaje autografy. A wielbicieli muzyki i talentu Finka, jak pokazał nie tylko poznański występ, w Polsce jest bardzo dużo. Jego twórczość jest uniwersalna, o czym miałam okazję przekonać się na własne oczy, bawiąc się w tłumie zarówno osób w swoim wieku, jak i tych znacznie starszych.

SETLISTA

Pilgrim
Warm Shadow
Sort Of Revolution
Yesterday Was Hard On All Of Us
Hard Believer
Wheels
Perfect Darkness
Shakespeare
Truth Begins
Looking Too Closely
Berlin Sunrise
This Is The Thing

4 Replies to “Relacja z koncertu Finka”

Odpowiedz na „Aga_12Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *