#596 Jeff Buckley “Grace” (1994)

Tylko jeden album. Amerykański wokalista i gitarzysta Jeff Buckley był dopiero u progu wielkiej kariery, kiedy śmierć niespodziewanie postanowiła nam go odebrać. W 1997 roku artysta pracował nad drugim albumem. Pewnego dnia wybrał się nad Wolf River nieopodal Memphis by popływać. Niestety, nie wrócił z tej wyprawy. Utonął w chłodnych wodach rzeki, zostawiając po sobie smutek, niedokończone nagrania, wiele wspomnień a przede wszystkim ten album – “Grace”.

Osadzona w rockowych klimatach płyta nie grzeszy oryginalnością. Raptem dziesięć piosenek, z czego trzy to covery. Na papierze wygląda to dość marnie. Jednak w praktyce mamy do czynienia z porządnie przygotowanym materiałem, który jednocześnie sprawia wrażenie nagranego raptem w kilka dłuższych chwil. Takie odczucia towarzyszą mi głównie wtedy, gdy słucham śpiewającego Jeffa. Prawdy zawartej w jego głosie nie dałoby się powtarzać w nieskończoność.

Piosenką, która popchnęła mnie do przesłuchania albumu “Grace”, nie była – co ciekawe – żadna z autorskich kompozycji Buckley’a, ale cover jednego z najbardziej cenionych przeze mnie utworów – “Hallelujah” Leonarda Cohena. Jednak jeśli oryginał wyśpiewywany (a może raczej recytowany) przez kanadyjskiego barda zrezygnowanym głosem jest tak wspaniały, to o balladowej przeróbce Jeffa powiedzieć mogę tylko tyle – “niebo na ziemi”. Smutny, przygnębiający, pełen żalu, ale jednocześnie podtrzymujący na duchu i oczyszczający utwór, od którego ciężko się uwolnić. Przy “Hallelujah” nieco znikają inne covery – minimalistyczne, nostalgiczne “Lilac Vine” oraz wyśpiewane falsetem, charakteryzujące się podniosłą atmosferą “Corpus Christi Carol”. Czy folk rockowy klasyk Cohena, czy stara brytyjska kolęda – Jeff Buckley miał na te piosenki swój własny sposób i pomysł. Z kolei autorskie kompozycje amerykańskiego wokalisty i gitarzysty pokazały nam, że artysta nie miał może drygu do pisania stadionowych przebojów, ale umiał tworzyć po prostu poruszające numery.

Album otwiera piosenka zatytułowana “Mojo Pin”. W tym rozkwitającym utworze (z początku delikatnym, w dalszej części mocniejszym i bardziej gorączkowym) Jeff zabiera nas w świat swoich snów. W tytułowej kompozycji “Grace” artysta chwali się skalą swojego głosu w pełnym ekspresji zakończeniu tego kawałka, by za chwilę zaprezentować nam coś bardziej klasycznego w łączącym dźwięki gitary ze smyczkową aranżacją “Last Goodbye” – smutnej piosence o żegnaniu się z ukochaną.

“So Real”, sprawiające wrażenie niedopracowanego utworu, jest jednym z highlightów albumu “Grace”. Wszystko to za sprawą surowej i nieco psychodelicznej melodii. Obojętnie nie da się przejść także obok “Lover, You Should’ve Come Over”, będącego jedną z najbardziej przejmujących i rozczulających, a zarazem zwyczajnych piosenek na debiucie Jeffa. Piosenka ta kontrastuje z najmocniejszą propozycją Buckley’a – drapieżnym, rockowym “Eternal Life”. Album spina w klamrę ostatnia piosenka. “Dream Brother” powiela pomysł utworu otwierającego płytę, “Mojo Pin”. Muzyk ponownie postanowił połączyć swoje dwie natury (spokojną i delikatną z dziką i nieposkromioną). Efekt jest równie znakomity.

Nie dowiemy się nigdy, jak potoczyłaby się kariera Buckley’a, gdyby tak nagle nie przerwała ją śmierć wokalisty. Być może wydałby on jeszcze całą masę świetnych, godnych uwagi albumów. Albo inaczej – w pewnym momencie zacząłby zjadać własny ogon i zasmucać publiczność wtórnością swoich kolejnych kompozycji. Zostawił po sobie jednak porządny i wciąż świeży album “Grace”, który jest najlepszym świadectwem tego, że Jeff był jednym z najbardziej utalentowanych i obiecujących artystów lat 90. Zapoznajcie się z jego dziełem, a gwarantuję wam, że nie będziecie już tymi samymi ludźmi co wcześniej.

4 Replies to “#596 Jeff Buckley “Grace” (1994)”

  1. Albumu nie słuchałem, ale podane wyżej nagrania rzeczywiście zachęcają (podobnie jak recenzja : ) Jak nadrobię wszelkie zaległości, chyba się skuszę i przesłucham ten krążek

    Zapraszamy na naszą stronę, do przeczytania recenzji albumu Miley Cyrus & Her Dead Petz

  2. Znam tylko “Hallelujah” i uwielbiam ten utwór. Rok temu miałam na niego taką fazę, że słuchałam go na okrągło 🙂 dlatego zamierzam zabrać się za cały album, ale jeszcze nie wiem, kiedy 🙂

Odpowiedz na „~gpsmuzykiAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *