Relacja z koncertu Lilly Hates Roses

Zdarzyło wam się kiedyś wybrać na koncert zespołu lub solisty, o którym wiedzieliście tylko tyle, że istnieje, działa, nagrywa? Ja postanowiłam zaufać swojej intuicji i dać się do siebie przekonać młodemu polskiemu zespołowi Lilly Hates Roses.

Nie do końca było jednak tak, że otworzyłam kalendarz poznańskich muzycznych wydarzeń i z zamkniętymi oczami losowałam, na co wybiorę się w październiku. Nazwa duetu (tworzonego, warto wspomnieć, przez Kamila Durskiego i Kasię Golomską) obiła mi się o uszy już kilka lat temu, kiedy z hukiem przebił się do świadomości polskich słuchaczy docenionym za granicą nagraniem “Youth”. O Lilly Hates Roses słyszałam, że są sympatyczni, ładnie i pogodnie grają a te popowo-folkowe melodie nie spodobałyby się tylko maruderom. Pominęłam jednak najważniejszą rzecz – osłuchanie się z ich muzyką. Niechętnie się do tego dziś przyznaję, ale zarówno “Something to Happen” (2013 rok) jak i tegoroczne “Mokotów” przesłuchane zostały przeze mnie nie dość, że na szybko to na  dodatek “jednym uchem”. Co zapamiętałam? Głównie to, że obie płyty pełne były grzecznych utworów, utrzymanych w podobnym tempie i stylistyce.

Poznański koncert Lilly Hates Roses odbył się w klimatycznym klubie Blue Note. Frekwencja była naprawdę spora, choć miałam wrażenie, że wiele osób przybyło na występ duetu (na scenie zmieniającego się jednak w kwartet) podobnie jak ja – z czystej ciekawości. Koncert nie trwał długo, bo zaledwie godzinę. Kasia i Kamil zaprezentowali nam podczas niego zarówno swoje polskie, jak i anglojęzyczne utwory. Z pierwszej grupy usłyszeliśmy m.in. “Glosy zza kwiatów”, “Kosy i bzy” oraz “Feng Shui”. Z drugiej (liczniejszej) wybijały się takie numery jak “Eternal”, “Spiders and Snakes” i “All I Ever”. W koncertowych aranżacjach nagrania Lilly Hates Roses zyskują kolorytu i dynamiczności.

Za najlepszy punkt występu duetu uważam oba podejścia do singla “Mokotów”. Za pierwszym razem nad głowami publiczności pojawiły się ogromne balony. Za drugim (piosenka zamykała poznański set Lilly Hates Roses) wiele osób postanowiło wspomóc swoimi głosami Kasię i Kamila i chóralnie wykonać refren. Wspaniale wybrzmiały także dwie piosenki zostawione na bis (wcześniej zespół wystrzelił w tłum srebrzyste konfetti) – refleksyjne “Kto jeśli nie my?” i porywające do tańca “She Got Me Dancing”.

9 Replies to “Relacja z koncertu Lilly Hates Roses”

  1. Przyznam, że “Mokotów” brzmi dla mnie po prostu uroczo. Szkoda, że w Polsce promuje się miernoty w stylu Eneja czy Sarsy, a omija takie perełki.

    Pozdrawiam, Namuzowani

  2. Jakoś nie lubię tego zespołu. Nie kręci mnie kompletnie jak połowa tych polskich “gwiazd muzyki”, wyrastających jak grzyby po deszczu.

Odpowiedz na „~JZetAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *