#637 Whitney Houston “Whitney Houston” (1985)

Nikogo nie trzeba dziś specjalnie przekonywać, że Whitney Houston jest legendą muzyki rozrywkowej. Niestety legendą, której od czterech lat nie ma już pośród nas. 11 lutego 2012 artystka znaleziona została martwa w swoim hotelowym pokoju. Do śmierci Whitney w dużym stopniu przyczyniły się narkotyki oraz alkohol. Smutny news, który szybko obiegł cały świat, sprawił, że o artystce znów zrobiło się głośno. Dziś zainteresowanie jej muzyką ponownie zmalało, lecz luty jest idealnym miesiącem do tego, by spędzić trochę czasu z jej utworami. Na przykład tymi, które trafiły na jej debiutancki album.

Houston nie wzięła się z powietrza. Będąc córką soulowej i gospelowej wokalistki Cissy Houston Whitney nie miała wyboru – musiała iść w ślady matki. Przez długi czas śpiewała w chórkach podczas jej wstępów, aż po jednym z nich zauważona została przez producenta a jednocześnie założyciela Arista Records. Szybko podpisał z młodym talentem kontrakt i rozpoczęły się ciężkie poszukiwania repertuaru dla obdarzonej mocnym, wielkim głosem Whitney. Po przemaglowaniu tuzinów piosenek postanowiono zrobić z Houston nową gwiazdę pop, która jednak nie wyzbędzie się swoich soulowych korzeni.

Paradoksalnie najsłabiej na “Whitney Houston” błyszczą… przebojowe, taneczne utwory. O ile “Thinking About You” – będącego zgrabnym rhythm’and’bluesowo-soulowym kawałkiem przypominającym to, co na początku kariery tworzyła później i Mariah Carey – przyjemnie się słucha, tak niechętnie wracam do “Someone For Me” i “How Will I Know”. Są to piosenki na miarę lat 80. Trącące lekkim banałem, nie wnoszące do muzyki pop niczego nowego, nie wytrzymujące porównania z późniejszym dyskotekowym kolegą “I Wanna Dance With Somebody (Who Loves Me)”. Do żywszych nagrań zaliczyć także można przynudzający duet z Jermaine Jacksonem, “Take Good Care of My Heart”.

Ze zbioru spokojniejszych nagrań do grona moich faworytów zalicza się otwierający album utwór “You Give Good Love”. To elegancka, kobieca kompozycja pokazująca nam, że będąc młodą osobą, Houston miała już w sobie całe pokłady muzycznej wrażliwości. Niezmiennie od lat zachwyca mnie opowiadające o oczekiwaniu na powrót ukochanego “Saving All My Love For You”, które wyróżnia się z tłumu dzięki pojawiających się w tle dźwiękach saksofonu. Jednak to właśnie “Greatest Love of All” jest nie tyle moim “numerem 1” z “Whitney Houston”, co najbardziej lubianą przeze mnie piosenką z repertuaru artystki, chociaż – o czym trzeba nadmienić – jest coverem. Wykonanie i muzyka stoją na najwyższej półce, lecz to tekst za każdym razem skrada moje serce. Żaden inny utwór tak nie podnosi mnie na duchu, jak właśnie “Greatest Love of All”. Mogę się z nim utożsamiać.

I decided long ago, never to walk in anyone’s shadows. If I fail, if I succeed, at least I live as I believe

“Greatest Love of All” nie jest jedynym coverem na debiucie. Również ballada “Nobody Loves Me Like You Do” zaadaptowana została na potrzeby Whitney. Oryginał pochodzi z dyskografii Anne Murray, a ukazał się rok przed premierą pierwszego albumu Houston. Dave Loggins, który gościnnie pojawia się w oryginale, w nowej wersji zastąpiony został przez Jermaine’a Jacksona. Ciężko mi powiedzieć, która para wykonała lepiej tę kompozycje. Obie budzą niesamowite emocje. “Nobody Loves Me Like You Do” nie jest jednak najlepszym duetem na płycie. Miano to należy się “Hold Me” (feat. Teddy Pendergrass) – opartej na smyczkowych motywach kompozycji, w której Whitney pokazuje, że jej głos jest jak kameleon. Na koniec warto zarezerwować sobie czas na smutne, zahaczające o pop “All at Once”.

Znając już (czasem lepiej, czasem gorzej) studyjne płyty Whitney, naszła mnie myśl, że Houston jest bardziej wokalistką singlową, aniżeli albumową. “Whitney Houston” to krążek przyjemny, lecz wymagający od słuchacza uwagi. Chętniej mimo to sięgam po zawarte na nim kompozycje osobno. Jednak przy każdej piosence lubię na chwilę się zatrzymać i pozwolić moim myślom powędrować w kierunku stwierdzenia, że Whitney była jedną z najlepszych wokalistek w historii muzyki.

6 Replies to “#637 Whitney Houston “Whitney Houston” (1985)”

  1. Właśnie sobie słucham. Te taneczne utwory rzeczywiście są jakieś takie bez wyrazu, Whitney zdecydowanie najlepiej się prezentuje w balladach.
    U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Odpowiedz na „AnonimAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *