#638 David Bowie “Blackstar” (2016)

Długo się zastanawiałam, czy recenzować ten album. Album, który David Bowie wydał dwa dni przed swoją śmiercią, i który jest jego swoistym pożegnaniem się z całym światem. O chorobie artysty, znanego z wielu muzycznych metamorfoz i niezapomnianych przebojów pokroju “Let’s Dance”, “Heroes” czy “Space Oddity”, wiedziała jedynie najbliższa rodzina. Bowie nie chciał zawracać nam głowy swoimi problemami i pozwolił, żeby “Blackstar”, dwudziesty piąty album w jego dyskografii, przemówił za niego.

Naprawdę współczuję tym dziennikarzom, którzy spieszyli się z napisaniem recenzji ostatniej płyty Davida Bowiego, by można ją było opublikować w dniu premiery wydawnictwa. Za interpretowaną przez nich apokalipsą stało coś zupełnie zwykłego i przyziemnego – śmierć. Śmierć człowieka, któremu popkultura tak wiele zawdzięcza.

Album otwiera piosenka tytułowa, która już w chwili swojej premiery zdradziła mi, że wydawnictwo “Blackstar” pretendować może do miana najlepszej płyty 2016 roku. Ta niemalże dziesięciominutowa podróż po wspaniałych muzycznych krajobrazach mogłaby zostać podzielona na dwa krótsze utwory, jednak zostawienie tej suity w spokoju wyszło na dobre. To przedziwny, niepokojący i bardzo teatralny utwór, który nie brzmi jak numery, które słyszałam do tej pory. Wspaniały kawałek tworzą zmieniające się nastroje Bowiego. Dopiero na drugim planie ląduje podkład będący mieszanką awangardowego jazzu, elektroniki i alternatywnego rocka. Gatunki te spotykają się także w wyrazistym, lecz nie tak intrygującym “‘Tis a Pity She Was a Whore”.

Obok “Blackstar” jeszcze dwie piosenki sprawiły, że padłam przed Davidem Bowie na kolana. Pierwszą z nich jest pełne bólu, przygnębiające “Lazarus” z saksofonowymi wstawkami, kojarzącymi się z łkaniem. To piosenka, której nie warto interpretować, i w której nie należy doszukiwać się ukrytych znaczeń. Kiedy artysta śpiewa

Look up here, I’m in heaven (PL: Spójrz tutaj, jestem w niebie)

to faktycznie tak jest. Smutna melodia połączona z poruszającym tekstem i zmęczonym wokalem Bowiego tworzy utwór, którym wokalista komunikuje się z nami zza grobu. Jest w tym coś mitycznego. Zachwyca mnie także spokojne, melancholijne “Dollar Days” (wspaniała saksofonowa solówka!) z wysyłanym w świat aż nazbyt czytelnym komunikatem

I’m dying to (PL: Umieram)

Z pozostałych trzech piosenek nie sposób przejść obojętnie obok “Girl Loves Me”. Wyróżnia się mrocznym podkładem opartym na łagodnej elektronice i orkiestrowych brzmieniach. Zaskakuje wplecionymi w tekst slangowymi językami nadstat i polari. Podobno podczas nagrywania “Blackstar” Bowie lubił posłuchać muzyki Kendricka Lamara. Zgaduję, że najczęściej sięgał po nią przygotowując właśnie “Girl Loves Me”. “Sue (Or in a Season of Crime)” poznaliśmy już w 2014 roku, otrzymując składankę “Nothing Has Changed”. David zmienił lekko jej brzmienie, nadając jej mocniejszą, ciemniejszą formę i odchodząc od jazzowo-popowych melodii w stronę artystycznego rocka. Najmniejsze wrażenie robi zamykający płytę utwór “I Can’t Give Everything Away”. Ładnie brzmi, lecz nie wytrzymuje porównania ze swoimi albumowymi kolegami.

Albumem “Blackstar” Bowie tylko potwierdził, że był artystą totalnym, który do swoich ostatnich chwil myślał o muzyce. Ze swojej śmierci zrobił spektakl, choć umarł po cichu, z dala od kamer, fleszy i wścibskich paparazzi. Płyta Brytyjczyka oswaja temat śmierci, pomaga się z nią pogodzić i ją zrozumieć. Bob Dylan swego czasu śpiewał, że

death is not the end (PL: śmierć nie jest końcem)

Idąc tym tropem, można powiedzieć, że David Bowie nie umarł, lecz jako Ziggy Stardust wrócił na swoją planetę, by z uśmiechem obserwować, jak kolejne pokolenia zagłębiają się w jego muzyce. A, uwierzcie mi, jest w czym.

12 Replies to “#638 David Bowie “Blackstar” (2016)”

  1. Słuchanie jakiegoś albumu tylko dlatego, że jego twórca zmarł jest dla mnie straszną głupotą i hipokryzją, a wiem, że gdyby David nadal żył to nawet nie zwróciłabym uwagi na jego muzykę, dlatego “Blackstar” oraz reszty albumów posłucham dopiero gdy cały ten szum zniknie. Chciałabym cenić go z powodu jego muzyki, a nie dlatego, że jest chwilowo modny. Jestem strasznie przewrażliwiona na punkcie pseudofanów, którzy rzekomo od zawsze byli największymi fanami danego artysty, a tak naprawdę gdyby nie jego śmierć dalej nie wiedzieliby kto to. Tak było z MJ, Amy, Whitney, a teraz jest tak z Davidem…

    Pozdrawiam, Namuzowani

  2. Słuchałam przed i po 11 stycznia. Dziwię się, jak pogląd na jedną płytę może się tak drastycznie zmienić w ciągu paru dni. Nie lubię muzyki eksperymentalnej, nie uważam “Blackstar” za arcydzieło, ale wiem, że ma już zapewnione miejsce na liście najważniejszych płyt historii popkultury. Najbardziej cenię “Girl Loves Me”, “I Can’t Give Everything”, no i “Lazarus”, które trafia mnie prosto w serce.
    Pozdrawiam serdecznie.

  3. Nie sądzę, żeby ze swojej śmierci zrobił spektakl, jakoś mnie to stwierdzenie razi, bo słyszałem je już kilka razy . Raczej myślę, że po prostu pożegnał się tak, jak umiał. Zostawił swoich fanów z czymś, zamiast z niczym.

    Pozdrawiam, Bartek

  4. Czuję się, jakbym popełniła jakąś zbrodnię wobec ludzkości! Czy ja naprawdę jestem jedyną osobą, która dała tej płycie mniej niż 5? Na początku to nawet chciałam ocenić na 3+, ale stwierdziłam, że by mnie ukamienowali…

    PS. Wciąż czekam (aczkolwiek cierpliwie) na recenzję jakiegoś albumu Seleny. Jestem niezmiernie ciekawa wrażeń, bo na dobrą sprawę znam może dwie osoby, które o istnieniu Seleny w ogóle wiedzą, a recenzji to mogę sobie szukać tylko na zagranicznych portalach. 😀

    1. Szczerze? Ja też uważam że dam mniej niż 5. Bowie mało mnie interesuje. Kiedy umarł, nie cieszyłam się, ale nie obchodziło mnie to. Jeśli chodzi o Selenę, też chcę ocenić jedną z płyt. I myślę, że będzie to “Siempre Selena” albo “Dreaming of you” czy jakoś tak. Na polskich blogach widzę recenzje Panny Gomezowej. A wracając do Bowiego, nie krytykowałabym Ciebie.

  5. Napisałam recenzję Blackstar dzień przed informacją o śmierci Bowiego… Jeszcze w niej wspominałam, że jak to dobrze, że Bowie nadal tworzy. Naprawdę wystarczył jeden dzień, żeby zupełnie inaczej spojrzeć na ten album.

  6. Dobra recenzja, z większością się zgadzam. Nie uważam jednak, że zrobił ze swojej śmierci spektakl. Po prostu pożegnał się z fanami. Z ceną albumu trochę przesadzili choć nie odbiega od standardów.

  7. Z jednej strony to zabawne, że tam gdzie coś jest napisane/zaśpiewane dosłownie, są tacy, którzy doszukują się ukrytych znaczeń. A czasami jest odwrotnie 🙂
    Tę płytę na pewno przesłucham. W ogóle musiałabym się zabrać za jego twórczość.

Odpowiedz na „~SylwiaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *