#652 Iggy Pop “Post Pop Depression” (2016)

Włamię się do twojego serca i będę pełzać pod twoją skórą – takimi słowami wita Iggy Pop – wciąż żywa legenda muzyki (co jak na jego ekscesy jest niemałym zaskoczeniem) – dziewczynę, która dotąd stroniła od jego twórczości. Ta dość odważna i zuchwała deklaracja pochodzi z utworu “Break Into You Heart”, który znalazł się na najnowszej płycie punk rockowego wokalisty. I to płycie, która pretendować może do miana najlepszego (a już na pewno najbardziej przebojowego) rockowego wydawnictwa tego roku.

“Post Pop Depression” jest pierwszym od 2012 roku albumem Iggy Popa, uznawanym za jego solowe dzieło. Nie jest to do końca prawda. Nawet sam wokalista ma na ten temat odmienne zdanie, tak chętnie zgadzając się na okładkę, na której staje w jednym rzędzie z tymi, którzy mu ten krążek pomogli nagrać. A nie były to, trzeba zaznaczyć, anonimowe, nieznane nazwiska. Pomysł przygotowania tej płyty wyszedł od Josha Homme’a (Queens of the Stone Age, Eagles of Death Metal). W krótkim czasie do projektu dołączyli Dean Fertita (Queens of the Stone Age, The Dead Weather) i Matt Helders (Arctic Monkeys). I tak sobie w czwórkę po cichu pracowali, tworząc team, który trzyma się z daleka od nietrafionych pomysłów i słabych kompozycji.

Płyta rozpoczyna się piosenką, która potrafi namieszać w głowie. “Break Into Your Heart” jest nieco mrocznym kawałkiem. Rozpogadza się dopiero za sprawą kolejnej kompozycji, jaką jest singlowy numer “Gardenia”. Utwór… buja aż miło! Wydaje mi się, że gdybym trafiła na tą piosenkę w wakacyjnym okresie, szybko zostałaby moim przebojem lata, towarzyszącym podczas podróży. W “Gardenia” przede wszystkim zachwyca mnie harmonia – wokale Iggy Popa i Josha Hommego świetnie się dopełniają. Przyjemnie słucha się również rytmicznego “American Valhalla”, choć kilkukrotnie padające na koniec słowa

I’ve nothing, but my name (PL: nie mam nic oprócz swojego imienia)

przypominają smutną deklarację Davida Bowiego z “Dollar Days” z pożegnalnego wydawnictwa “Blackstar”, zostawiając po sobie podobnie przygnębiający nastrój.

Zaskakuje “In the Lobby”, w którym ponownie co jakiś czas do głosu dochodzi Homme. Jednak tym, co w kompozycji podoba mi się najbardziej, są partie elektrycznych gitar. Świetnie wypada przebojowe, flirtujące z funkiem i wyróżniające się kobiecymi chórkami “Sunday”, oraz kontrastujące z nim “Volture” – oparty na dźwiękach gitary akustycznej, chwilami przecinany mocniejszym brzmieniem, mroczny “westernowy” numer. Genialne. Do gustu przypadło mi także wcale nie łagodniejsze “German Days”, charakteryzujące się upiornymi wokalizami. Dwie ostatnie piosenki także nie zawodzą. Będące ukłonem w stronę rocka lat 70. “Chocolate Drops” ma w sobie coś z wykwintności ostatniej płyty Arctic Monkeys “AM”. “Paraguay” jest zaś rozbudowaną kompozycją, której ozdobą jest końcówka – zadziorna, ostra i pełna swego rodzaju agresji.

Dziewięcio-trackowe wydawnictwo wyprodukowane zostało przez Homme’a, który dla Iggy Popa stworzył materiał, przypominający wydany w 2013 roku album Queens of the Stone Age “…Like Clockwork”. Na “Post Pop Depression” również trafiły dopracowane, wyszlifowane numery spod szyldu “alternatywny rock”. Jednak mniej tu piosenek, które tak jak “The Vampyre of Time and Memory” czy “…Like Clockwork” potrafią zagrać na emocjach. Iggy i jego kumple postawili na dobrą zabawę, nagrywając przy tym płytę, która na długo zagości w moim odtwarzaczu.

7 Replies to “#652 Iggy Pop “Post Pop Depression” (2016)”

    1. No i jestem właśnie świeżo po pierwszym odsłuchu. Porządny album, na pewno będę do niego wracać, jako taki odpoczynek od cięższych brzmień (ostatnio słucham głównie takich albumów, które ty nazywasz nie do zniesienia). Swoją drogą “Post Pop Depression” to w wielu aspektach album, jakiego oczekuję obecnie od Marilyna Mansona, ale z większą dawką mroku.

      Pozdrawiam, Namuzowani

Odpowiedz na „~Wysoki Poziom KulturyAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *