#658 Beyoncé “Lemonade” (2016)

Kiedy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę, albo (gdy podobnie jak Beyoncé masz muzyczny talent) nagraj cały album, przekształcając swoje niezbyt optymistyczne emocje w garść piosenek. Amerykańska diva po raz kolejny postawiła Internet na głowie, wydając (nie-z-takiego) zaskoczenia szósty solowy krążek “Lemonade”. Beyoncé tymi jedenastoma (plus znane wcześniej “Formation”) kompozycjami zapewniła sobie długą obecność na ustach wszystkich, którzy przez najbliższe miesiące analizować je będą wszerz i wzdłuż, by odpowiedzieć sobie na pytanie, co właściwie dzieje się w związku najpopularniejszej pary muzycznego biznesu.

Przedstawiając w dużym skrócie genezę powstania “Lemonade”: Jay Z zdradza Beyoncé, ta się wkurza, potem przebacza, ale nie zapomina, zadając mu teraz cios w postaci porcji swoich najbardziej osobistych i najszczerszych utworów. Jednak… wydała to wszystko na należącym do swojego męża serwisie streamingowym, przez co jestem skonsternowana – czy cała ta historia to prawda, czy “myk” marketingowy, by o państwu Carter znów było głośno?

Dość tych rozkmiń. Wyjdźmy im z sypialni. Czas skupić się na tym, co najważniejsze – muzyce. “Lemonade” rozpoczyna się dość spokojnie. “Pray You Catch Me” posiada wstęp wskazujący na alternatywne r&b, które po kilkunastu sekundach przemienia się w subtelną balladę, w połowie znów wspieraną przez komputerowe brzmienie. Takich spokojnych momentów na płycie jest jeszcze kilka. Otrzymujemy ginące w tłumie “Love Drought”; klasyczne, zagrane na pianinie “Sandcastles” (cieszy, że Beyoncé nie przesadza w chwaleniu się skalą swojego głosu, skupiając się na przekazywaniu targających nią emocji) oraz będące bardziej przerywnikiem niż pełnoprawną piosenką “Forward” – hipnotyczny, przesiąknięty melancholią utwór Jamesa Blake’a, w którym Amerykanki nawet się nie zauważa.

Duety. Zbioru tak ciekawych i odmiennych feauturingów wokalistka jeszcze na żadnym albumie nie miała. Nie narzuca gościom swojej stylistyki, lecz przejmuje ich brzmienie. O ile łączący rockowe zagrywki z hip hopem protest song “Freedom” (wielki refren!) z niewywołującym u mnie żadnych emocji Kendrickiem Lamarem czy mroczne PBR&B postaci “6 Inch” z topowym The Weeknd nie odbiegają od tego, w czym Beyoncé już się odnajdywała, tak szokiem jest “Don’t Hurt Yourself”. Przy tym utworze zapominam o poprzednich kompozycjach artystki. Przez swoje hałaśliwe, blues rockowe klimaty bardziej brzmi jak numer Jacka White’a (który zresztą za niego odpowiada i się w nim gościnnie pojawia) niż Knowles. Ale ta agresja i złość jest już jej. “Don’t Hurt Yourself” jest jedną z najlepszych piosenek tego roku!

Nie tylko duet Beyoncé z Whitem potrafię męczyć cały dzień. Do grona moich faworytów szybko trafiło lekkie “Daddy Lessons”, w którym wokalistka zręcznie łączy country z inspiracjami muzyką jazzową. Pozytywnie, ale bez wielkiej euforii, odbieram romansujące z jamajskim brzmieniem, mające tysiąc autorów (no dobra, o kilku się pomylić mogłam…) “Hold Up” oraz korespondujące z nim, posiadające bogate instrumentarium “All Night”. Znacznie gorzej oceniam singiel “Formation” – ciężkie, trapowe nagranie, będące siódmą wodą po “7/11” – który słusznie wypchnięty został na koniec “Lemonade”. Nie należę także do zwolenników “Sorry”. Jest to mało porywający, utrzymany w klimatach PBR&B utwór, który zdarza mi się pomijać, gdy sięgam po szósty album Amerykanki.

Ciężko mi uwierzyć w tę całą historię, która stoi za powstaniem tego wydawnictwa, dlatego najlepiej oceniać jest “Lemonade” przez pryzmat samej muzyki. Beyoncé nagrała właśnie najmniej “piosenkową” płytę w swojej karierze. O ile na poprzednim wydawnictwie potencjał, by zostać przebojem miało kilka piosenek (m.in. “Pretty Hurts” i “Drunk in Love”), tak tu na próżno szukać wpadających w ucho refrenów. Podoba mi się to, że wokalistka kontynuuje swoją przygodę z muzyką wykraczającą poza ramy “pop-r&b”. Na “Lemonade” zachodzi zresztą najdalej w swojej karierze – opuszcza swoją strefę komfortu i próbuje gatunków, od których dotąd trzymała się z daleka. Zostawia swoje rywalki w tyle, a jedyną kobietą z gwiazdorskiego piedestału, z którą dziś może konkurować, jest ona sama. Po premierze “Lemonade” wiele osób pytało się mnie, której płyty Knowles jestem zwolenniczką. Emocje opadły, piosenki zostały dokładniej przesłuchane, a moje serce wciąż mocniej bije dla “Beyoncé”.

9 Replies to “#658 Beyoncé “Lemonade” (2016)”

  1. Znam 3 albumy Bey (debiut, Beyoncé i Lemonade) i najnowszy jest moim ulubionym, właśnie ze względu na olbrzymią różnorodność i eksperymenty z różnymi gatunkami. Zakochałam się w “Don’t Hurt Yourself” od pierwszego przesłuchania. Uwielbiam emocje w “Sandcastles”. Niesamowicie dobrze słucha mi się “Freedom”. Przekonałam się nawet do “Formation” i “Daddy Lessons”. Z drugiej strony “Sorry” i “6 Inch” omijam przy słuchaniu.
    W mojej osobistej blogowej skali oceniłabym “Lemonade” na 4/5

    Pozdrawiam, Namuzowani

  2. Jak dla mnie jest to najlepszy i najbardziej spójny album Beyonce, ale czy najmniej “piosenkowy”…? Chyba mamy inne definicje, ale rozumiem, że chodziło Ci o schemat zwrotka-refren-zwrotka-refren. Mimo wszystko dla mnie na tej płycie znajduje się mnóstwo dobrych piosenek i właściwie nie widzę na niej słabych momentów, co mnie samego naprawdę bardzo zaskakuje 😉

    Pozdrawiam serdecznie,

    http://bartosz-po-prostu.blog.pl

  3. A ja się nie zgadzam, dla mnie to muzyczna papka. bez urazy… Zrobiła się taka pseudo gangsta. Nie zgadzam się też w ogóle z twoimi recenzjami dotyczących Brit, jestem jej fanką już jedenaście lat i takich głupot jakie tam napisałaś nigdy nie czytałam. Sorry. Breathe on me najgorsze na In the Zone? Album Oops najgorszy? Najlepszy Circus? Czy coś brałaś ? Wszyscy fani Brit, bo obserwuje jej polski fanklub od lat mówią, że Breathe on me to jej jedna z najlepszych kompozycji w karierze. Dwa, Oops uważają za najlepszy album w karierze. Trzy, Circus za średni. Nie znoszą jednak Britney Jean i Femme Fetale, to muszę przyznać rację. To bardzo złe płyty. Ja za to w ogóle nie lubię Christiny Aguilery. Ma głos, ale nie zrobiła wielkiej kariery. Na pewno nie takiej jak Britney. Żegnam wielką znawczynio talentu.

    1. A gdzie jest napisane, że człowiek nie może zmienić zdania? Recenzja In the Zone powstała 5 lat temu i sama się do końca z nią dziś nie mogę utożsamiać, bo bardzo mocno od tego czasu polubiłam ten album (co można zresztą zobaczyć w rankingu top5 Britney sprzed 2-3 lat…)

    2. Pseudo gangsta? xD Jeżeli już ktoś tak się stylizuje, to Rihanna, nie widziałam, żeby Bey do kogoś gdzieś strzelała 😀 Opanuj emocje co do swojej idolki Britney, bo każdy może mieć inne zdanie, ja bardzo lubię FF, Circus, a średnio Oops. Btw obrażanie czyjegoś idola, bo nie podoba ci się jego zdanie jest lekko śmieszne.

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *