Open’er Festival 2016 – dzień trzeci

Amerykański hip hop, głośni brytyjscy debiutanci, wielkie show powracającej kapeli i porcja chłodnej, islandzkiej magii po północy – taki był trzeci dzień Open’er Festival.

WIZ KHALIFA

Open’er Festival od lat chętnie otwiera się na hip hop. Gdynia gościła już m.in. Snoop Dogga, Kanye Westa, The Roots, Jay’a Z i Kendricka Lamara. Po czterech latach na festiwalową scenę powrócił Wiz Khalifa. Z wykonywaną przez niego muzyką mi nie po drodze, ale skoro nadarzyła się okazja, postanowiłam odsunąć uprzedzenia na bok i na koncert się udać – a nuż wyjdę jako fanka? Heh, tak dobrze nie było, ale występ rapera był ciekawą odmianą po dwóch poprzednich dniach. Nie spodziewałam się, że Khalifa ma w Polsce tak duże grono słuchaczy. Moja znajomość jego utworów ograniczała się do “Young, Wild & Free”, “Black and Yellow” oraz “Bake Sale” (kojarzę także ubiegłoroczny przebój “See You Again”, jednak wybrzmiał on, kiedy byłam już w drodze do Tent Stage), ale nieźle bawiłam się i do pozostałych zaprezentowanych numerów.

NOTHING BUT THIEVES

Pod namiot na koncert dopiero rozpoczynającej karierę z prawdziwego zdarzenie grupy Nothing But Thieves przyszłam z ciekawości. Rockowy zespół wprost z Wielkiej Brytanii dotychczas nie zaciekawił mnie swoją twórczością, przez co (za co bardzo dziś Conora Masona i spółkę przepraszam) aż do piątku stawiałam go na jednej półce z jakimś Bastille. NTB do zaoferowania mają jednak znacznie więcej niż radiowe, chwytające się człowieka na chwilę melodie. Ich występ był prawdziwą energetyczną bombą, na którą złożyło się czternaście kompozycji. Jako że kapela na koncie ma tylko jedną płytę, usłyszeliśmy niemalże wszystkie piosenki wchodzące w jej skład. Niespodzianką dla polskich fanów było (ponoć bardzo rzadko grane) balladowe, wzniosłe “Lover, Please Stay”. Mnie natomiast zaskoczył cover… “Where Is My Mind?” Pixies. Jak zauważył mój kuzyn: zabawnie, gdy na koncercie znasz jedną piosenkę i jest nią cover. Po tym co widziałam na Open’erze, NBT mają szansę na nie mniejszą karierę od tej, którą zrobiła grupa, po której twórczość tak odważnie, bez kompleksów sięgnęli.

LCD SOUNDSYSTEM

Koncert LCD Soundsystem był wydarzeniem, na które nie czekałam szczególnie mocno. Ba, planując swój trzeci dzień na Open’erze miałam nawet pomysł, by “urwać” się z niego i pójść zobaczyć Korteza. Zespół Jamesa Murphy’ego powrócił do Gdyni na scenę główną po niemalże dziesięciu latach. Patrząc na późniejsze poczynania LCD Soundsystem można było pomyśleć sobie, że już nigdy nie będziemy mogli gościć ich w Polsce. Po wydaniu płyty “This Is Happening” (2010 rok) grupa się rozpadła. Melomani mogli postawić na zespole krzyżyk, ale historia lubi takie zwroty akcji: Murphy ponownie skrzykuje załogę i ogłasza powrotną trasę. Na ten rok planowana jest premiera czwartego albumu LCD Soundsystem, ale w Gdyni na nowości nie mogliśmy liczyć. Obyło się bez nich, bo grupa wciąż ma sprawdzony zestaw kompozycji, które w pamięci błąkają się na długo po zakończeniu show.Półtorej godziny z LCD Soundsystem było jedną z moich najlepszych “chwil” 2016 roku. Już po pierwszych paru utworach (m.in. “US V Them”, “I Can Change”) wiedziałam, że uczestniczę w czymś niezwykłym. Amerykanie przygotowali dla nas taneczno-rockowe widowisko, porywając tłumy za sprawą takich nagrań jak “Daft Punk Is Playing at My House”, “You Wanted a Hit”, “Yeah” czy “Movement”. Pięknie wypadła też spokojniejsza część występu – wykonanie refleksyjnego “New York, I Love You But You’re Bringing Me Down”. Jeśli kogoś po show LCD Soundsystem nie bolały ręce od klaskania i nogi od tańczenia, to znaczy, że koncert ten przespał.

SIGUR RÓS

Ogromna popularność Sigur Rós była dla mnie rzeczą niezwykłą i do pewnego czasu niezrozumiałą. Pochodzący z odległej, mroźnej Islandii zespół nie potrzebował angielskich kompozycji, by przebić się do świadomości europejskich słuchaczy. Nie potrzebował chwytliwych refrenów, przebojów i wysokich miejsc na jakimś Billboardzie, by zgromadzić pod sceną tysiące ludzi. Gdyński koncert Sigur Rós zaczął się z kilkunastominutowym opóźnieniem, ale już w trakcie pierwszego zagranego kawałka (tegorocznej kompozycji “Óveður”) wybaczało się Islandczykom wszytko. Oprawa występu była niesamowita. Scenę wzbogacono w kilka dodatkowych instalacji i ekranów, za którymi grupa zagrała pierwsze utwory, jakby chowając się przed widzami. Cały występ Sigur Rós cechował niezwykły spokój, skupienie i – przerywana tylko brawami – cisza wśród festiwalowiczów. Ta ostatnia mogła mieć swój początek w dwóch rzeczach – zapewne mało kto zna teksty takich piosenek jak “Ný Batterí”, “Yfirborð” czy “Sæglópur”. Poza tym czy w teatrze się krzyczy i gada? Nie. A właśnie mianem teatralnego przedstawienia można określić koncert islandzkiego zespołu. Muzyka Sigur Rós nie jest jednak dla wszystkich. Dlatego nie ma co psioczyć na kolegę czy koleżankę, którzy w trakcie zaczęli ziewać. Twórczość Islandczyków jest specyficzna, jednych nudzi, innych hipnotyzuje. Nikt jednak obojętnie obok niej nie przejedzie.

4 Replies to “Open’er Festival 2016 – dzień trzeci”

  1. Najbardziej mnie zainteresowało Nothing But Thieves, pisałem o nich w zeszłym roku i zostało ze mną potem parę piosenek. Może nie cała płyta, ale kilka momentów mieli naprawdę fajnych, więc pewnie przeszedłbym się na ich koncert, gdyby byli w okolicy. A co do Sigur Rosa to ja chyba jednak jestem jedną z tych osób, które na ich muzykę reagują obojętnością i sam nie wiem dlaczego 🙂

    Pozdrowienia,

    http://bartosz-po-prostu.blog.pl

  2. Hej !
    Chciałam zaprosić Cię na jedyny blog o wokalistce formacj GrooveBusterz Edycie Cayrze Przytulskiej. Jeśli chcesz to możemy dodać swoje blogi do affiliates (linek) i informować się o nowych postach.
    Pozdrawiam: Justyna autorka bloga cayra-blog.blogspot.com

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *