#692 Carly Rae Jepsen “E•MO•TION Side B” (2016)

Kiedy rok temu kanadyjska wokalistka Carly Rae Jepsen wydawała swój trzeci studyjny krążek “E•MO•TION”, mogła mieć głowę pełną wyobrażeń o tym, jak lansuje kolejny przebój na miarę “Call Me Maybe” i szturmem przebija się do pierwszej ligi gwiazd popu. Tak się nie stało, choć singiel “I Really Like You” spodobał się w pewnych częściach globu. Carly swoim (wówczas) nowym wydawnictwem osiągnęła coś, czego raczej się nie spodziewała – listy przebojów zamieniła na końcoworoczne zestawienia najlepszych płyt. Rok po premierze swojego zaskakująco ciepło przyjętego albumu Jepsen próbuje coś jeszcze z niego wycisnąć.

Nagrywasz płytę. Masz gotowych więcej piosenek, niż planujesz na niej umieścić. Te niepotrzebne albo przekazujesz dalej, albo podrzucasz jako dodatki do singli, albo zwyczajnie chowasz “do szuflady” i czekasz, aż jakiś bardziej rozgarnięty komputerowiec ci je wykradnie i umieści w sieci. Carly Rae Jepsen pomyślała sobie inaczej i wydała album składający się z ośmiu piosenek, które nie weszły w skład  “E•MO•TION”. Już na początku trzeba pochwalić Kanadyjkę za konsekwencję. Ile to już gwiazd popu – gdy tylko ich płyta nie sprzeda się tak, jak oczekiwali – porzuca ją i zabiera się za tworzenie kolejnej? Przykłady z ostatnich lat? Niechlubną listę otwierać może Christina Aguilera i jej “Bionic” oraz “Lotus”.

W swoich ostatnich kompozycjach Carly Rae Jepsen lubi sięgać pamięcią czasów lat 80. i 90., stając się najlepszą przedstawicielką, nazwijmy to, retro popu. A pop, jak wiadomo, do najambitniejszych gatunków nie należy, choć wokalistka dwoi i się i troi, by warstwa liryczna jej kawałków nie osiągnęła “poziomu podłogi”. Tu liczą się chwytliwe refreny. Takowe na tym albumie znajdziemy bez problemu. W pamięci zostają fragmenty melodyjnego, euforycznego “Higher”; wyważonego, synthpopowego “Fever” (mój faworyt!) czy oddającego hołd latom 80. “First Time”. Na wspomnianą dekadę zapatrują się także lekko kiczowate “The One” oraz “Body Language”. W stronę spokojniejszych piosenek zmierza końcówka płyty. Lubię sięgać po nastrojowe “Cry”, w którym szczególnie podobają mi się momenty, gdy Carly wyśpiewuje tytułowe słówko. Zaskakuje “Store” – mid-tempo zwrotki spotykają się ze słodkim, żywszym refrenem. Zachwyca kompozycja zamykająca krążek. Subtelne, czerpiące z r&b “Roses” pokazuje nam dojrzalsze oblicze Jepsen.

Zastanawiałam się dłuższą chwilę, jak w ogóle mam ocenić “E•MO•TION Side B”. Wciąż z tyłu głowy miałam myśl, że jest to zbiór piosenek, które nie były wystarczająco dobre, by znaleźć się na właściwym albumie. Albo zostały odsunięte, bo podczas kompletowania tracklisty Carly Rae Jepsen ich nie wylosowała. A wybierać miała z czego, bo na swój trzeci krążek Kanadyjka napisała ponad dwieście utworów. “E•MO•TION Side B” warto więc traktować jako ciekawostkę i dodatek do tej właściwej płyty. To wciąż porcja niezłego popu, ale pozbawiona takich smaczków jakimi na “E•MO•TION” były np. ejtisowe “All That” czy mięsiste, elektroniczne “Warm Blood”. Pop od dawna nie jest moim ulubionym muzycznym gatunkiem, ale jeśli jest dobry i porządnie wykonany, to czemu mieszać go z błotem? 

10 Replies to “#692 Carly Rae Jepsen “E•MO•TION Side B” (2016)”

  1. “jeśli jest dobry i porządnie wykonany, to czemu mieszać go z błotem?” tym jednym zdaniem pozamiatałaś, bo ludzie mają przecież tendencję do z góry skreślania POPu

  2. Bardzo lubię Carly, między innymi za cudną piosenkę “Call me maybe”, pamiętam jak się tańczyło do niej i słuchało notorycznie. Chętnie przesłucham płytę Emotion, może znajdę swojego kolejnego ulubieńca 🙂

  3. “I have two emotions: E·MO·TION i E·MO·TION (Side B)” 😀
    Nie słuchałam jeszcze, ale czytam same przychylne opinie, więc może sięgnę.
    U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Odpowiedz na „~AliceAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *