Relacja z koncertu Toma Odella

Kiedy dowiadywaliśmy się o jego jesiennym koncercie, Tom Odell nie zdążył nawet zaśpiewać w ramach Orange Warsaw Festival. Teraz historia się powtórzyła – brytyjski wokalista i muzyk dopiero przygotowywał się do wyjścia na scenę w Poznaniu, kiedy fanów indie popowych melodii rozgrzała informacja, że ich idol powróci w marcu do Warszawy. Przyszłoroczny koncert będzie miłą rekompensatą dla osób, które nie zdążyły kupić biletów na jego wczorajszy występ. W wydarzeniu pewnie uczestniczyć będą i słuchacze, którzy z głową pełną wrażeń opuścili halę MP2. Tom Odell zagrał koncert, który chciałoby się oglądać co wieczór.

Odell jest jednym z tych artystów, których karierę obserwuję od samego początku. Pamiętam więc dobrze, jakie poruszenie wywołał debiut “Long Way Down”, promowany takimi przebojami jak “Another Love” i “Grow Old With Me”. Planowałam nawet wybrać się na jego pierwszy polski koncert, lecz z przyczyn, o których dziś nie pamiętam, przełożono go na inny, niezbyt mi odpowiadający termin. W 2015 roku na open’erowy dzień z Tomem i w 2016 na wspomniany Orange Warsaw Festival także nie było mi po drodze, więc moja radość, że ten utalentowany chłopak przyjeżdża 25 listopada do Poznania, była ogromna. A więc… do czterech razy sztuka.

Czekanie w niemałym tłoku (tak na marginesie, składającym się niemalże z samych dziewczyn w wieku gimnazjalno-licealnym) na mijającego się ze mną tyle czasu muzyka, umiliły dwa supporty. I o ile często ci są obojętnie odbierani przez większą część publiki – która w końcu przyszła, by bawić się na występie swojego idola; i w sumie tylko jego… – tak w tym przypadku przyjęcie wokalisty ukrywającego się pod pseudonimem The Beach oraz zespołu Jane’s Party (ukłon w stronę Jane’s Addiction?) było niezwykle ciepłe i chwilami szło zapomnieć, na czyj koncert się właściwie przyszło. Akustyczne dźwięki The Beach z pewnością do gustu przypadły fanom Eda Sheerana i Jamesa Bay’a, wprowadzając przy okazji nieco melancholijny nastrój, który szybko zburzyła kanadyjska indie rockowa grupa Jane’s Party. To zespół gotowy na sukces, na scenie wypadający niewiele słabiej od starych wyjadaczy. Próbowałam słuchać ich albumu “Tunel Vissions”, lecz nie ma takiego działania pobudzającego, jak występ live. Petarda. Energetyczna bomba. Świetna zabawa.

O tych młodych twórcach niestety szybko zapomniało się w chwili, kiedy na scenę wkroczył Tom Odell wraz z towarzyszącymi mu muzykami i chórzystką. Od kompozycji “Still Getting Used to Being On My Own” rozpoczął się półtoragodzinny teatr jednego aktora. Chociaż Brytyjczyk kojarzony jest głównie ze spokojnymi utworami, w których przygrywa sobie na fortepianie, podczas koncertów nadaje im żywszą, dynamiczniejszą formę, czasem sięgając po rockowe patenty, a czasem ozdabiając je niemałą dawką tanecznych brzmień. W żaden jednak sposób nie przesadzając, oraz sprawiając, że ich szlachetny błysk niczym nie jest zmącony.

Wiedząc, że Odell na koncie ma na razie tylko dwie studyjne płyty, ciężko nastawiać się na jakieś setlistowe niespodzianki. Z “Long Way Down” wybrzmiały więc takie utwory jak “Hold Me”, “Can’t Pretend”, “Till I Lost”, “I Know” oraz dwie piosenki, bez których zagrania fani nie daliby Tomowi zejść ze sceny – “Another Love” i “Grow Old With Me”. Wśród reprezentantów tegorocznego “Wrong Crowd” znaleźli się m.in. “Concrete”, “Sparrow” (z harmonijką oraz fenomenalną, soulową partią wokalną ciemnoskórej chórzystki), balladowa wersja “Silhouette”, przebojowe “Magnetised” oraz nagranie tytułowe, należące do grona moich ulubionych kompozycji sygnowanych nazwiskiem wokalisty. Chociaż mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać, zaskoczyła mnie obecność dwóch utworów z edycji deluxe – “Entertainment” i “She Don’t Belong to Me”. Zdążyłam zapomnieć, że Tom takie piosenki ma na swoim koncie, a poznański koncert pięknie mi o nich przypomniał. Już wiem, czego w najbliższych dniach będę słuchać.

Z początku nieco nieśmiały wokalista wraz z powiększającą się listą występów przed coraz liczniejszą publicznością nabrał pewności siebie i przeistoczył się artystę, którego żywiołem jest scena i który w kilka chwil potrafi zjednać sobie tłumy. Może i nie jest przesadnie rozmownym mężczyzną, ale usłyszeliśmy z jego ust to, co usłyszeć chcieliby fani Odella w każdym państwie świata – kocham u was grać. A my kochamy, kiedy dla nas śpiewa. Najwięksi fani artysty zadbali o to, by polski koncert odbywający się w ramach No Bad Days Tour został przez Toma zapamiętany na długo. Kolorowe baloniki, gwiazdki z papieru podniesione w górę przy “Somehow” czy w końcu odśpiewane “Happy Birthday” (a pod koniec koncertu i nasze polskie “Sto lat”; dzień wcześniej wokalista obchodził urodziny) nie mogły przejść niezauważone. Jak będzie w marcu w Warszawie? Z pewnością równie magicznie.

SETLISTA

Still Getting Used to Being on My Own
I Know
Wrong Crowd
Concrete
Can’t Pretend
Sparrow
Heal
Silhouette
Here I Am
Hold Me
Entertainment
Another Love
Till I Lost
Grow Old With Me
She Don’t Belong to Me
Somehow
Magnetised

 

5 Replies to “Relacja z koncertu Toma Odella”

  1. Relacja świetna, aczkolwiek wkradła się mała pomyłka: gwiazdki nie były podnoszone na Constellations, bo ten utwór nie pojawił się na koncercie 🙁 Owszem, taki był zamiar, ale w ostateczności fani podnieśli je na Somehow 😉 A jeśli o sam koncert chodzi, to był rewelacyjny. Każdy utwór nabiera wręcz nowego brzmienia na żywo i właśnie to lubię 🙂

Odpowiedz na „~paulina1511Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *