#718 Bruno Mars “24k Magic” (2016)

Z zapoznaniem się z jego poprzednim albumem “Unorthodox Jukebox” czekałam niemalże trzy lata. W przypadku tegorocznego (a zarazem pierwszego od czasów mającego swoją premierę w 2012 roku wspomnianego wydawnictwa) zabrałam się za słuchanie szybciej. Niemała w tym zasługa skrajnych komentarzy oraz przeboju “Uptown Funk”, który – jak już wspominałam w recenzji poprzedniej płyty Marsa – przekonał mnie, bym dała szansę solowej twórczości Amerykanina. Melomani są podzieleni – “24k Magic” to płyta z serii “kochaj albo rzuć”.

Cztery lata czekania i tylko dziewięć premierowych nagrań (dających, tak na marginesie, raptem pół godziny muzyki) – Bruno Mars chyba niezbyt wiele piosenek napisał w ostatnich miesiącach. A te, które już stworzył, nadają się do najzwyklejszej zabawie. Bo takie zaczynają być utwory sygnowane nazwiskiem Marsa, który po sukcesach “Locked Out of Heaven”, “Treasure” czy “Uptown Funk” zdecydował się kontynuować przygodę z przebojowymi, tanecznymi klimatami retro, którymi już cztery lata temu zastąpił banalny radiowy pop znany z “Doo-Wops & Hooligans”. Jednak o ile na “Unorthodox Jukebox” zabrał nas swoim wehikułem czasu do lat 60. i 70., tak na “24k Magic” wyhamował na przełomie 80. i 90.

Sporo funku, nieco rhythm’and’bluesa, elementy disco, mała ilość spokojnych momentów. Teksty o imprezach, wyrywaniu lasek, zabawie, wyrywaniu lasek, miłości, wyrywaniu lasek. Tak pokrótce podsumować można trzeci studyjny album artysty, który na “24k Magic” czasem w balladzie pozawodzi jak Michael Jackson, czasem pokokietuje jak Marvin Gaye, czasem sypnie garścią romantycznych banałów w stylu Boyz II Men, a czasem z ekspresją w głosie poudaje Jamesa Browna. Tylko… gdzie w tym wszystkim jest Bruno Mars?

Guess who’s back again? (PL: Zgadnij, kto wrócił?)

rapuje nam wokalista w otwierającym album przebojowym nagraniu tytułowym. “24k Magic” to niezły imprezowy banger, operaty na łączących r&b, funk i synth pop melodiach, a zarazem jedyna piosenka z płyty, która jest w stanie na dłużej zostać w pamięci. Może to sprawka tego, że kawałek wydaje się być nowocześniejszym, lecz słabszym bratem “Uptown Funk”? Po kilku przesłuchaniach nie powinno być problemu z zanuceniem ejtisowego “Chunky”. Inspirację wspomnianymi latami 80. Bruno przelał także na wolniejsze, zmysłowe “Calling All My Lovelies” (z Halle Berry na automatycznej sekretarce!) oraz powstałe, by nas rozruszać “Finesse”. Sporo dzieje się w oldskulowym “Perm”, które dzierży palmę pierwszeństwa wśród żywszych nagrań, pozytywnie zaskakując swym ognistym, żarliwym temperamentem. Kompozycja prezentuje się jeszcze lepiej, gdy zestawimy ją z przynudzającym, zawierającym lekkie elektroniczne wpływy “That’s What I Like”.

Chociaż uwielbiam lata 90., marsowe spojrzenie na muzykę tamtego okresu niezbyt mnie usatysfakcjonowało. Na “24k Magic” dostrzeżemy je w intymnym, choć nieco pustym slow jam’ie “Versace on the Floor”; znikającym “Straight Up & Down” oraz zamykającej album balladzie “Too Good to Say Goodbye”, która, jak sam Bruno zdradził, leżała niedokończona w szufladzie (a pozostawiona tam mogła być przez Michaela Jacksona) przez kilka lat Ducha lat 90. w nagranie tchnął sam Babyface, pomagając tym samym artyście uporać się z brakiem pomysłu na utwór. Czy faktycznie materiał budujący “24k Magic”, parafrazując tytuł wspomnianej przed chwilą kompozycji, jest za dobry na szybkie żegnanie się z płytą? Bardzo źle nie jest, ale największą bolączką trzeciego dzieła Bruno jest jego jednorazowość przejawiająca się w piosenkach, o których zaraz się zapomina, gdy zapalają się światła, a my opuszczamy taneczny parkiet.

Obecnie w mainstreamie nie ma drugiego wokalisty, który z taką wprawą dostosowywałby swoje piosenki w gusta osób zasłuchanych w brzmieniach sprzed dwudziestu-trzydziestu lat. Bruno Mars z retro uczynił swój znak rozpoznawczy, choć przyznam szczerze, że od kogoś pretendującego do miana nowego Króla Popu wymagam wyznaczania trendów i szukania nowych dróg, a nie jedynie podążania ścieżką, która porządnie wydeptana została kilkadziesiąt lat temu przez takich artystów Babyface, Michael Jackson, Boyz II Men czy Prince. Nie jest w tym wprawdzie nic złego, bo jak się inspirować, to najlepszymi, ale obcowaniu z “24k Magic” towarzyszy poczucie, że wzięłam z półki towar opakowany w pięknie błyszczący, złoty papierek, który po rozwinięciu okazał się być towarem czekoladopodobnym. Niby niczego nie brakuje, ale nie smakuje to tak, jak powinno. Może następnym razem, Bruno.

4 Replies to “#718 Bruno Mars “24k Magic” (2016)”

  1. Cała moja wiedza na temat jego i jego muzyki ogranicza się do “Uptown funk” i tego starego klipu, w którym pchał pianino pod górę, a potem ciągnął z góry (czy na odwrót). Nigdy mnie jakoś nie przekonywał i raczej nie zdoła.

Odpowiedz na „~PatrycjaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *