Relacja z koncertu Julii Marcell

Coś się kończy, coś się zaczyna. My lada chwila pożegnamy 2016 rok (i pełni nadziei wejdziemy w 2017), a Julia Marcell na pożegnanie pomacha nie tylko ostatnim dwunastu miesiącom, ale i swojemu projektowi “Proxy”. W Poznaniu, jak sama zainteresowana przyznała, kończy się jej przygoda z koncertowaniem z wydaną w marcu płytą. To musiał być więc wyjątkowy występ.

Zanim jednak będę mieć dla was swoje przemyślenia na temat koncertu, kilka słów chciałabym poświęcić płycie, z którą Marcell tak wytrwale koncertuje od paru miesięcy. “Proxy” jest już czwartym albumem wokalistki, a zarazem pierwszym, na który trafiły piosenki jedynie w języku polskim. I to był strzał w dziesiątkę. Dzięki wpadającym w ucho refrenom i lekkim aranżacjom Julia trafiła do szerszej grupy odbiorców, którzy wcześniej mieli jej muzykę za zbyt awangardową czy nawet dziwaczną. Nie oznacza to jednak, że “Proxy” jest płytkim wydawnictwem dla mas. To porcja bardzo przemyślanych utworów, których największymi atutami są słodki, kobiecy głos ich autorki oraz teksty – pełne dwuznaczności, odwołań i zawiłości opowieści o tym, co dzieje się tu i teraz. Świat przedstawiony w kompozycjach Marcell jest ponury, choć pesymistyczny wydźwięk piosenek równoważą przebojowe melodie. Tak brzmi pop z głową.

Przed wokalistką mieliśmy okazję obserwować występ debiutującego polskiego duetu Divines, którego piosenkę “Pałace” być może kojarzycie. Jest to electropopowy zespół z nadzieją na zajęcie w przyszłości miejsca obok XXANAXX, The Dumplings czy Rebeki. Na razie na to za wcześnie, ale warto być dobrej myśli. Za kilkadziesiąt koncertów mogą być scenicznymi killerami.

Julia Marcell, z okazji wspomnianego końca Proxy Tour, przygotowała dla nas niespodziankę i po raz pierwszy w całości, piosenka po piosence, wykonała tegoroczną płytę. Zaczęło się więc od “Tarantino”, przeszło w m.in. “Ministerstwo mojej głowy”, “Wstrzymuję czas” i “Tesco”, a zakończyło na wykonanym przy akompaniamencie skrzypiec “Andrew”. Trwający nieco ponad półgodziny album to trochę za mało, by zbudować na tym cały koncert, więc po trwającej chwilę przerwie artystka wróciła na scenę, serwując nam mieszankę kompozycji ze starszych płyt. Z debiutu (“It Might Like You”) nie usłyszeliśmy żadnej piosenki, ale w miarę równą uwagą obdarzone zostały “June” i “Sentiments”. Z pierwszej z nich wokalistka przypomniała takie numery jak “Matrioszka”, “Since” i “Echo”. Z jej następcy mieliśmy okazję posłuchać “Manners”, “Cincina” oraz “North Pole”. Podzielenie występu na dwie części – polską i anglojęzyczną – pozwoliło dostrzec ewolucję muzyki Julii. Od zahaczających elektroniki i rocka brzmień po nietypowy pop. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w obu wcieleniach Polka wypada wiarygodnie. I w obu, jak miałam okazję się przekonać, publiczność ją uwielbia, obdarzając gromkimi brawami i żywo reagując na każdy kolejny utwór.

© Zdjęcia: Adrian Wykrota (poznan.naszemiasto)

2 Replies to “Relacja z koncertu Julii Marcell”

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *