Relacja z koncertu Warhaus

Odłączanie się od zespołu i rozpoczynanie kariery na własny rachunek nie jest niespotykanym zjawiskiem. Niektórzy na zawsze mówią bye bye swoim grupowym kolegom. Dla innych jest to tylko chwilowy skok w bok. Maarten Devoldere, członek najlepszego belgijskiego towaru eksportowego – indie rockowej kapeli Balthazar – z formacją planuje nagrywać nadal, wykorzystując przerwę w jej działalności na tworzenie pod szyldem Warhaus.

Nad płytą pracowałem pięć lat (…) Tworzyłem wszędzie po trochu, zależnie od miejsca pobytu – zdradzał Maarten w wywiadach. Wspominany przez niego album nosi tytuł “We Fucked a Flame Into Being”. Jego premiera odbyła się w drugiej połowie 2016 roku, a poprzedziło ją ukazywanie się takich singli jak “The Good Lie” i “I’m Not Him”. Wokalista, chociaż uznaje Warhaus za swój solowy projekt, współpracował nad utworami z Sylvie Kreusch, belgijską wokalistką z zespołu Soldier’s Heart, którą poznał podczas trasy koncertowej parę lat temu. Warto dodać, że zarówno Balthazar jak i wspomniana kapela zaliczył wówczas dwa występy w Polsce. Na “We Fucked a Flame Into Being” Sylvie robi jedynie chórki, zostawiając jednak na utworach wyraźny odcisk. Wyobrażacie sobie takie nagranie jak “So Long, Marianne” Cohena bez kobiecych głosów? W przypadku twórczości Warhaus również jest to trudne, choć uczestnicy poznańskiego koncertu mieli okazję posłuchać, jak brzmią one jedynie w męskiej wersji.

Mimo, iż Sylvie podróżuje z Warhaus, w Polsce się nie pojawiła, pozwalając, by w chórkach zastąpił ją jeden z muzyków. Prawdziwą gwiazdą wieczoru był sam Maarten. Wokalista, sprawiający wrażenie osoby wycofanej i będącej “odludkiem”, na scenie przeobraża się w performera z krwi i kości, któremu z trudem przychodzi ustać w jednym miejscu. Same utwory zresztą do tego nie skłaniają, bo debiutancki album Warhaus pełen jest piosenek niezwykle kołyszących. Chociaż “We Fucked a Flame Into Being” liczy dziesięć kawałków, nie usłyszeliśmy wszystkich. Zabrakło (niestety) mojego ulubionego “Time and Again”, lecz jego brak wynagrodziła obecność m.in “The Good Lie”, “Memory” oraz “Against the Rich”. Nie jestem fanką instrumentalnych kompozycji, ale i ja musiałam docenić pieczołowicie odwzorowane i rozciągnięte “Beaches”. Ciekawostką była garść utworów, które nie znalazły się na albumie (np. “Meet the Baby” i “Here I Stand”). Po drugiej z nich wokalista wraz z zespołem uciekł ze sceny, by po chwili wrócić na nią i wykonać poruszającą balladę “Bruxelles”.

Zastanawiała mnie frekwencja. Chociaż lubię zespół Balthazar, nie śledziłam losów jego poszczególnych członków zbyt dokładnie. O solowym projekcie Devoldere przypomniałam sobie w ostatniej chwili. Promocja tego wydarzenia w Poznaniu była w zasadzie żadna, ograniczająca się jedynie do internetowych muzycznych serwisów. Mimo wszystko w klubie Pod Minogą zebrała się niemała grupka osób, chcących miło spędzić ostatnie chwile weekendu.

5 Replies to “Relacja z koncertu Warhaus”

  1. Kiedy zobaczyłem nazwę projektu, pomyślałem, że z kronikarskiego obowiązku wybrałaś się na jakiś metalowy koncert i stałaś gdzieś z boku robiąc notatki 🙂

    A to rzeczywiście takie bardzo Cohenowe granie, z elementami przystępniejszego popu, bardzo relaksujące, właśnie sobie zapuściłem w tle i mnie fajnie kołysze.

    A jak on wypada na żywo wokalnie? Bo ten jego albumowy śpiew to bardziej takie wymruczane melodeklamacje i aż mnie ciekawi, jak to wyszło na koncercie. Ale tej płyty już chyba dzisiaj ze słuchawek nie wypuszczę 😉

    pozdrowienia
    Bartek

    1. Bardzo przyzwoicie wypada na żywo. Jest w tym pewne “niedbalstwo”, ale może właśnie dlatego tak mi się to podoba? Zawsze to coś innego.
      Jak trafiłam na jego album, leciał u mnie cały dzień. Jakoś tak się nie nudził i nie dłużył jak to potrafi robić wiele albumów.

Odpowiedz na „Zuzanna JanickaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *