#739 Radiohead “Pablo Honey” (1993)

Są soliści i zespoły, których debiutanckie płyty wspomina się latami z rozrzewnieniem, przy okazji premiery każdej następnej rzucając hasłami w stylu “Metallica skończyła się na “Kill ‘Em All”. W przypadku brytyjskiej formacji Radiohead wielu słuchaczy zdaje się zapominać, że przed wydanym w 1997 roku “OK Computer” też było życie. I ta płyta – “Pablo Honey” – która w przyszłym roku świętować będzie swoje dwudzieste piąte urodziny.

Ubiegłoroczna premiera albumu “A Moon Shaped Pool” była sporym wydarzeniem. Krążek nie tylko ucieszył długoletnich fanów zespołu Thoma Yorke’a, ale i zdobył dla kapeli nowych słuchaczy, którzy – jeśli tylko nie poszli za chwilową modą na muzykę Radiohead, lecz zainteresowali się także starszymi dokonaniami grupy, musieli co najmniej dwa razy upewniać się, że “Pablo Honey” jest płytą tego a nie innego zespołu. Anemicznego Yorke’a lata temu zastępował Yorke śpiewający mocniej i głośniej. Inaczej też brzmiała sama muzyka – mniej artystyczna, mniej elektroniczna, mniej eksperymentalna. Za to chętnie zerkająca na grunge i konkretnego rocka rodem z początków lat 90.

Jest jedna piosenka, która sprawiła, że “Pablo Honey” nie do końca dziś umarło. Nie trzeba znać dobrze historii Radiohead by wiedzieć, że tym numerem jest “Creep”. Zespół niechętnie wykonuje go na żywo (zauważyliście, że wiele sław ma opory przed graniem swojej signature song na koncertach, w obawie, że ludzie przyszli, by usłyszeć tylko ten jeden kawałek?), a szkoda, bo to utwór wielkiej mocy. Zaśpiewany surowo, bez przesadnego dramatyzowania “Creep” jest, moim zdaniem, utworem outsiderów. Po wysłuchaniu piosenki niby powinno zrobić się nam lepiej, a tymczasem ciasno nas ona oplata i nie pozwala wyrwać się ze szponów pesymistycznych myśli. Nie sposób przejść obojętnie obok takiej kompozycji. Nie zaskoczę – “Creep” jest highlightem albumu.

Niestety, wydawnictwo “Pablo Honey” to jeden brylant i jedenaście szarych kamyków. Mamy tutaj chociażby “You”, w którym Yorke chwali się skalą swego głosu i snuje historię o związku, z góry skazanym na niepowodzenie, oraz powiązane z nim, spokojniejsze “Lurgee”, w którym wokalista śpiewa o tym, że powoli dochodzi do siebie po zakończeniu nieudanej relacji. Otrzymujemy również niedbałe łojenie w postaci “How Do You?”; tribute dla grupy Pixies “Stop Whispering” (krótko mówiąc – spokojne zwrotki, ostrzejszy refren); pełne stonowanych wokali i pozbawione spektakularnych gitarowych partii “Anyone Can Play Guitar”. Całość dopełniają takie numery jak “Blow Out” (te przesterowane gitary!), “Thinking About You” o folkowym zabarwieniu, a także głośne “Ripcord”, “Vegetable” i melancholijne “I Can’t”.

“Pablo Honey” jest płytą dobrych kolegów, którzy wolny czas zamiast przy piwie woleli spędzić w garażu u jednego z nich próbując swoich sił w tworzeniu muzyki. Efektem tych domowych sesji jest album bardzo przeciętny, pełen utworów, z których mało co wynika. Można traktować “Pablo Honey” jako ciekawostkę, ale nie ma co nastawiać się, że któraś z debiutanckich piosenek Radiohead zmieni nasze życie. No chyba, że jeszcze nie znacie “Creep”.

8 Replies to “#739 Radiohead “Pablo Honey” (1993)”

  1. Wiem właśnie, że Fink to pseudo twojego idola. 😉
    Ja sięgnęłam po Noah and the Whale, bo spodobała mi się muzyka, którą Charlie Fink skomponował do filmu “Kot Bob i ja”, ale krążek szału nie zrobił…

    Widzę zresztą, że ten krążek Radio Head też nie. 😀

  2. Jestem chyba osobą wypraną z uczuć, bo muzyka Radiohead zupełnie mnie nie rusza. 😛 Z tym albumem na pewno się jeszcze spotkam, bo lubię słuchać debiutów muzycznych i myśleć “ooo jak dobrze, że takiej szmiry już nie tworzą” albo odwrotnie. 😀
    U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam.

  3. 1993 i 1994 to takie dwa “przełomowe” lata, które trochę podzieliły różnych fanów, tak jak kiedyś po Polsce chodziły tłumy tak zwanych ‘depeszów’ 🙂 Dla mnie jednak ważniejszy jest 1994 – Portishead “Dummy”.

    “Pablo Honey” wywołuje we mnie sentyment tylko ze względu na “Creep”.

    Recenzowałaś już “OK Computer”?

    1. Jeszcze nie. Stąd recenzja “Pablo Honey”, które to płyty nie miałam nawet w planach. Uważam jednak, że najlepiej iść chronologicznie, by móc w kolejnych tekstach odwoływać się do tego, co było.

Odpowiedz na „Kinga K.Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *