#750 Cameron Avery “Ripe Dreams, Pipe Dreams” (2017)

Świat zna już takie historie. Członek zespołu wykorzystuje przerwę w jego działalności i nagrywa płytę pod własnym nazwiskiem. Ciekawi zawsze, czy taki materiał będzie mniej lub bardziej wiernym odwzorowaniem tego, co tworzył z formacją, czy też projektem zgoła odmiennym, na którym nie musi chodzić na kompromisy, lecz może realizować swą muzyczną wizję. Australijski wokalista i muzyk Cameron Avery współpracował z takimi kapelami jak Tame Impala i Pond. Po solowym debiucie “Ripe Dreams, Pipe Dreams” nie daje po sobie poznać, że doświadczenie zdobywał w grupach specjalizujących się w psychodelicznym rocku czy elektronice.

Wydany w marcu bieżącego roku album ciężko jednoznacznie sklasyfikować. Najprościej chyba byłoby wrzucić go do worka z napisem “alternatywa”. Swoje kompozycje Avery ubiera głównie w orkiestrowe szaty, momentami tylko ujawniając zainteresowanie mocniejszym graniem. “Ripe Dreams, Pipe Dreams” luźno podchodzi do tematu “lata 50.”, a sam Cameron czasem udaje eleganckiego Sinatrę, czasem niechlujnego Bublé’a, a chwilami romantycznie zawodzi niczym Father John Misty.

Do innej rzeczywistości przenosi mnie już pierwsza propozycja Camerona, jaką jest “A Time and Place” – elegancka kompozycja o akustycznym wstępie, zwracająca także uwagę subtelnymi dęciakami. Pełna klasy, prosta piosenka, w którą szybko się wsiąka. Z głowy nie chce wylecieć również romantyczna ballada “Do You Know Me by Heart”, której melodia budowana jest głównie przez filmowe, starodawne smyczki.

Chłodny i nie okazujący emocji. Taki jest Avery w moim ulubionym numerze na płycie – przegadanym, gęstym “Dance With Me”. Rytmiczna perkusja zdaje się wyznaczać kolejne kroki w tym hipnotycznym tańcu u boku artysty. Bliskie sąsiedztwo tego utworu niekorzystnie wpłynęło na budujące napięcie “Wasted on Fidelity”. Jako singiel piosenka robiła na mnie większe wrażenie, często lądując w moich słuchawkach. Słuchając “Ripe Dreams, Pipe Dreams” zdarza mi się ją pomijać. Tym bardziej, że tuż za rogiem czeka “Big Town Girl”. W tej kompozycji jest coś rozczulającego. Łatwo poczuć, jakby śpiewający z uczuciem Cameron kierował słowa utworu do każdej big town girl, która trafiła na to nagranie. Piosenka ta, obok wcześniej wspomnianych “Dance With Me” i “A Time and Place”, należy do grona najlepszych reprezentantów solowego debiutu Avery’ego. Inne highlighty? Zdecydowanie “Watch Me Take It Away” i instrumentalny wstęp do niego “The Cry of Captain Hollywood” – dwa kawałki rozbudzające osoby, które zdążyły zdrzemnąć się przy wcześniejszych numerach. Artysta ujawnia w nich swoje rockowe zapędy, nie szczędząc gitar elektrycznych i perkusji. Szczególnie okazale wypada “Watch Me Take Me Away” – nagranie rozpędzone, agresywne, nerwowe. O klaskanym rytmie i rewelacyjnie podkręconych wokalach Australijczyka. W tym wszystkim nie przeszkadza nawet aż do przesady prosty refren, składający się z powtarzanego parokrotnie tytułu.

Warto sięgnąć po “An Ever Jarring Moment”, będące trochę takim best of, o wstępie powielającym pomysł “Do You Know Me by Heart”, szczodrze polukrowanym smyczkowymi motywami i jeszcze bardziej zwalniającym w refrenie. Nad zwrotkami (a szczególnie początku każdej z nich) delikatnie unosi się duch “Hold On” Toma Waitsa. Świetnie wypada nostalgiczne, tęskne “C’est toi” (a może raczej “Baby It’s You”), które widziałabym na poprzedniej płycie Father John Misty. Mniej do gustu przypadło mi zwyczajne, gitarowe “Disposable”, budowane przez lekko płynące zwrotki i nużący, nijaki refren.

Miałam dobre przeczucia co do “Ripe Dreams, Pipe Dreams”, kiedy tylko usłyszałam po raz pierwszy “Wasted on Fidelity”. Cameron Avery to facet z klasą, posiadający swoją mroczną naturę. Jego debiutancki solowy krążek jest płytą… ładną. Nieprzesadnie emocjonalną, niezbyt rewolucyjną, ale za to urokliwą i czarującą aranżacjami. Dawno żadnego albumu nie słuchałam w takim skupieniu.  Ciekawe, ile jeszcze zespołów skrywa w swoich składach takie talenty.

5 Replies to “#750 Cameron Avery “Ripe Dreams, Pipe Dreams” (2017)”

  1. Coraz częściej słyszę o solowych albumach członków znanych zespołów..Fajnie,że w tym przypadku wyszła dobra płyta.Muszę jej przesłuchać,zwłaszcza,że piszesz o tym skupieniu podczas słuchania .. Bardzo to cenię podczas odtwarzania płyt 🙂

  2. Próbowałem słuchać całości, ale, no właśnie, brak skupienia, więc nie chcę pisać bzdur na jej temat. Przyjdzie lepszy czas dla tej płyty, coś czuję, i wtedy poświęcę jej większą uwagę. Ale brzmienie bardzo przyjemne, ciepłe, a póki co najbardziej mi w głowie zostało “Do You Know Me By Heart”, naprawdę dobry kawałek.

    Nowy wpis również u mnie 🙂

  3. Średnio mnie przekonuje ta płyta. Wysłuchałam jej w skupieniu, ale kawałki są dla mnie zbyt powolne, w ucho wpadło mi jedynie “Disposable”

Odpowiedz na „~http://sin-nancy.blog.pl/Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *