Spring Break 2017

Kolejny kwiecień, kolejny Spring Break. Na trzy dni Poznań ponownie stał się muzyczną stolicą Polski, ściągając rzesze melomanów i dziennikarzy muzycznych. To, co poznańską imprezę odróżnia od innych festiwali, którymi nasz kraj się chwali, to jego showcase’owy charakter. Tu nie przyjeżdża się na koncerty artystów o wyrobionej renomie i pozycji. Tacy, oczywiście, też na Spring Breaku występują, ale są raczej dodatkiem do setki innych koncertów, których gwiazdami są debiutujące zespoły i soliści. W Poznaniu mają okazję zdobyć nowych słuchaczy. Kto wie, może kiedyś to oni będą swoją muzykę grać nam z głównej, największej sceny.

ANDRAS UPOR & ZANZINGER & GYPSY AND THE ACID QUEEN

Festiwal rozpoczął się dla mnie dwoma koncertami na poznańskim Starym Rynku. Z najciekawszej sceny (tj. Okno Fabryki Zespołów), mieszczącej się nigdzie indziej jak właśnie w oknie jednej z kamieniczek, dla niemałej publiczności wystąpiła dwójka pochodzących z Węgier muzyków – Andras Upor i Zanzinger. Chociaż obydwaj koncertują jedynie z gitarą akustyczną, różni ich wykorzystanie tego prostego instrumentu. Pierwszy z nich specjalizuje się w piosenkach “do potupania nóżką”, chętnie łącząc w swych energicznych kompozycjach country, blues i folk. Drugi zaś robi ukłon w stronę amerykańskiego bluesa, nagrywając piosenki spokojniejsze i bardziej nastrojowe. Nieobce są mu pierwsze albumy Leonarda Cohena, czego dowodem może być zaprezentowane nam “Chelsea Hotel #2” (z płyty “New Skin for the Old Ceremony”, 1974 rok). Czyżby Zanzinger wiedział, że wybieram się na jego koncert i – chcąc mnie sobie zjednać – wykonał jedną z moich ulubionych pieśni z repertuaru Kanadyjczyka? Jeśli tak, to mu się to udało 😉 Po ich niedługich setach wybrałam się zobaczyć artystę (dla odmiany polskiego), którego debiutancki, imienny album często mi ostatnio towarzyszył. Niech nie zmyli was nazwa. Gypsy and the Acid Queen nie jest zespołem, lecz solowym projektem Kuby Jaworskiego, którego twórczość to gitarowe, szorstkie brzmienie poprzecinane elektronicznymi loopami. Podczas jego występu usłyszeliśmy nie tylko kilka nagrań ze wspomnianej płyty, ale i nowe, polskojęzyczne numery. Ciekawi mnie, jak dalej potoczy się kariera Gypsy’ego. Będę wypatrywać kolejnych koncertów w mojej okolicy, choć marzy mi się takowy z pełnym zespołem.

PINK OCULUS & LUCY ROSE & MAJA OLENDEREK

Kiedy w festiwalowym programie przeczytałam, że jedna z występujących artystek specjalizuje się w brzmieniu z pogranicza hip hopu, soulu i elektroniki, wiedziałam, że jej występ będzie moim must seen. Stacjonująca w Amsterdamie wokalistka i raperka Esperanza Denswil (działająca jako Pink Oculus) przejęła scenę w klubie Blue Note chwilę po północy. Późna pora występu nie przeszkodziła jej emanować pozytywną energią, która już podczas pierwszej kompozycji udzieliła się publiczności. Esperanza to performenka z krwi i kości; osoba, która ma świetny kontakt ze słuchaczami. Jej koncert to wydarzenie, podczas którego sporo się dzieje. Artystka zaprezentowała utwory ze swojej debiutanckiej epki “Delicious” (na żywo wypadają jeszcze lepiej, przyjemnie wibrując i atakując mocnymi aranżacjami) oraz cover “Tainted Love”. Oczekiwanie na występ Pink Oculus umilił koncert brytyjskiej wokalistki Lucy Rose, która nagrywa akustyczne, urocze i delikatne kompozycje. Tak mogłaby brzmieć Norah Jones, gdyby na debiutanckiej płycie wymieniła pianino na gitarę. Przed występami dwóch zagranicznych artystek miałam okazję uczestniczyć w niedługim koncercie Mai Olenderek – wokalistki, która w 2015 roku ze swoim zespołem zachwyciła mnie płytą “Bubble Town”. Dziś działa solo, proponując nam utwory, które ciężko zaszufladkować. Indie pop? Dream pop? Elektronika? A może raczej (wykażę się kreatywnością)… night-magic-pop? Na żywo jednak jej piosenki brzmią prościej i mniej zachwycająco.

FISZ EMADE TWORZYWO & JULIA PIETRUCHA & ORGANEK

Spring Break oprócz koncertów mało znanych artystów proponuje nam występy kilku już znaczących nazwisk. Chociaż ubiegłoroczny skład (Taco Hemingway, Dawid Podsiadło, Brodka) bardziej trafiał w mój gust, chętnie stawiłam się na Placu Wolności by posłuchać, jak na żywo wypadają Fisz Emade Tworzywo, Julia Pietrucha i Organek. Nikogo z tej trójki nie miałam okazji jeszcze zobaczyć, więc towarzysząca mi ciekawość była ogromna. Podobnie, jak oczekiwania.

W piątek gwiazdą festiwalu było Fisz Emade Tworzywo, założony w 2002 roku zespół specjalizujący się w brzmieniach z pogranicza hip hopu, alternatywy, funku a nawet popu i elektroniki. Dzieje się więc sporo, choć ich utwory cechuje spójność. Do Poznania przyjechali z nowym albumem “Drony”, który na sklepowych półkach pojawił się w 2016 roku. Piosenki z tego wydawnictwa (m.in. “Telefon”, “Biegnij dalej sam”, “Parasol”) dominowały, choć nie zabrakło i paru punktów z poprzedniego krążka (zespół wykonał m.in. moje ulubione “Ślady” oraz “Pył”). Koncert Fisz Emade Tworzywo zrobił na mnie dobre wrażenie. Utwory przyjemnie bujają i zachęcają do zabawy, choć ich tematyka nie zawsze jest wesoła i kolorowa.

Ubiegły rok należał do niej. Julia Pietrucha postanowiła spełnić swoje marzenie i własnym sumptem wydała album “Parsley”, na którym zapoznaje nas z ukulele. Na żywo towarzyszy jej cały zespół (jak dowcipnie się nazywają – Warzywniak), na który składają się m.in. klawisze, perkusja i skrzypce. Początkowo nie dopisała pogoda, lecz już po drugiej piosence zza chmur nieśmiało wyjrzało słońce. Ot, magia muzyki. W kompozycjach Julii jest jeszcze więcej ciepła i leniwych, wakacyjnych klimatów. Oprócz utworów, które tworzą album “Parsley” (m.in. “Tonight”, “We Care So Much”, “On My Own” i sporo czerpiącego z lat 60. i ówczesnych girlsbandów “Ship of Fools”) usłyszeliśmy napisany z myślą o festiwalu numer “Spring Break” oraz cover jednej z moich ulubionych piosenek (ever!) “Home” Edward Shape & the Magnetic Zeros. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że przez tyle miesięcy nie zainteresowałam się koncertami Pietruchy. Chętnie wybrałabym się na kolejny by posłuchać jej pięknego głosu i wprawić się w dobry nastrój za sprawą jej urokliwych kompozycji.

Po folkowej Julii przyszła pora na zespół, który chciałam zobaczyć od chwili premiery albumu “Głupi”. Okazja do sprawdzenia, jak na żywo wypada rockowa formacja Organek, nadarzyła się w ostatni dzień Spring Break. Ich godzinny koncert zdominowały – ku uciesze publiczności – polskie piosenki. Nie zabrakło więc przebojów “Mississippi w ogniu”, “Kate Moss” i “O, matko!”. Pojawiła się i zdobywająca popularność “Wiosna”, a także “Czarna Madonna”, “Głupi ja” i “Ki czort”. Czego zabrakło? Energii. Szaleństwa. Ikry. Z tymi słowami po przesłuchaniu płyt grupy utożsamiałam ich koncerty.

Inne koncerty, w których brałam udział: Justyna Święs/Wojtek Urbański, Limboski, Koala Voice, Pablopavo i Ludziki, Ramona Rey.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Czy utwory, które Justyna Święs przygotowała z Wojtkiem Urbańskim są do odsłuchu w Internecie? Zdążyłam na dwa ostatnie numery, a warto znać cały materiał.

8 Replies to “Spring Break 2017”

      1. Trochę szkoda. Ale rzeczywiście, problemy z dykcją są słyszalne nawet w nagraniach studyjnych i tak jak piszesz, czasami ciężko ją zrozumieć. Chociaż muzycznie, podoba mi się jej niesztampowość.

        U mnie nowy wpis. Pozdrowienia!

Odpowiedz na „~AliceAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *