#758 Evanescence “Lost Whispers” (2017)

Są nagłówki newsów, które potrafią przyprawić o chwilowy zawał serca. Dla  mnie jakiś czas temu takowym była informacja o premierze nowej płyty Evanescence – amerykańskiego zespołu, którego twórczość zahacza o nu metal, rock i gothic rock. Lektura artykułu szybko jednak sprowadziła mnie na ziemię. “Lost Whispers” jest bowiem niczym innym, jak tylko składanką. A może aż składanką, bo zamiast best of’ów otrzymaliśmy kompilację utworów, o których istnieniu tacy niedzielni fani Evanescence jak ja mogli zapomnieć.

Amerykańska formacja lubi sobie pogrywać ze słuchaczami. Rozchodzą się i schodzą. Koncertują i milkną. Ostatnio jednak w ekipie grupy jest gorąco. Zespół nie tylko dużo występuję (w czerwcu pierwszy raz pojawi się w Polsce), ale i pracuje nad nową, pierwszą od 2011 roku płytą. Na razie wzmożonej aktywności Evanescence towarzyszy winylowy box, w którego skład weszła m.in. ta składanka. Po raz pierwszy od paru lat mam okazję wypowiedzieć się na temat kompozycji grupy i sprawdzić, czy zespół robi na mnie takie samo wrażenie, jak kiedyś.

“Lost Whispers” jest zbiorem m.in. piosenek bonusowych oraz b side’ów. Trafiają się także numery, które krążyły gdzieś na demówkach, były wykonywane na koncertach, lecz nigdy nie zostały oficjalnie wydane.

Inspiracja elektroniką i bębny pojawiają się w cichym intrze “Lost Whispers”. Aż chciałoby się jakość rozwinąć ten numer, ale widocznie zespół od 2009 roku nie ma na to pomysłu. Grupa miała za to chęci na nowo zarejestrować balladę “Even in Death”, znaną nam z “Origin”. Za każdym razem, gdy słucham tej kompozycji, myślę sobie, że mogłaby stać się jedną ze sztandarowych piosenek Evanescence. Od początku do końca trzyma poziom, z głową dodając kolejne instrumenty, a jej największym atutem jest piękne, rozedrgane wykonanie Amy Lee. Magia ulatuje w “Missing”. Wydaje mi się, że w tym utworze wszystkiego jest za dużo. Nie wiadomo, na czym się skupić. Nie przepadam także za następującym po nim ostrzejszym numerem “Farther Away”, które także rozebrałabym z dwóch elementów: męskiego chórku i pianina, którego wysokie dźwięki ni stąd ni zowąd pojawiają się w końcówce nagrania. Chwilę oddechu przynosi pięknie prosta kompozycja “Breath No More”, w której Lee dzieli się z nami swoim bólem, śpiewając o toksycznym związku i rezygnowaniu z siebie dla drugiej osoby. To nie jedyna tak poruszająca ballada na “Lost Whispers”. Zachwycają mnie także przesiąknięte smutkiem “The Last Song I’m Wasting on You” oraz zaaranżowane jedynie na harfę i orkiestrę, przestrzenne, marzycielskie “Secret Door”.

Pozostałe numery bardziej zainteresują osoby chłonące jak gąbka mocniejsze brzmienia. Takie kawałki od Evanescence zawsze podobały mi się mniej (Amy Lee lepiej wypada w przygnębiających, spokojnych kompozycjach), ale warto choć raz rzucić okiem na ich rockowe, stadionowe numery. Na składance znajdziemy niepublikowany wcześniej zadziorny utwór “If You Don’t Mind”. Pojawia się także przesiąknięte delikatną gotycką atmosferą (ten wspaniały chórek!) “Together Again”, które napisane zostało z myślą o ekranizacji “Opowieści z Narnii”. Ostatnia trójka to piosenki stworzone na potrzeby “Evanescence”, odnajdujące się na edycji deluxe albumu. “A New Way to Bleed” czy “Disappear” nie są może niczym nowym, ale “Say You Will” warto pochwalić za skoczność.

Evanescence to, jak zapewne wspominałam kilka razy, zespół, który towarzyszył mi przez niemalże całą podstawówkę, stanowiąc alternatywę dla radiowych, popowych piosenek, których wówczas także słuchałam. W ostatnich latach moja sympatia do kapeli zmalała, ale – co zauważyłam przesłuchując “Lost Whispers” – wokal Amy Lee nadal robi na mnie niesamowite wrażenie. Przez lata poznałam setki wokalistek, ale ona zawsze pozostanie jedną z tych, które cenię najbardziej. Nietypowa składanka sygnowana nazwą Evanescence jest jednak bardziej ciekawostką dla fanów zespołu, aniżeli płytą, którą polecałabym osobom chcącym zacząć przygodę z formacją.

6 Replies to “#758 Evanescence “Lost Whispers” (2017)”

  1. Dla mnie Evanescence to niestety trochę taki wybryk natury, bo ta ich “alternatywność” jest strasznie naciągana.

    W mojej osobistej dyskografii należą oni do kategorii zespołu jednej piosenki, jednak nie jest to “Bring Me To Life”, tylko “My Immortal”.

    No chyba, że zapodasz mi jakiś tytuł, w ramach rekomandacji, który mnie jeszcze bardziej zachwyci, to wtedy może zmienię zdanie 🙂

      1. Dobrze, że wybrałaś piosenki rozsądnej długości, bo przesłuchałem za jednym zamachem 🙂

        Słuchało się przyjemnie, bo to jednak podobny styl, no i dosyć podobny schemat. Ale żeby nie było, ja na żadną antypatię w stosunku do Evanescence nie cierpię 😉 Ich oferta to jednak trochę taki gotycki McDonald’s, tak to zresztą wtedy było – VIVA grała piosenki z ich debiutanckiej płyty do totalnego znudzenia, więc nie sposób było ich jakoś tam nie polubić.

        Ja jednak zostanę przy “My Immortal”, uwielbiam melodię, a z Twojej trójcy zabieram sobie “Lithium”, chociaż właśnie leci mi w słuchawkach “Cloud Nine” i jakoś tragicznie też nie jest 😉

  2. Ależ ja ich dawno nie słuchałam! Nie żebym tęskniła za ich nową płytą, ale czasem sobie słuchałam ich kawałków, a ostatnio zupełnie zapomniałam, że taki zespół istnieje. Wolę ich bardziej dynamiczne kawałki, niż ballady 🙂

  3. Przesłuchałam tę płytę może raz, jeszcze jak leciała w tle, więc za bardzo się nie wypowiem. Powiem tylko, że “Breath no more” na żywo jest cudowne. W ogóle Amy Lee na żywo jest świetna.
    Czekam na ich nowe płyty, ciekawi mnie “elektroniczno-symfoniczna składanka” oraz coś całkiem nowego, co ponoć też szykują 🙂 Ciekawe tylko, jak długo będziemy musieli czekać…

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *