Open’er Festival 2017 – dzień drugi

Drugi dzień gdyńskiego festiwalu ponownie udowodnił, że do wydarzenia jak ulał pasuje słówko różnorodność. I chociaż wiele osób krytykowało organizatorów za odchodzenie od alternatywnych brzmień na rzecz czegoś lżejszego i radiowego, tłumy stawiły się dość wcześnie na terenie lotniska by uczestniczyć w popołudniowej imprezce, na którą zaprosiła pewna brytyjska wokalistka.

CHARLI XCX

Debiutująca w 2013 roku Charli XCX jest przykładem artystki, której kariera jest mi kompletnie obojętna. Żadnej z jej piosenek nie słucham z jakąś szczególną przyjemnością. Nie wracam do całych płyt. Poprzedniego dnia brakowało mi jednak odrobiny szaleństwa. Stwierdziłam, że na pewno nie zabraknie go na koncercie Charli XCX. Najbardziej podobała mi się otoczka jej występu. Sztuczne kwiaty, które przyozdobiły scenę. Dodatkowe podesty. Tańczące balony o kształcie robotów. Różowe konfetti. Działo się sporo. Chociaż Brytyjka nie jest wybitną wokalistką i zbyt chętnie podpiera się wokalami z taśmy, nadrabia swoją energią i dobrym kontaktem z publicznością. Także w Gdyni chętnie do niej schodziła, wykonując poza sceną dedykowaną wszystkim dziewczynom piosenkę “Babygirl”. To nie jedyny kawałek z mixtape’u (trzeciej studyjnej płyty?) “Number 1 Angel”, jaki usłyszeliśmy. Charli XCX zaserwowała nam także “3AM (Pull Up)”, “Dreamer” i “Roll With Me”. Zawieść się musiała każda osoba, która zakochana jest w albumie “True Romance”. Wokalistka zapomniała o istnieniu tego wydawnictwa, stawiając podczas swojego godzinnego setu na sprawdzone utwory, w których jest tylko gościem – “I Love It”, “Fancy” i “1 Night”. Całość dopełniła własnymi przebojami (“Break the Rules”, “Boom Clap”) i mniej znanymi numerami, spośród których najbardziej zainteresowało mnie niejakie “Bounce”. Dobrej muzyki było mało, ale przyszłam na ten koncert dla beztroskiej zabawy. Cel został osiągnięty i myślę, że chętnie zobaczyłabym się z Charli XCX ponownie.

M.I.A.

Na ten koncert drugiego dnia festiwalu czekałam szczególnie niecierpliwie. Raperki i wokalistki M.I.A. słucham od wielu lat, lecz dotąd nie miałam okazji zobaczyć jej na żywo. Gdy tylko po koncercie rockowej formacji Jimmy Eat World nadarzyła się okazja, przepchałam się do bocznych barierek, zwalniając je po trzech piosenkach i z ulgą kontynuując zabawę pod telebimem przed namiotem. Ścisk był niesamowity, a zgromadzoną publikę jeszcze bardziej podkręcała sama M.I.A., już podczas pierwszej kompozycji (“Borders”) schodząc do ludzi i przekraczając wszystkie granice dzielące ją od nas. Do końca jej open’erowego występu towarzyszyła mi myśl, że ona wcale sceny nie potrzebuje, wykonując swoje utwory z fosy, wskakując w tłum czy nawet siedząc na szczycie scenicznej instalacji przypominającej więzienne kraty, za którymi znajdował się przygrywający jej DJ. Na przodzie towarzyszyły jej tancerki. Jedna z nich sporo śpiewała, momentami zwalniając M.I.A. z tego obowiązku. Wykonywanie utworów było największym minusem koncertu artystki. Brzmiała słabo, bardziej skupiając się na interakcjach z fanami niż angażowaniu we własne numery. Podobało mi się jednak to, że jej polski show nosił znamiona występu best of. Żadna z płyt nie była przesadnie faworyzowana, przez co obok nowości (m.in. “Go Off”, “P.O.W.A” i “Fly Pirate”) pojawiło się sporo starszych nagrań – nie tylko z dwóch przedostatnich krążków (np. “Bad Girls”, “Born Free”), ale i (a może nawet przede wszystkim) dwóch pierwszych (np. “Pull Up the People”, “Galang”, “XR2” i przyjęte z największym entuzjazmem “Paper Planes)”. Wybór utworów był miłą niespodzianką, pozwalającą nam przekonać się, że od samego początku M.I.A. wiedziała, jak robi się imprezowe, porywające tłumy piosenki. Oby plotki o końcu jej kariery się nie potwierdziły.

FOO FIGHTERS

Ze wszystkich artystów nominowanych w tym roku na headlinerów zespół Foo Fighters interesował mnie najmniej. Gdy już sięgam po muzykę rockową, to najczęściej zabarwioną indie. Taki czyściutki, gitarowy rock rzadko ląduje w moich słuchawkach. Nie spieszyłam się więc na ten koncert, pozwalając M.I.A. skończyć występ. Trzeci występ formacji założonej przez Dave’a Grohla w Polsce przyciągnął rzesze słuchaczy. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, iż żaden z headlinerów tegorocznej edycji nie zgromadził ich więcej. Foo Fighters to zespół-instytucja. Koncertowy pewniak. Nie miałam wobec ich setu żadnych oczekiwań, a tymczasem stojąc w tłumie jak gąbka chłonęłam każdą piosenkę i słowa lidera kapeli, który zachwycał się polską publicznością i w zabawny sposób przedstawiał swoich kolegów, przez cały występ dając z siebie 200% i nie okazując żadnych oznak zmęczenia. Foo Fighters w swojej karierze zagrali setki koncertów, a mimo wszystko widać (i słychać) było, że każdy kolejny jest dla nich nową przygodą lecz taką samą frajdą. Do momentów, które najbardziej utknęły mi w pamięci, należą wykonane przez perkusistę (Taylora Hawkinsa) “Cold Day in the Sun”; całkiem eleganckie, wzbogacone dźwiękami akordeonu “Skin and Bones” oraz “Monkey Wrench”, podczas którego Grohl zszedł do fanów. Zespół lada chwila wydaje nowy album, lecz nie ujawnia zbyt wiele materiału na koncertach. W Gdyni usłyszeliśmy jedynie “Run” oraz “La Dee Da”. W tym drugim utworze Dave’a wokalnie wsparła Alison Mosshart, która chwilę wcześniej występowała na głównej scenie. Oprócz tego nie zabrakło jeszcze takich staroci jak m.in. “Everlong”, “Learn to Fly” i “Best of You”. Naprawdę było warto to zobaczyć. Fanką się nie stałam, ale cieszę się, że mogłam uczestniczyć w tak żywiołowym, perfekcyjnie przygotowanym rockowym przedstawieniu.

5 Replies to “Open’er Festival 2017 – dzień drugi”

  1. Zdjęcie na samym początku jakieś takie nie pasujące do faktycznej pogody xd
    ło matko. Charli jak blisko!!!!

Odpowiedz na „~EvelynneAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *