#779 TLC “TLC” (2017)

Z małym zażenowaniem przyznaję się do tego, że codziennie choć kilka minut poświęcam na przeglądanie najnowszych memów. Z wielu z nich wyczytać (no dobra, prędzej dojrzeć) można prostą rzecz: ludzie tęsknią za tym, co było. Najczęściej – za latami 90., kojarzącymi się wielu z czasem beztroskiego, szczęśliwego dzieciństwa. Nic więc dziwnego, że z taką łatwością na nowo wciągnęły nas Pokemony, a ostatnio bez opamiętania kręcimy niejakimi fidget spinnerami. Skoro kino odgrzało już “Słoneczny patrol” i “Park Jurajski” (a za moment także “Jumanji”), nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy dali kolejną szansę innemu reliktowi przeszłości – zespołowi TLC.

To była piękna historia. Tionne “T-Boz” Watkins, Lisa “Left Eye” Lopes i Rozonda “Chilli” Thomas zakładają grupę wokalną, podbijają cały świat i stają się ikonami r&b, do których przebojów pokroju “Waterfalls”, “Creep” czy “Unpretty” wracać się będzie po latach. Chociaż pod koniec lat 90. wyrasta im silna konkurencja w postaci Destiny’s Child, nie odnotowują wielkiego spadku popularności. Niestety, szczęśliwe zakończenia zdarzają się tylko w filmach. W 2002 roku w samochodowym wypadku w Hondurasie ginie Lisa. Album “3D” z jej wokalami ukazuje się już po jej śmierci. Na kolejne dzieło sygnowane nazwą TLC musieliśmy czekać piętnaście lat.

Błędem jest myśleć, że na tegorocznym krążku T-Boz i Chilli odświeżają tylko piosenki, które w szufladzie przeleżały długi czas. “TLC” to taka płyta-pomost. Łączy stare, oldskulowe melodie z nowoczesnymi, podbitymi lekką elektroniką muzycznymi rozwiązaniami.

We don’t need no introduction zadziornie deklarują wokalistki w otwierającym album przeciętnym numerze “No Introduction”. Z większym uśmiechem witam leniwe “Way Back”, traktujące o wracaniu w myślach do minionych lat i znajomości. Ta piosenka nie potrafi mi się znudzić, godnie dzierżąc tytuł mojej ulubionej nowości TLC. Chętnie wracam także do takich kompozycji jak “Perfect Girls”, “Start a Fire”, “Scandalous” i “Joy Ride”. Pierwsza z nich – bardzo łagodna, stonowana – podoba mi się głównie ze względu na tekst. TLC ponownie zostają przyjaciółkami każdej młodej kobiety, przekonując, że warto wierzyć w siebie, bo to, co widać na Instagramie, wcale nie jest prawdziwe. Akustyczne, spokojniejsze “Start a Fire” jest przyjemnym usypiaczem. W zupełnie inną stronę skręca klubowe, seksowne “Scandalous”. Myślę, że taki utwór na swojej płycie chciałaby mieć Ciara. “Joy Ride” to mały powrót do przeszłości zamknięty w nieco ponad czterech minutach pozytywnych dźwięków. Optymistycznie brzmi także kawałek “It’s Sunny”. Czy kompozycja o takim tytule w ogóle może być ponura? Delikatne echa tej wakacyjnej atmosfery dają o sobie znać w cięższym, ciekawszym “Aye MuthaFucka”. Nie do końca przekonuje mnie protest song “American Gold”. Jestem już zmęczona utworami o politycznych zabarwieniach. Prawdziwym niewypałem jest jednak numer zatytułowany “Haters”. Doceniam za przekaz, hejtuję za radio friendly, banalną, popową muzykę.

“TLC” od początku zapowiadane było jako pożegnalne wydawnictwo zespołu. Dziwnie mieć świadomość, iż po ostatniej premierowej piosence (“Joy Ride”) coś kończy się na zawsze. I remember just like it was yesterday (…) Hope you all enjoy the ride śpiewają T-Boz i Chilli, a w oku łezka się kręci. Takiego girlsbandu będzie brakować, choć oczywiście ciężko powiedzieć, by TLC jakoś mocno obecne były w ostatnich latach. Mają jednak dla kogo śpiewać, o czym świadczy fakt, jak wiele osób zaangażowało się w zbiórkę pieniędzy na nagranie tej płyty. Album powstał więc dla nas, dla fanów. To pożegnanie i jednoczesne podziękowanie za okazywane od początku lat 90. wsparcie. Muzycznie – bardziej podobają mi się pierwsze krążki formacji. Doceniam jednak to, że obu wokalistkom chciało się postawić tę ostatnią kropkę w swojej długiej historii.

Warto: Way Back & Scandalous

11 Replies to “#779 TLC “TLC” (2017)”

  1. Muzyka dla mnie kompletnie asluchalna. Nie rozumiałam nigdy ani fenomenu ich ani Aaliyah. Na dodatek irytował mnie ich wizerunek. Zwłaszcza tej Lisy z monstrualnymi oczami.

  2. Słowo-klucz w Twoim tekście to według mnie “płyta-pomost”, bo może i zamiar był szczytny, ale niestety ten pomost ciągnie się i ciągnie, a brak jakiegoś sensownego zakotwiczenia w tu i teraz. Wielu rzeczy na tej płycie brakuje, ale słuchać jej bez senstymentu się nie da. Świetna sprawa, ten ich powrót, choćby tylko dla samego “Way Back”, choć, oczywiście, naprawdę chciałoby się oczekiwać więcej. No, trudno. Może lepiej nie współfinansować powrotu Destiny’s Child (gdyby im się kiedyś skończyła kasa) 😉

  3. Muzyka TLC nigdy nie była do końca w moim guście, ale “Way Back” bardzo mi się podoba. “Haters” za to wcale, “haters gonna hate, potatoes gonna potate…”. 😉
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.

  4. Uwielbiałam je 🙂 “Fanmail” było jedną z moich pierwszych kaset 🙂 Miło znów je usłyszeć, szkoda, że bez Lisy. Piosenek słucha się z wielką przyjemnością, wracam od razu myślami do ich wcześniejszych kawałków.

  5. Bardzo mnie ucieszył ich powrót, choć dużo bardziej przypadł mi do gustu ich przedostatni krążek “3D”, gdzie aż roiło się od przebojowych piosenek. Zgadzam się z recenzją w 95%. Uważam, że utwór “Haters” wcale nie jest aż tak zły… Jest prosty, ale itak wolę słuchać go niż np. “Roar” Katy Perry czy więkoszości utworów Rihanny 🙂 Zgadzam się, że najlepszy jest “Way Back”. Nie wiem tylko po co 2 wersje utworu, skoro “Extended” to wersja teledyskowa, w której wejście Chilli po rapie Snoop Dogga jest fantastyczne i nie wyobrażam sobie słuchać tego utworu w Radio Edit. Mogli lepiej dać wersję bez rapu bo ponoć taka jest na singlu…choć po czasie stwierdzam, że Snoop zrobił też swoim udziałem dobrą robotę…Jak na razie najlepszy utwór R&B tego roku!
    Zawiodło mnie “Sunny” – w wersji live z 2016 roku, wykonanej w TV brzmi dużo ciekawiej niż w studyjnej – coś skopali
    tutaj można posłuchać: https://www.youtube.com/watch?v=W27BTWoGZHc
    “American Gold” czegoś też brakuje…
    Ciekawe, że wersja Deluxe dostała kilka starych hitów TLC nagranych na nowo…Zastanawiam się tylko poco nagrywano na nowo coś co itak w oryginale brzmiało ciut lepiej i jeszcze “No Scrubs” bez genialnego rapu Lisy Lopes…
    Album uważam za dobry i godny polecenia!
    Modle się, aby odwiedziły Polskę! Od razu bym kupił bilet na ich występ…
    Jestem też ciekaw dwóch remików, które trafiły na japońską edycję…
    nigdzie nie można ich posłuchać…
    Polecam swoje 2 dawne posty poświęcone TLC
    http://muzycznyarcheolog.blog.pl/?p=1013
    http://muzycznyarcheolog.blog.pl/?p=1001

    Pozdrawiam
    wkrótce zacznę na nowo blogować 🙂

Odpowiedz na „~AniaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *