Colours of Ostrava 2017 – część pierwsza

My mamy Open’era a Czesi festiwal jeszcze większy, kuszący bogatszym i różnorodniejszym line upem, niesamowitą postindustrialną scenerią i wspaniałą, miłą atmosferą. Krótko mówiąc – Colours of Ostrava. Po raz pierwszy (i, miejmy nadzieję, nie ostatni) miałam okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu.

Pierwszy dzień jest rozgrzewką. Nie wszystkie sceny zapraszają na występy a sama pula artystów jest mniejsza. Bez problemu zobaczyłam więc trójkę wykonawców, na których najbardziej mi zależało. Resztę czasu spędziłam na zwiedzaniu ogromnego kompleksu, jakim jest teren dawnej huty Dolní Vítkovice.

Pierwszym wyczekiwanym przeze mnie koncertem był ten brytyjskiej wokalistki Birdy, której karierę śledzę od premiery singla “People Help the People”. Młoda artystka ma już na koncie trzy krążki, na których proponuje nam dojrzałe, popowe melodie często utkane z dźwięków pianina, przy którym siada podczas swoich występów. W Ostrawie Birdy wykonała swoje najbardziej znane autorskie kompozycje (m.in. “Words as Weapons”, “Wings”, “Wild Horses”). Dodała do tego covery, które znamy z jej debiutu (m.in. przyjęte ogromnymi brawami “Skinny Love”) a także zaskoczyła niezbyt porywającą wersją “Running Up That Hill” z repertuaru Kate Bush. Chociaż Birdy sprawia wrażenie osoby nieśmiałej i ciągle zdziwionej swoim sukcesem oraz popularnością, sporo jej piosenek potrafi zachęcić publiczność do zabawy. Najlepszym tego przykładem było zostawione na sam koniec “Keeping Your Head Up”.

Po Brytyjce scenę przejął zespół Alt-J promujący obecnie swój trzeci krążek “Relaxer”. Chociaż lubię ich twórczość za to, że ciężką ją jednoznacznie zaszufladkować (smaczny i zaskakująco łatwo przyswajalny mix elektroniki, indie rocka i folku – a te słowa i tak do końca nie opisują brzmienia formacji), nie czekałam na ten koncert z podekscytowaniem. Wyszłam a niego równie nierozemocjonowana. Był to bardzo poprawny set. Koncert, jakiego się spodziewałam. Bez większych niespodzianek, za to z nieźle dobranymi numerami, które pieczołowicie zostały odwzorowane przez zespół. Chociaż od debiutu Alt-J zdążyli wydać dwie kolejne płyty, materiał z tego wydawnictwa (m.in. “Breezeblocks”, “Matilda”, “Fitzpleasure”) wciąż dominuje na koncertach, tylko momentami robiąc miejsce dla nowszych utworów – w tym “Left Hand Free” i “In Cold Blood”, które szybko dołączyły do najbardziej lubianych przez publiczność piosenek kapeli.

Zarówno Birdy, jak i Alt-J będą gwiazdami tegorocznej edycji Kraków Live Music Festival.

Główną gwiazdą pierwszego dnia festiwalu była grupa Imagine Dragons. Wystąpienie Dana Reynoldsa i spółki w Ostrawie wcale nie było takie pewne, do czego już na początku występu przyznał się wokalista, informując o swoich problemach z głosem. Nie dało się nie słyszeć, że z wokalem artysty jest coś nie w porządku. Szczególnie na początku, który wypadł dość blado i nie zapowiadał dobrej zabawy. Przełamanie nastąpiło po coverze “Forever Young”, który zaangażował i zachęcił do wspólnych śpiewów znaczną część widowni. Potem poszło z górki, a występ do końca trzymał wysoki poziom. Chociaż Imagine Dragons dopiero co wydali album “Evolve”, kompozycje z tego krążka (m.in. “I Don’t Know Why”, rewelacyjne, okraszone krótką przemową “Yesterday” czy wyrastające na jeden z największych przebojów kapeli “Believer”) z łatwością wpisały się w koncertowy krajobraz i robiły nie mniejsze wrażenie niż doskonale znane “Demons”, “On Top of the World” czy zostawione na sam koniec, wybrzmiewające z całą mocą “Radioactive”. Zaskoczenia? Akustyczna wersja “I Bet My Life”. Wciąż pamiętam, jak numer ten skłaniał na ich łódzkim show do szalonej zabawy. Podoba mi się, że grupa nie przywiązuje się do jednego pomysłu. Świetnie wypadał także ich kontakt z publicznością. Jeden fan na długo zapamięta ten koncert – został zaproszony przez Dana na scenę i (przy dźwiękach “Song 2” Blur) mógł poczuć się jak rock star, próbując m.in. crowd surfingu. Można nie lubić muzyki Imagine Dragons, ale trzeba przyznać, że znają się na swojej robocie i na koncertach dają z siebie wszystko. Chętnie zobaczyłabym ich po raz trzeci.

Drugiego dnia festiwalu udałam się na występ artysty, którego przed niecałym miesiącem widziałam na Open’erze. Michael Kiwanuka, urodzony w Wielkiej Brytanii Ugandyjczyk, nie sili się na niespodzianki. Raczej odgrywa co koncert przygotowany wcześniej set składający się z piosenek z dwóch studyjnych płyt. Warto jednak dodać, że robi to w sposób staranny, dokładny, emocjonalny. Jego ostrawski występ bardzo przypominał ten polski. Z tą tylko różnicą, że takie utwory jak “Falling”, “Rule the World” czy “Father’s Child” bardziej klimatycznie wybrzmiały w promieniach zachodzącego słońca niż pod dachem Tent Stage.

Gdyby ktoś mnie zapytał, czemu wybrałam się na Colours of Ostrava, wskazałabym mu nazwisko Nory Jones na festiwalowym plakacie. Nie wierzyłam, że będę kiedykolwiek mieć okazję zobaczyć na żywo wokalistkę, która lata temu wprowadziła mnie w świat poważniejszej, ambitniejszej muzyki. Marzenia, jak widać, się spełniają. To było magiczne siedemdziesiąt minut ze świetną muzyką i cudownie brzmiącą Jones, posyłającą co jakiś czas piękny uśmiech w naszą stronę. Podoba mi się jej podejście do wyboru piosenek, które wykonane mają zostać na koncercie. O ile wiele grup czy solistów na festiwalach stara się grać swoje best of’y, tak Norah, obok oczywistych, uwielbianych przez fanów kompozycji pokroju “Sunrise”, “Chasing Pirates”, “Sinkin’ Soon” czy “Don’t Know Why”, zostawia miejsce na niesinglowe numery. Wiadomo, że zawsze będzie mi czegoś brakować (szczególnie w przypadku artystki, której tak wiele piosenek bardzo lubię), ale w Ostrawie miałam okazję usłyszeć z tej wielkiej puli kilka wyjątkowych nagrań. Pięknie więc wypadły balladowe “Nightingale”, “All a Dream”, nostalgiczne “Don’t Be Denied” i “Stuck”. Nie zabrakło także przebojowego “Don’t Know What it Means” z repertuaru Puss N Boots (jednego z pobocznych projektów Nory) oraz singli z wydanego pod koniec 2016 roku albumu “Day Breaks” – urokliwego “Carry On” i proponującego mocniejsze brzmienie “Flipside”.

Come away with me in the night śpiewała na zakończenie Norah, a ja już byłam w drodze na kolejny koncert. Na położonej niedaleko Full Moon Stage występował Warhaus – solowy projekt Maartena Devoldere’a z belgijskiej formacji Balthazar. W lutym miałam okazję widzieć go w Polsce i bardzo się ucieszyłam, kiedy potwierdzono jego obecność w Ostrawie. Zdążyłam na drugą połowę setu, szybko przesiąkając niezwykłą, nieco mroczną atmosferą jego występów. W festiwalowym przewodniku określono Maartena mianem czarnego konia festiwalu. Nie było w tym cienia przesady. Bez dwóch zdań – było o niebo (a nawet dwa) lepiej niż w Poznaniu. W Czechach artysta miał do dyspozycji znacznie większą scenę, co chętnie wykorzystywał, wskakując na co się da, rzucając statywem mikrofonowym a także przeskakując barierki i wchodząc w tłum, zapominając, że jego mikrofon ma kabel o ograniczonej długości. Koncert był bardzo dynamiczny i teatralny. Dopiero podczas niego dostrzegłam te powtarzane od premiery “We Fucked a Flame Into Being” słowa o podobieństwie twórczości Warhaus do Leonarda Cohena i Toma Waitsa. Podobnie jak oni nie tyle śpiewa, co opowiada swoje historie. A tych wkrótce będzie jeszcze więcej, bo artysta już pracuje nad nowym materiałem. Koncerty w Polsce na pewno się trafią, więc zaufajcie mi na słowo i wypatrujcie ich w swojej okolicy. Warto. Bardzo.

Pierwszego i drugiego dnia festiwalu widziałam także: Billy Barman, Cold Cold Nights, King Creosote, LP, UNKLE.

________________________________________

© Zdjęcia z poszczególnych występów (za wyjątkiem Warhaus – jest moje) pochodzą z oficjalnego fan page’a festiwalu na Facebooku.
© Zdjęcia wykorzystane w kolażu są mojego autorstwa.

9 Replies to “Colours of Ostrava 2017 – część pierwsza”

    1. Nie planuję. Myślę jednak, że postaram się brać udział w konkursach o bilety. Birdy, Wiza i Alt-J już widziałam, ale chętnie bym się na Lanę wybrała by poczuć klimat jej występów.

  1. Zazdroszczę Birdy i Imagine Dragons. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ich zobaczyć na żywo.

    Zapraszam na nowy wpis – goodsoundsvibes.blogspot.com/
    Pozdrawiam!

  2. Nie wiem, czy pisałem w zeszłym roku, że byłem na United Islands of Prague. To akurat był darmowy event, bardzo zresztą fajny, na którym po raz pierwszy widziałem Brodkę i moi zagraniczni przyjaciele byli pod jej wielkim wrażeniem.

    A co do Ostravy, to daj znać jeszcze w skrócie, jak wypadli LP i UNKLE 🙂

    1. Po LP dużo nie oczekiwałam. Jakoś jej muzyka mnie nie rusza. Wybrałam się na nią jedynie dlatego, że nic w tym czasie interesującego nie było. Ładnie, czysto śpiewa, ale brakuje mi w tym jakiś emocji.
      Co do UNKLE – nie robiłam przed wyjazdem większego ‘researchu’ i nie przesłuchiwałam ich płyt, a raptem włączyłam sobie kilka przypadkowych numerów. Ich koncert był show, o którym najprościej można powiedzieć “dopięty na ostatni guzik”. Nie sądziłam, że ich melodie potrafią być takie głębokie. Bardzo też podobała mi się wokalistka (nie wiem niestety, jak się nazywała, ale z wyglądu skojarzyła mi się z Sade :D) oraz animacje puszczane na ekranie za muzykami (m.in. fragmenty teledysków).

      1. Dzięki 🙂

        LP lubię za wokal, ale po UNKLE spodziewałem się właśnie czegoś takiego, jak napisałaś. Nowa płyta niedługo, mam nadzieję, bo już się nie mogę doczekać po kilku ostatnich singlach.

        Ta wokalistka to mogła być ESKA, która pojawiła się na jednym z singli:

        https://www.google.lu/search?newwindow=1&biw=1920&bih=950&tbm=isch&sa=1&q=eska+&oq=eska+&gs_l=img.3..0l10.2061.3058.0.3475.5.5.0.0.0.0.122.477.3j2.5.0….0…1.1.64.img..0.5.476…0i67k1j0i10k1.kZZPOKvq7qc#imgrc=zw2V5ujG24popM:

  3. Posłuchałabym sobie na żywo Imagine Dragons, podziw dla wokalisty, że pomimo problemów z głosem zdecydował się wystąpić

  4. Jestem zły, że nie pojechałem na tegoroczny OWF, gdzie grali Imagine Dragons, dodatkowo Two Door Cinema Club i Justice. Stwierdziłem, że będę przykładnym studentem i będę się uczył – a tak naprawdę niewiele wtedy zrobiłem. Zazdroszczę, że widziałaś pierwszy zespół live – fanem nie jestem, ale “Radioactive” i “Believer” muszą niesamowicie brzmieć na żywo.

    Chcę jechać na Kraków Live Festival, bo będzie Ellie Goulding – wiem, że nie przepadasz, ale właśnie ona jest dla mnie motywacją, by się tam zjawić. alt-J i Birdy to miłe dodatki.

    Ogólnie festiwale to super rzecz. Gdybym miał większy budżet na takie rzeczy, to nie opuściłbym chyba żadnego. 😉

    Zapraszam na nowe notowanie na https://tojestlista.blogspot.com/

  5. Też nie planowałam, ale słuchałam nowy album Lany i chciałabym właśnie poczuć ten klimat na żywo, więc kupiłam bilety. W końcu od Anti world tour nie byłam na koncercie, dlatego można sobie pozwolić . Zwłaszcza, że Kraków tak blisko mnie 🙂

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *