#787, 788 Bob Dylan “Bob Dylan” (1962) & “The Freewheelin’ Bob Dylan” (1963)

Przyznana Bobowi Dylanowi w ubiegłym roku literacka nagroda Nobla jest ukoronowaniem jego długiej, przeszło pięćdziesięcioletniej kariery. Kariery, która wcale nie rozpoczęła się spektakularnie, a raczej skromnie i przypadkiem. Robert Zimmerman zaangażowany został do gry na harmonijce (jako muzyk sesyjny) na albumie folkowej artystki Carolyn Hester. Zwrócił na siebie uwagę producenta krążka, który pomógł mu w zdobyciu płytowego kontraktu.

“Bob Dylan” to wydawnictwo nagrane szybko i w pośpiechu. Większość piosenek (jeśli nie wszystkie) zarejestrowane zostały tylko jeden raz, więc ciężko tu mówić o jakimś szczególnym ich dopieszczaniu tygodniami czy miesiącami. Kojarząc Dylana głównie ze świetnymi, zaangażowanymi politycznie czy społecznie tekstami piosenek (za które bądź co bądź dostał tego Nobla), można nieźle zdziwić się przeglądając tracklistę jego debiutu. Na trzynaście kompozycji tylko dwa są autorskimi dziełami. Pozostała część to interpretacje folkowych oraz bluesowych tradycyjnych utworów i numerów jego ulubionych muzyków (m.in. Blind Lemona Jeffersona i Curtisa Jonesa).

You sound like a hillbilly. We want folk singers here cytuje napotykanych przez siebie ludzi Bob w jednej z osobistych piosenek (traktującym o postawieniu wszystkiego na jedną kartę i ruszeniu za marzeniami do wielkiego miasta “Talkin’ New York”), nakreślając nam stylistykę własnej płyty – wyraźnie osadzonej w folkowych brzmieniach, z nieśmiałymi tylko spojrzeniami w stronę bluesa i country. Drugim, i zarazem ostatnim, przejawem kreatywności artysty jest spokojniejsze “Song to Woody”, będące utworem dedykowanym jednemu z autorytetów Dylana, Woody’emu Guthrie’owi. Z coverów na pewno warto zwrócić uwagę na “House of the Risin’ Sun” (mniej jednak porywające od późniejszej wersji The Animals), szybkie “You’re no Good”, posiadające sporą ilość instrumentalnych momentów “Baby, Let Me Follow You Down” oraz wykonywane z pewną dozą agresji “Gospel Plow” czy “Fixin’ to Die”.

Przy okazji słuchania debiutanckiego albumu Boba Dylana naszła mnie myśl, że dziś pierwsze płyty traktuje się z większą uwagą, majstrując przy nich w nieskończoność, bo są takimi “być albo nie być” w muzycznym biznesie. Na początku lat 60. tak się nie spinano, więc nie dziwi podejście artysty do tego krążka – zarejestrował piosenki szybko, po taniości. “Bob Dylan” jest dla mnie płytą demonstracyjną. Ten właściwy Bob Dylan narodził się rok później.

Warto: Fixin’ to Die & You’re no Good

Akustyczna gitara, harmonijka, głos – wydawać by się mogło, że na wydany rok po “Bobie Dylanie” album amerykański wokalista ma ten sam pomysł, kręcący się wokół folkowych, niezbyt skomplikowanych brzmień. Zmiana nastąpiła w warstwie tekstowej – liczbę coverów ograniczono do dwóch, stawiając na autorskie, proste kompozycje Dylana. Kompozycje, warto dodać, które przeszły już do historii. A wspominałam, że nagrywając “The Freewheelin’ Bob Dylan” muzyk miał zaledwie dwadzieścia dwa lata?

Drugi studyjny krążek wokalisty to przede wszystkim tekstowy popis wielkiej dojrzałości, nie mniejszych obserwacyjnych zdolności i umiejętności opowiadania o uwierających sprawach prostym, zrozumiałym językiem. To przyczyniło się do tego, że pieśni Dylana z taką łatwością trafiały do słuchaczy z różnych warstw społecznych na całym globie.

Najbardziej znanym utworem z płyty jest protest song “Blowin’ in the Wind” – piosenka spokojna i poruszająca, pełna trudnych pytań, na które answer is blowin’ in the wind. Do innych powstałych dla świata i o jego przywarach nagrań należą także pełne złośliwości “Masters of War”; “A Hard Rain’s a-Gonna Fall” o apokaliptycznym wydźwięku; ubolewające nad tym, jak szybko zanikają więzi społeczne “Bob Dylan’s Dream” (co dziś by powiedział?); żywsze, zainspirowane historią czarnoskórego chłopaka, który miał problemy z dostaniem się na studia “Oxford Town” oraz w humorystyczny sposób opisujące poranek po wojnie “Talkin’ World War III Blues”. Nie brakuje tu jednak i utworów o miłosnej tematyce. Takie piosenki jak “Girl from the North Country” czy inspirowane bluesem, pięknie ponure “Down the Highway” są pełnymi żałości utworami o kobiecie, która opuściła artystę. W moim ulubionym “Don’t Think Twice, It’s All Right” Dylan godzi się z jej odejściem, pozwalając sobie na kąśliwą uwagę: you just kinda wasted my precious time.

“The Freewheelin’ Bob Dylan” nie jest płytą, która mnie zachwyciła. Jak na mój gust muzycznie za mało tu się dzieje, a sam głos Amerykanina nie należy do najlepszych i najczystszych. Z drugiej jednak strony ten brak dążenia do perfekcyjnego brzmienia przyczynił się do tego, że album aż ocieka naturalnością i prawdą. Warto znać, bo chociaż piosenki szybko się zestarzały, niewesołe teksty Boba Dylana będą aktualne jeszcze długo.

Warto: Don’t Think Twice, It’s All Right & Blowin’ in the Wind

7 Replies to “#787, 788 Bob Dylan “Bob Dylan” (1962) & “The Freewheelin’ Bob Dylan” (1963)”

  1. Nigdy nie interesowałam się jego twórczością, raczej nie gustuję w takich dźwiękach. Choć utwory, które wstawiłaś, przesłuchałam i całkiem mi się spodobały. 😀

    Zapraszam na nowy post – goodsoundsvibes.blogspot.com/
    Pozdrawiam!

  2. Wyznam szczerze, że na dłuższą chwilę zatrzymała mnie okładka pierwszej płyty i wyszło mi, że George Ezra to młody Bob Dylan, przynajmniej z wyglądu 😉

    Co do piosenek, zdecydowanie druga przypadła mi do gustu bardziej. A tak w ogóle to rispekt za cierpliwość, ale nie będę już rozwijać tej myśli 😉

  3. Cieszę się, że zrecenzowałaś te dwie płyty. 🙂
    Pierwszy album Dylana był tak słaby, że aż szkoda było mi go wykreślać z listy dobrych debiutów. Po kilkakrotnym przesłuchaniu pamiętam tylko “House of The Rising Sun” i “Freight Train Bluuuuuuuuuuhuhues”. “Freewheelin'” jest bliżej mojego serca, bo przypomina mi udane wakacje 2013. “Girl From North Country” to jedna z moich ulubionych piosenek Dylana, chętnie wracam też do “A Hard Rain’s a-Gonna Fall i “Don’t Think Twice”.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

  4. Aż trudno uwierzyć, że piosenki z debiutanckiego albumu zostały zarejestrowane tylko raz. Słuchając ich, pomyślałam, że wypadły całkiem nieźle, a już napewno lepiej niż niektóre “dopieszczone” współczesne albumy, nad którymi artyści pracują miesiącami.

Odpowiedz na „~royalrockinAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *