#792 Cigarettes After Sex “Cigarettes After Sex” (2017)

Lubię czasem pobłądzić. Nie słuchać ponownie płyty, którą znam już na pamięć. Nie włączać albumu, którego poznanie sobie na ten dzień zaplanowałam. Odłożyć pisanie recenzji danego krążka, by zająć uszy czymś innym. Pozwolić, by ulubiony streamingowy serwis pochwalił się swoją usługą polecania nowej muzyki i podążać bez planu po profilach wykonawców, którzy być może nigdy nie dorobią się miliona słuchaczy. Mało którzy ze mną zostają, ale jeden z zespołów wywarł na mnie szczególnie duże wrażenie.

Chyba nietrudno zgadnąć, że właśnie nim jest formacja o intrygującej nazwie Cigarettes After Sex. Pochodząca z Teksasu grupa wykazała się ogromną cierpliwością. Założona (z inicjatywy Gregory’ego Gonzaleza) została już w 2008 roku, lecz z wydaniem pierwszej epki (“I.”) poczekała cztery lata. Także z zaprezentowaniem debiutanckiego longplay’a zespół się nie spieszył, incydentalnie dzieląc się pojedynczymi nagraniami. W końcu ujrzał on światło dzienne. Prosta okładka, prosty tytuł (“Cigarettes After Sex”), proste brzmienie. Ale za to jak to wciąga.

Pierwszy album amerykańskiej formacji wypełniają piosenki utrzymane w stylistyce alternatywnego popu spotykającego dream pop i ambient. Rozmyte, rozmarzone melodie idealnie dopełnia wokal Gregory’ego, o którym można napisać sporo. Artysta obdarzony został ni to męskim ni kobiecym głosem, który w zestawieniu z innym brzmieniem wypadać mógłby dziwacznie czy nawet śmiesznie. Tu czaruje, uwodzi, nęci. Ale też smuci, co w połączeniu z niezbyt wesołymi historiami wprawia w melancholijny, jesienny nastrój. Gonzalez w napisanych przez siebie piosenkach często skupia się na przeszłości, m.in. wspominając dawną miłość w przesiąkniętym tęsknotą openerze “K.”; opowiadając o letnim, miło spędzonym dniu w słodko-gorzkim “Sunsetz” czy otwierając się przed nami bardziej i przyznając, że nigdy nie był zadowolony ze swoich związków w moim ulubionym, mroczniejszym numerze “Each Time You Fall in Love”. Do gustu równie szybko przypadły mi takie kompozycje jak urokliwe “Apocalypse” (z wersem, który szczególnie został mi w głowie: got the music in you, baby); intymne “Flash”; nieco przydługie, ale zachwycające swoim bajkowo-ponurym klimatem “Opera House” oraz senne, pełne delikatności i elegancji “John Wayne”.

Debiutancka płyta dowodzonego przez Gonzaleza zespołu jest najbardziej spójnym albumem, jaki wpadł w moje ręce w ostatnich miesiącach. Równym, utrzymanym w tej samej minimalistycznej stylistyce, z piosenkami pozbawionymi mocniejszych, ostrzejszych punktów, które mogłyby zburzyć wypracowany przez formację spokój i ład. “Cigarettes After Sex” nie jest albumem, który mogłabym polecić każdemu. Osoby hałaśliwe, lubiące, jak wiele wokół nich się dzieje, czy zwyczajnie preferujące żywsze melodie przy utworach Amerykanów zapaść mogą w głęboki sen. Pozostali nie powinni długo się wahać. Nie wydaje mi się, by w 2017 roku na rynek trafiła bardziej klimatyczna, nastrojowa płyta. “Cigarettes After Sex” to naprawdę piękny debiut. Ciekawi (i zarazem niepokoi) mnie jednak, co będzie dalej: czy zespół przywiązał się mocno do takiego brzmienia czy może da sobie pozwolenie na eksperymenty. Z ich prędkością odpowiedź poznam najpewniej dopiero za kilka lat.

Warto: Each Time You Fall in Love & John Wayne

4 Replies to “#792 Cigarettes After Sex “Cigarettes After Sex” (2017)”

  1. Jeżeli miałbym wybierać pomiędzy London Grammar a Cigarettes After Sex, to zdecydowanie ci pierwsi.
    Ale też wydaje mi się, że to kwestia właściwego momentu na konkretną płytę. Za pierwszym razem dało mi po głowie w sposób jak najbardziej pozytywny, za drugim wydało mi się jednak, że debiut CAS jest zbyt jednorodny. Brzmienie można mieć spójne, w niczym to nie przeszkadza, ale tutaj mam wrażenie, że trochę zabrakło pomysłów. Tak czy inaczej, wrócę jeszcze do tej płyty jesienią 🙂

    PS. Nowy wpis, zapraszam.

Odpowiedz na „~Hot_ChAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *