#798 Leonard Cohen “Songs Of Love and Hate” (1971)

Uśmiechnięty od ucha do ucha, zadowolony, radosny. Taki jest Leonard Cohen na okładce swojej trzeciej studyjnej płyty “Songs of Love and Hate”. Pozory jednak mylą, bo nastrój panujący na albumie zdecydowanie nie jest wesoły i beztroski. Gdyby muzykę opisywać za pomocą kolorów, piosenki zawarte na wydanym na początku lat 70. albumie reprezentowałyby czerń. Taką, jaka króluje na okładce “Songs of Love and Hate”.

Wszystko wokół mnie zaczynało się walić. Dopadła mnie długa i głęboka depresja – mówił Kanadyjczyk w jednym z wywiadów udzielonych po prawie dwudziestu latach od premiery recenzowanej płyty. Nie za dobre samopoczucie artysty sprawiło, iż nagrywanie “Songs of Love and Hate” nie poszło szybko i gładko. Cohen zmagał się z kryzysem twórczym, przez co większość zawartych na albumie tekstów pochodzi z jego starszych zbiorów.

Zawierająca najmniej piosenek (osiem), ale za to najdłuższa. Rzadko dziś wspominana, ale zawierająca niezapomniane kompozycje (z “Joan Of Arc” i “Famous Blue Raincoat” na czele) uznawane za jedne z najważniejszych w twórczości Kanadyjczyka. Taka jest trzecia płyta Cohena. Do moich ulubionych punktów krążka niezmiennie od lat należą “Avalanche” i wspomniany już Słynny Niebieski Prochowiec. Pierwszy z utworów otwiera album i od razu daje nam znać, że coś od czasów “Songs from a Room” się zmieniło. Jest jeszcze mroczniej, jeszcze poważniej. Zaaranżowane głównie na gitarę akustyczną piosenki wzbogacone zostały m.in. o pianino i instrumenty smyczkowe. Zachowano jednak prosty i skromny charakter numerów, czego doskonałym przykładem jest właśnie “Avalanche” – utwór, w którym zawsze intrygował mnie beznamiętny głos Leonarda, towarzyszący rozedrganej, nerwowej gitarze. Znacznie spokojniejszym, wręcz sennym (It’s four in the morning śpiewa artysta) nagraniem jest melancholijne “Famous Blue Raincoat” – list kierowany do mężczyzny, z którego żoną podmiot liryczny miał romans. Samo wykonanie piosenki jest tak smutne, że za każdym razem udziela mi się grobowy nastrój.

Do ciekawszych momentów płyty należą “Dress Rehearsal Rag”, “Diamonds in the Mine” oraz “Joan of Arc”. Pierwszy z utworów zaskakuje słuchacza. Przepełnioną niepokojem kompozycję kończy… urokliwy dziecięcy chórek. W “Diamonds in the Mine” pojawiają się kobiece wokale, które towarzyszą rozgniewanemu, wręcz agresywnemu i zapitemu artyście. Sama piosenka (zawierająca inspiracje country) jest najżywszym nagraniem na “Songs of Love and Hate”. Proste, akustyczne “Joan of Arc” jest zjawiskowym zapisem rozmowy między tytułową, historyczną postacią a… ogniem. Świetnie wrażenie robią także pozostałe trzy numery – mroczne “Love Calls You By Your Name” i “Last Year’s Man” (znów dziecięcy chórek!) oraz przejmujące, zarejestrowane nad ranem na legendarnym festiwalu Isle of Wight “Sing Another Song, Boys”.

Tęsknota, nienawiść, rozczarowanie, zniechęcenie, przejmujący smutek. I to mimo tej miłości w tytule, która tu objawia się w postaci miłosnych zawodów. “Songs of Love and Hate” jest płytą, która jak mało która potrafi wpłynąć na słuchacza. Nie ważne, jak zadowolona bym była. Zawarte na trzecim studyjnym dziele Leonarda Cohena piosenki szybko wprowadzą mnie w ponury, przygnębiający nastrój. Niby powinno się trzymać od takich utworów z daleka, ale nie potrafię inaczej. Te kompozycje aż za bardzo mnie zachwycają, sprawiając, iż “Songs of Love and Hate” uznaję za jedną z najwspanialszych płyt kanadyjskiego barda.

Warto: Avalanche & Famous Blue Raincoat

6 Replies to “#798 Leonard Cohen “Songs Of Love and Hate” (1971)”

  1. Po tytułach znam tylko “Famous Blue Raincoat”, więc płyta niekoniecznie może gościła w moim domu rodzinnym 😉 Chociaż z drugiej strony, ten wokal z “Avalanche” kojarzy mi się bardzo mocno i chyba musiałem się z nim tak osłuchać, że szczerze mówiąc nawet mnie nie dołuje 😉

    Pytanie. Dlaczego zdecydowałaś się pojechać po wczesnym Cohenie tak za jednym zamachem?

    1. Miałam ambicję zrecenzować wszystkie jego płyty (14) we wrześniu, ale rzeczywistość i lenistwo (:D) zweryfikowały moje plany i postanowiłam nie ciągnąć tego na siłę tylko skończyć na latach 70. Na resztę przyjdzie czas później.

  2. Witaj!

    Ostatnio nabyłem krążek Cohena pt. ,,Live in London”, z pierwszego przesłuchania było wiadomo (a także z listy piosenek na okładce), że koncert wypełniony będzie najlepszymi kawałkami artysty. Na pewno dzięki Twojej opinii będę mógł poszerzyć swój horyzont jeśli chodzi o tego wykonawcę.

    Zapraszam do mnie.
    Pozdrawiam!

Odpowiedz na „~ScarlettAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *