#802 Fink “Resurgam” (2017)

Zupełnie się tej płyty nie spodziewałam. Byłam raczej skłonna się założyć, że kolejne wydawnictwo od brytyjskiego wokalisty i gitarzysty Fina Greenalla dostaniemy najprędzej za rok, kiedy każdy fan artysty zdąży dobrze zaznajomić się z kompozycjami tworzącymi wydany w marcu 2017 roku album “Fink’s Sunday Night Blues Club Vol. 1”. Chociaż tytuł płyty wyraźnie podpowiada, byśmy wypatrywali drugiej części tej bluesowej przygody, sam Greenall miał inny pomysł na jej następczynię. Zrealizował go przy pomocy pewnego wziętego producenta.

Wokalista nawiązał współpracę z Floodem – Brytyjczykiem, który wcześniej wspierał w studiu m.in. PJ Harvey, Nick Cave and the Bad Seeds, Depeche Mode i U2. Razem z Finkiem zmajstrowali płytę podobnie surową co “Fink’s Sunday Night Blues Club Vol. 1” lecz od niej mroczniejszą. Na “Resurgam” artysta odchodzi nieco od bluesa w stronę rockowych i elektronicznych podkładów, na których jego zjawiskowy głos sprawia wrażenie jeszcze głębszego i bardziej przejmującego.

Fink nie należy do wykonawców, którzy upychają na swoje albumy niepokojąco dużą liczbę utworów. On trzyma się optymalnej dziesiątki, chętniej eksperymentując z długością poszczególnych kompozycji. Na “Resurgam” samego siebie przechodzi w numerze tytułowym, proponując nam przeszło ośmiominutową podróż po oszczędnej, z początku łagodnej a w końcówce ostrzejszej (szalejąca perkusja!) melodii. To dobra piosenka, choć nie należy do moich ulubionych. Tę grupę otwiera “Day 22”, będące powolnym numerem o rozbudowanym instrumentarium i mroczniejszym klimacie. Nieco tylko jaśniejszym, bardziej syntetycznym utworem jest przenikliwe “This Isn’t a Mistake”, w którym ujawniają się elektroniczne korzenie wokalisty. Pojawiają się one także w chłodnym, hipnotycznym “Covering Your Tracks”; nieco nudniejszym, choć bardziej melodyjnym “The Determined Cut” oraz nietypowym, (jak na twórczość Finka) nowoczesnym “Godhead”, w którym do akustycznej gitary dochodzą klawisze i pojawiające się w oddali chórki. Podoba mi się, że możemy obserwować ewolucję tej kompozycji. Podanie wszystkiego na raz nie robiłoby takiego wrażenia. Z bardziej klasycznych numerów najbardziej zachwyca mnie zaaranżowane jedynie na pianino, przesiąknięte smutkiem “Word to the Wise”. Takiej ballady wokalista jeszcze nie miał. Szybko polubiłam również nostalgiczne, zapadające w pamięć “Not Everything Was Better in the Past”. Nieźle wypadają również akcentujące bębny “Cracks Appear” oraz stadionowe, podnioślejsze “There’s Just Something About You”, godne najlepszych rockowych zespołów świata.

Powoli zaczyna się to robić nudne. Ale może właśnie to jest ten rodzaj nudy, na który nie ma się co skarżyć? Który przyjmować należy z pocałowaniem ręki? W końcu dobrej muzyki nigdy mało, a najnowsza płyta Finka jest kolejną perełką w jego dyskografii i potwierdzeniem tego, że ten facet po prostu nie wie, jak nagrywa się złe piosenki. Na pewno nie jest to album dla wszystkich, ale ja z każdym kolejnym przesłuchaniem zakochuję się w “Resurgam” coraz bardziej. Wkrótce przyjdzie czas na rozmyślanie, czy szczyt mojego finkowego topu wciąż należeć będzie do “Hard Believer”. Na razie zastanawiam się, czemu najnowsze wydawnictwo artysty nosi taki a nie inny tytuł. Zmartwychwstanie. Czyżby Brytyjczyk nie był w pełni zadowolony ze starszych numerów i ciągle podnosił sobie poprzeczkę? Jeśli tak to jednego mogę być pewna – czeka nas jeszcze wiele wspaniałych płyt firmowanych jego scenicznym pseudonimem.

Warto: Day 22 & Covering Your Tracks

6 Replies to “#802 Fink “Resurgam” (2017)”

  1. Myślę, że będę do tej płyty wracać częściej. Poza tym, ze względu na Pi Dżej, Flood to jeden z moich ulubionych producentów i lubię słuchać, co wymyśla.
    Natomiast utwór otwierający płytę chyba nadal jest moim ulubionym. Chociaż to co się dzieje w “Day 22” też zasługuje na uwagę.

  2. Póki co jestem na razie zaledwie po dwóch odsłuchach, ale już mogę szczerze powiedzieć, że to naprawdę bardzo dobra płyta. Nie jestem jeszcze w stanie wyróżnić moich ulubionych utworów, ale tytułowy “Resurgam” jest temu najbliższy. 😉

  3. Muszę w końcu zabrać się za Finka, bo bardzo go chwalisz, na razie jednak znam tylko pojedyncze utwory. W każdym razie, ja również spodziałam się kolejnej części “Fink’s Sunday Night Blues Club”, a nie zupełnie odmiennej płyty. No i myślałam też, że jeśli już to nowa płyta najwcześniej w 2018. Szacun 😀
    Zapraszam na nową recenzję, DNCE
    http://www.reckless-serenade.blog.pl

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *