#811 Nick Cave and the Bad Seeds “The Good Son” (1990)

Końcówka lat 80. dla Nicka Cave’a – lidera australijskiej formacji Nick Cave and the Bad Seeds – była czasem bardzo nerwowym, niespokojnym i burzliwym. Artysta wpadł w nałóg narkotykowy, a jego uzależnienie jeszcze bardziej pogłębiło się podczas prac nad wydanym w 1988 roku krążkiem “Tender Prey”. Co ciekawe, to zmaganie się z własnymi demonami i tracenie kontaktu z rzeczywistością zaowocowało jedną z najlepszych płyt w karierze zespołu. Skoro naćpany Cave był w stanie stworzyć tak znakomite kompozycje, jego trzeźwa wersja poradzić sobie z tym zadaniem powinna jeszcze lepiej. Jak jest?

Odpowiedzi na to pytanie szukać należy w “The Good Son” – albumie, który Nick nagrał po dwóch ważnych zmianach w swoim życiu. Pierwszą z nich było udanie się na odwyk. Drugą związanie się z brazylijską dziennikarką Viviane Carneiro i zamieszkanie w Brazylii. Ciężko tu jednak szukać brzmień inspirowanych bossa novą. To nadal muzyka mocno zakorzeniona w alternatywnym rocku potraktowanym umiarkowaną tym razem dawką bluesa. Całość jest spokojniejsza, bardziej stonowana i mniej nerwowa.

Album rozpoczyna się piosenką, którą Cave podkreśla swoje zainteresowanie Brazylią – “Foi Na Cruz” bazuje na brazylijskim protestanckim hymnie. Z początku ten angielsko-portugalski utwór nie robił na mnie dobrego wrażenia. Wydawał się być taki… protekcjonalny. Chociaż aranżacja nie należy do moich ulubionych na “The Good Son”, ujęło mnie chóralne wyśpiewywanie refrenu. Wszystko za to mi gra w “The Hammer Song”. Rewelacyjne gitary podkreślają złowrogi charakter numeru, a wykonanie Nicka staje się agresywniejsze i napastliwsze. Kompozycja przypomina mi starsze nagrania zespołu.

Co jeszcze znajdziemy na płycie? Ze sporą przesadą powiedzieć można, iż do poprzednich utworów Nick Cave and the Bad Seeds nawiązuje także tytułowa piosenka, w której szarpane z nerwowością struny gitar przecinają się z wibrafonem i kierują słuchacza do refrenu prowadzonego grą instrumentów smyczkowych. Swoją obecność zaznaczają one w wielu kompozycjach na “The Good Son”. Najładniejszym utworem, w którym je wykorzystano, jest utrzymane w smutnym nastroju, całkiem eleganckie “Sorrow’s Child”. Inaczej wybrzmiewają w “Lament”, nadając temu utworowi retro-filmowego klimatu. Pojawiają się także w ckliwej, romantycznej (I’ll love her forever. I’ll love her for all time. I’ll love her till the stars fall down from the sky) balladzie “Lucy”. Coś bardziej rockowego? Polecić mogę rozgrzewające, muśnięte stylistyką gospel “The Witness Song”, skrywające w środku małą niespodziankę.

Chociaż “The Good Son” jest płytą wyraźnie jaśniejszą i brzmiącą nie tak złowrogo czy surowo jak jej poprzednicy, Nick Cave nie zaczął nagle pisać o słońcu, spędzaniu czasu na brazylijskich plażach czy spełnionej miłości. Wciąż w jego historiach sporo jest mroku. Cały album wywołuje jednak mieszane uczucia. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że brat bliźniak “Tender Prey” czy “Your Funeral… My Trial” wskazałby na to, iż Nick Cave and the Bad Seeds zabrakło pomysłów na własną twórczość. I to zaledwie po niecałej dekadzie działalności. Z drugiej jednak “The Good Son” jest krążkiem dość nużącym. Poprzednie albumy grupy mnie przeczołgały i mną wstrząsnęły. Ta nie zostawia po sobie żadnego śladu. Z sześciu pierwszych płyt australijskiej formacji “The Good Son” podoba mi się najmniej.

Warto: Foi Na Cruz & The Hammer Song

2 Replies to “#811 Nick Cave and the Bad Seeds “The Good Son” (1990)”

Odpowiedz na „~royalrockinAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *