Relacja z koncertu Benjamina Clementine’a

Kiedy występował na festiwalu Colours of Ostrava 2017, wiedziałam już, że za kilka miesięcy zobaczę go ponownie. Mimo wszystko byłam go tak samo ciekawa i z niecierpliwością odliczałam dni do jego poznańskiego koncertu. Bo Benjamin Clementine jest artystą nieprzewidywalnym, zaskakującym i bardzo intrygującym. Nie jeździ po świecie odtwarzając ten sam spektakl. Za każdym razem historie opowiada inaczej.

Pierwszą niespodziankę dostałam chwilę po dotarciu na miejsce koncertu (warto dodać, że zamieniono chłodną halę MP2 na klimatyczną, choć znacznie mniejszą i bardziej kameralną Salę Wielką w CK Zamek) i zajęciu miejsca przy barierkach. Scena przyozdobiona została wieloma manekinami przedstawiającymi dzieci oraz kobiety w ciąży. Jak później sam Clementine nam zdradził, każde z nich symbolizuję wyalienowaną jednostkę, która jest bohaterem jego najnowszej płyty “I Tell a Fly”. Nie dziwiło więc, że kompozycje z tego wydawnictwa zdominowały cały koncert.

Zaczęło się od fortepianowego wstępu, podczas którego towarzyszący artyście muzycy (gitarzysta i perkusista) przechadzali się na bosaka dookoła niego, by niedługo potem wejść na przygotowane podesty i chwycić za instrumenty. Sam Benjamin, chociaż kojarzony jest z grą na klawiszach, przez większą część swego występu skupiał się jedynie na śpiewaniu i “grze” rekwizytami, takimi jak metalowa, jeżdżąca konstrukcja przypominająca ławkę (m.in. w utworze “Calaisfornia”), przybrudzona amerykańska flaga (“Jupiter”) czy manekin przedstawiający małego chłopca (“One Awkward Fish”). Wokalista chętnie schodził do publiczności, szczególnie długo krążąc blisko nas przy piosence “Paris Cor Blimey”, będącej jedną z wielu odwołujących się do sytuacji społeczno-politycznej na świecie. Na dłuższą przemowę zahaczającą o ten temat pozwolił sobie po wykonanej z naszą pomocą kompozycji “By the Ports of Europe” (przemianowanej na parę chwil na “By the Ports of Poland”*), poruszającej temat kryzysu migracyjnego i nielegalnej imigracji. Chciałem opowiedzieć o tej poważnej sprawie w sposób kompletnie niepoważny – tłumaczył Clementine.

Po wykonaniu prawie wszystkich pozycji z “I Tell a Fly” na scenie ponownie pojawił się fortepian, przy którym artysta zasiadł i, grając pierwsze nuty “I Won’t Complain”, rozpoczął kolejną część swojego muzycznego przedstawienia. Tym razem dotyczącą przeszłości, stąd obecność wyczekiwanych przez publiczność nagrań z debiutanckiego “At Least for Now”. Oprócz wspomnianego kawałka mieliśmy okazję usłyszeć “London”, “Condolence” (tym razem nieokraszone długą lekcją śpiewu), “Nemesis” oraz “Adios”. Wisienką na torcie był utwór, którego wcześniej nie znałam – “The Great Lafayette”. Benjamin wykonał go dwa razy – raz z zespołem, raz jedynie akompaniując sobie na fortepianie. Kompozycja nie znalazła się na żadnej z płyt ani epek artysty, więc przypuszczać mogę, iż wkrótce w nasze ręce trafi reedycja “I Tell a Fly” wzbogacona o kilka nowości.

Ogólne wrażenie? Podobnie jak poprzednio bardzo pozytywne. A może nawet i lepsze, choć ciężko porównywać festiwalowy set do mniejszego, intymniejszego koncertu. Benjamin Clementine ponownie zachwycił mnie swoją osobowością i muzycznym talentem. Szczególnie rewelacyjnie brzmi jego śpiew, nieodbiegający od tego, co znamy z płyt. A nawet jest lepszy, bo w wykonaniach live jeszcze więcej u artysty emocji i palety najróżniejszych uczuć. Minusem był jednak mały zespół. Aż chciałoby się posadzić kogoś przy pianinie, by jego dźwięki w pierwszych dwóch częściach koncertu nie musiały być puszczane z taśmy. Brakowało mi także chórku, bo ten w premierowych nagraniach Brytyjczyka odgrywa dużą rolę.

* Uświadomiłam sobie wtedy, jakie pytanie zadałabym Benjaminowi, gdybym miała okazję – jak wykonujesz ten utwór w krajach, które nie mają dostępu do morza?

4 Replies to “Relacja z koncertu Benjamina Clementine’a”

Odpowiedz na „~royalrockinAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *