Relacja z koncertu King Dude

Tegoroczny listopad pod względem koncertów był dla mnie miesiącem powrotów i okazją do ponownego zobaczenia na żywo kilku mniej lub bardziej lubianych wykonawców. 30 listopada drugi raz w życiu wybrałam się na występ artysty, którego muzyka oczarowała mnie przeszło dwa lata temu.

Amerykański wokalista i muzyk King Dude swój czas dzieli między nagrywanie nowych płyt i koncertowanie. Nie ogranicza się jednak do ojczyzny, ale za każdym razem chętnie wraca do Europy, gdzie nie brakuje fanów mrocznych, niemalże demonicznych brzmień. Poznański gig – podobnie zresztą jak odbywający się dzień wcześniej w Warszawie – w planach wokalisty pojawił się dość późno. Miał on także inną formę: King Dude wystąpił bez całego zespołu, przygrywając sobie to na gitarze, to na klawiszach.

Zdaję sobie sprawę, że łączące takie gatunki jak dark folk, blues czy gothic country piosenki artysty nie są dla wszystkich, ale warto wybrać się na jego koncert by zobaczyć, jak ciekawe to może być doświadczenie. Występy King Dude’a nie są wydarzeniami wyreżyserowanymi od pierwszej do ostatniej sekundy. Na nich wszystko się może zdarzyć, a sama setlista wymyślana jest na bieżąco. Wokalista śpiewa to, na co ma danego wieczoru ochotę, od czasu do czasu słuchając głosu publiczności, chętnie się na niektóre propozycje zgadzając (w przypadku tego konkretnego koncertu m.in. “Silver Crucifix” czy “Vision in Black”), a inne wręcz wyśmiewając (jeden z fanów nie doczekał się “Death Won’t Take Me”, inny musiał obejść się smakiem i “Miss September” posłuchać w domowym zaciszu). Chociaż przed rokiem King Dude wydał nowy album zatytułowany prowokacyjnie “Sex”, w Poznaniu nie wybrzmiała żadna piosenka z tego udanego dzieła. Nawet wielokrotnie podczas koncertu wspominane “I Wanna Die at 69”. Zamiast nich mieliśmy wycieczkę przez prawie całą dyskografię muzyka. Pojawiły się więc m.in. “Hello Mary” i “Spiders in Her Hair” (obie z 2011 roku); nie zabrakło “River of Gold”, “Barbara Anne”, “Jesus in the Courtyard” i “Maria”. Największą popularnością cieszyły się nagrania z “Songs of Flesh & Blood – In the Key of Light”, wśród których największe wrażenie zrobiła na mnie wykonana na keyboardzie ballada “You Know My Lord”. Inny powód, dla którego warto zobaczyć King Dude’a na żywo? Jest nim sam artysta, który może i nagrywa muzykę niepokojącą i mroczną, ale jest osobą bardzo rozgadaną, skorą do żartów i lubiącą dzielić się różnymi anegdotami. Nudo nie jest.

SETLISTA

Deal With the Devil
Jesus in the Courtyard
Barbara Anne
Witch’s Hammer
Lucifer’s the Light of the World
Desolate Hour
Maria
Spiders in Her Hair
River of Gold
Silver Crucifix
Vision in Black
Hello Mary
Watching Over You
You Know My Lord

4 Replies to “Relacja z koncertu King Dude”

  1. Muzyki nie znam, posłuchałam kilku utworów na Spotify i to nie mój klimat, ale podoba mi się jego podejście do grania na scenie bez z góry ustalonego planu 🙂

  2. Nigdy o nim nie słyszałam, ale z Twoich słów wynika, że to musiał być naprawdę udany koncert. Fajnie, że tak niebanalnie podchodzi do wszystkiego.
    Pozdrawiam. 🙂

  3. Ależ u Ciebie ostatnio zrobiło się koncertowo 🙂

    Też przesłuchałem kilka utworów na Spotify i raczej średnio mi się ten pan podoba. Troche przypomina Nicka Cave’a, ale to ja już wolę Nicka Cave’a 😉

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis.

Odpowiedz na „~http://sin-nancy.blog.pl/Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *