TOP20: najlepsze epki 2017

20. Rolling Blackouts Coastal Fever The French Press

Niewiele w ostatnim czasie poświęcałam uwagi nowym zespołom z szufladki “indie rock”. Dlatego też miło było ponownie zanurzyć się w świat takich dźwięków. Pomógł mi w tym zespół, którego nazwa wcześniej nie obiła mi się o uszy – australijski Rolling Blackouts Coastal Fever. Epka “The French Press” wydana została przez ceniony alternatywny label Sub Pop. Zawiera sześć zgrabnych, gitarowych numerów. Może nie powalających swą oryginalnością, ale brzmiących bardzo przyjemnie i kojarzących mi się z okresem letnich festiwali, kiedy siedząc na trawie przy zachodzącym słońcu ma się ochotę na odrobinę relaksu.

19. THE TALLEST MAN ON EARTH WITH YMUSIC

Niech nie zdziwi was brak tytułu przybliżanej epki. Szwedzki wokalista The Tallest Man On Earth (pod tym osobliwym pseudonimem ukrywa się Saras Per Kristian Matsson) nie tracił czasu na wymyślanie nazwy tego krótkiego wydawnictwa, które zarejestrował przy pomocy amerykańskiego kolektywu yMusic. Nie bawił się też w pisanie nowych utworów – po prostu przełożył na bardziej folkowo-orkiestrowy język swoje stare numery (m.in. “There’s No Leaving Now” i “Love Is All”), dodając do nich niesamowity cover “East Virginia” z repertuaru Joan Baez.


18. KODALINE I Wouldn’t Be

Nie pokładałam wielkich nadziei w nowym wydawnictwie irlandzkiej formacji. Te piętnaście minut nowej muzyki sygnowanej nazwą Kodaline udowodniło mi jednak, że grupa w końcu ruszyła się z miejsca. Nie popędziła może do przodu, ale wykonała kilka małych, acz ważnych kroczków. Na mini albumie wciąż króluje łagodne, folkowo-popowe brzmienie, które zespół zdecydował się wzbogacić elementami zaczerpniętymi z innych gatunków. I tylko szkoda, że nie pojawia się tu singiel “Brother”, który już teraz określić mogę mianem mojego ulubionego punktu dyskografii Irlandczyków.

17. Mark Kozelek Night Talks

Znany z działalności w formacji Sun Kil Moon wokalista zaprezentował w 2017 roku epkę, która brzmi, jakby powstawała na żywo podczas jednego bezchmurnego wieczoru. Wystarczy, że sporo chmur nazbierało się w niewesołych opowieściach Marka Kozelka. Tak, właśnie tak warto te numery określać, bo sam artysta przy akompaniamencie gitary akustycznej chętniej gada niż śpiewa. Kompozycje zawarte na “Night Talks” osadzone są w folkowych, ciemnych klimatach. Wisienką na torcie jest zaaranżowany na pianino wspaniały cover “Famous Blue Raincoat” z repertuaru Leonarda Cohena.


16. CARO EMERLAD EMERALD ISLAND

Caro Emerald od samego początku robi swoje, z mniejszą bądź większą pasją swatając pop z brzmieniem rodem z lat 40. „Emerald Island EP” nie zawiera może najlepszych piosenek firmowanych nazwiskiem zdolnej, utalentowanej Holenderki. Udowadnia za to coś dobrego – wokalistka trzyma poziom i wciąż ma głowę pełną melodii, które pasują do jej ulubionej retro stylistyki. Słuchanie zeszłorocznego mini albumu nie da nam ładnej opalenizny, ale może poprawić humor. A to już coś. Warto posłuchać, bo nie wiadomo, kiedy Caro zaserwuje nam swój trzeci longplay.

15. Blonde Redhead 3 O’Clock

Zdarza się, że na zagranicznych muzycznych stronach robi się głośno o jakimś zespole czy soliście z powodu jego nowego singla czy wydawnictwa. Myślę – jakiś nowy debiut. Sprawdzam – artyści o znacznym dorobku. Nie inaczej było w przypadku działającej dość długo formacji Blonde Redhead, która przypomniała o sobie mini albumem “3 O’Clock”. Niby epka składa się tylko z czterech piosenek, ale zespołowi udało się przemycić wiele pomysłów. Raz proponują granie ciepłe, melodyjne. Innym razem chłodniejsze, rozmarzone. Za każdym jednak razem wywołując w mojej głowie myśl, że ta muzyka dobrze sprawdziłaby się jako podkład do niejednego obyczajowego filmu.

14. Rina Sawayama RINA

Gdyby urodzona w Japonii (a stacjonująca obecnie w Wielkiej Brytanii) wokalistka Rina Sawayama umieściła na swojej debiutanckiej epce “RINA” choć dwie dodatkowe kompozycje, moglibyśmy mówić o jednym z bardziej udanych popowych longplay’ów minionych dwunastu miesięcy. Zamiast tego mamy nie mniej ciekawy mini album, który uderzył w moją nostalgiczną naturę. Artystka oddała bowiem w nasze ręce materiał, który równie dobrze ukazać by się mógł na początku nowego tysiąclecia. Jej potraktowana delikatnymi klimatami synth mieszanka r&b i popu spodobać się powinna fanom… Britney Spears i Christiny Aguilery. A kto z nas nie lubi wracać do brzmień, które przypominają beztroskie dzieciństwo?

13. HOLAK NIECIERPLIWOŚĆ

Najpierw działał w polskim indie rockowym bandzie Kumka Olik, potem współtworzył projekt Małe Miasta. Od 2017 roku występuje solo. Holak to drugi – po Taco Hemingway’u – polski raper, który zainteresował mnie swoją twórczością. Takie brzmienia kupuję: podszyte elektroniką, ale jednocześnie sklecone z oldskulowych sampli. Całość brzmi jednak nowocześnie, pulsując niczym światła wielkiego miasta. Można się zżymać, że kolejny koleś robi hip hop dla hipsterów, ale mi takie brzmienia odpowiadają dużo bardziej niż to, co nazwalibyśmy klasycznym polskim hip hopem z blokowisk.

12. Jacob Banks The Boy Who Cried Freedom

Nowe gwiazdy w ostatnich latach tak szybko jak się pojawiają, tak szybko gasną i robią miejsce kolejnym. Znany z przeboju “Human” Rag’n’Bone Man powoli odchodzi w zapomnienie, ale fanom jego twórczości polecić mogę obserwowanie innego artysty – Jacoba Banksa. Ma nie tylko nie mniej donośny, niski, czarny głos, ale i proponuje nam muzykę dla wrażliwców opartą na soul-bluesowych fundamentach. Z dużym naciskiem na ten pierwszy gatunek.

11. Emeli Sande Kingdom Coming

Brytyjska wokalistka, będąca swego czasu jedną z najpopularniejszych artystek z Wysp, nie mogła być raczej zadowolona z przyjęcia swojego drugiego albumu “Long Live the Angels”. Płytą mało kto się przejął, a szkoda, bo dla mnie jest krążkiem ciekawszym od “Our Version of Events”. Swoje eksperymenty Emeli kontynuuje na epce “Kingdom Coming”, jeszcze mocniej odchodząc od stylistyki pop-soul-r&b w stronę oldskulowych czarnych brzmień zmieszanych z nienatrętną elektroniką.

10. Tara CarosiellI I Know You Hate Me

Słodki, nawet nieco dziecinny głos debiutującej Tary Carosielli zabiera nas w podróż po nocnym Londynie. W niecałe piętnaście minut wokalistce udało się zaprezentować więcej niż Banks na “The Altar”, do której tak chętnie lecz z lekką przesadą (i szkodą dla samej siebie) jest porównywana. “I Know You Hate Me” nie jest przełomowym odkryciem minionego roku, ale w kategorii “minimalistyczny elektroniczny pop” nie ma sobie równych. 

9. Carla del Forno The Garden

Chociaż jej nazwisko wskazywałoby na pochodzenie z jednego z latynoskich landów, ona sama do Berlina przybyła z odległej Australii by tworzyć w stolicy Niemiec muzykę surową, mroczną i duszną. Opartą m.in. na minimalistycznych, zapętlanych dźwiękach wykorzystywanej z uwagą gitary elektrycznej. Epka “The Garden” (nazwana tak, co ciekawe, na cześć piosenki “The Garden” grupy Einstürzende Neubauten) jest jak spacer po tytułowym ogrodzie. Jednak nie za dnia, lecz po zmroku, kiedy za każdym krokiem kryć się może nowa niespodzianka.


8. COLDPLAY KALEIDOSCOPE

Nie do końca wierzę facetom z Coldplay w te teksty o odrzutach z „A Head Full of Dreams”. Większość (a dokładnie – solowa trójka) numerów znajdujących się na ”Kaleidoscope EP” brzmi, jakby nagrana została z myślą o znacznie ciekawszym projekcie. I to właśnie one cieszą mnie najbardziej, bo udowadniają mi, iż zespół nie zapomniał jeszcze, czym są ambicje. Może i dziś głęboko ukryte za chęcią łatwego zarobku, ale dające nadzieję, że formacja popełni jeszcze kiedyś album, do którego z chęcią będę wracać. Nie skreślam ich. „Kaleidoscope EP” niewiele ma wspólnego z „A Head Full of Dreams”, więc odwagi, sceptycy!


7. LOREEN NUDE

Minęło pięć lat od jej triumfu w konkursie piosenki Eurowizji i cztery od premiery debiutanckiego “Heal”. Szwedzka wokalistka Loreen długo zwlekała z wydawaniem nowej muzyki. Przedsmakiem drugiego krążka była właśnie ta epka – “Nude”. Zawarte na niej kompozycje pokazał, że artystka nie przywiązuje się do jednej stylistyki. Wciąż wprawdzie wygodnie jej na półce z napisem “pop”, lecz chętniej niż kiedyś ubiera go w zmysłowe dźwięki. Sporo tu rozmarzonych wokali, unoszących się to na klubowych (“Body”), to na flirtujących z reggae (“Jungle”), to na spokojnych, electropopowych (“Ocean Away”) podkładach. Takiej Loreen chce się słuchać.


6. Billie Eilish Don’t Smile at Me

Laureat tegorocznego plebiscytu Sound of… organizowanego przez brytyjskie BBC jest nam jeszcze nie znany, ale ja swoją faworytkę w tym niemałym gronie debiutantów już znalazłam. Jest nią młodziutka (niespełna 17-letnia!) Billie Eilish, która zaprezentowała się dość długą (w porównaniu z innymi artystami z mojego zestawienia) epką “Don’t Smile at Me”. Nie uśmiechaj się do mnie zaczepnie tytułuje swoje dzieło artystka. Może i w jej nastoletnich, choć dojrzałych opowieściach niewiele jest powodów do śmiechu, ale sama muzyka (electro, w którym pobrzmiewają żywe instrumenty) sprawia, że nie sposób nie cieszyć się z kolejnej zdolnej wokalistki do obserwowania.

5. Animal Collective The Painters

W 2016 roku wydali krążek “Painting With” a niedługo potem postanowili wzbogacić go o kilka numerów, zbierając je w czterotrackowej epce “The Painters”. Mini album daje zaledwie trzynaście minut muzyki, więc jeśli kogoś zanudziła pełnowymiarowa płyta Animal Collective, tu ma ją “w pigułce”. Cztery piosenki przelatują bardzo szybko, na długo jednak zaprzątając moje myśli. Jest intensywnie i popowo, ale to raczej taki pop pomalowany sporą warstwą eksperymentalnej, lekko psychodelicznej farby aniżeli proste, radiowe granie.

4. Syd Always Never Home

Ma zaledwie dwadzieścia pięć lat a na koncie czynny udział w tworzeniu dwóch istotnych hip hopowych i soulowych kolektywów Odd Future i The Internet. W 2017 Syd postanowiła spróbować sił solo, nie ograniczając się do jednego singla i wielu obietnic, ale faktycznie dużo robiąc – wydała album “Fin” i epkę “Always Never Home”, ktora do gustu przypadła mi nawet bardziej od longplay’a. Nie mogło być inaczej, skoro zawiera brzmienie z pogranicza mrocznej elektroniki i czarnych rytmów. 

3. DAVID BOWIE NO PLAN

Bowie zdążył zabezpieczyć słuchaczy, snując plany co do swoich pośmiertnych wydawnictw. Tytuł „No Plan” jest więc dość ironiczny. David był muzykiem ekspresyjnym, wyrazistym i idącym często pod prąd. Obok tego szło jednak jego muzyczne zorganizowanie i niepozostawianie niczego przypadkowi. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, nawet śmierć go nie zmieniła. Mini album „No Plan” zebrał trzy piosenki, które na „Blackstar” się nie zmieściły (+ znakomite “Lazarus”), choć w sposób naturalny wpasowałyby się w nastrój tego wydawnictwa. Prezentując takie numery jak „Killing a Little Time” czy „No Plan”, David Bowie tylko udowodnił, że muzyka do końca zajmowała w jego życiu ważne miejsce.


2. BISHOP BRIGGS BISHOP BRIGGS

Zawsze miło powitać na muzycznej scenie kobiety, które twardo stąpają po ziemi. Tym bardziej, jeśli tak jak w przypadku Briggs, towarzyszą im dobre melodie. Te proponowane przez artystkę są kolażem alternatywnych popowo-rockowych i elektronicznych brzmień. Bishop jest unikalna. Niesamowicie pewna siebie. Wiedząca dokładnie, jaki efekt chce w swoich utworach osiągnąć. Lubiąca eksperymenty, ale przeprowadzająca je z głową. Jej muzykę polecam fanom niepokornych kobiecych wokali.

1. NICK MURPHY (FKA CHET FAKER) MISSING LINK

Mini album „Missing Link” powinien zamknąć usta tym słuchaczom, którzy twierdzili, że po uśmierceniu Cheta Fakera nic dobrego od Australijczyka już nie dostaniemy. Miło się czasem pomylić, prawda? Swoją muzykę Nick Murphy zdefiniował na nowo, dając nam z siebie jeszcze więcej.  Debiutanckie „Built on Glass” obfitowało w kompozycje spokojne, do pobujania się, chętnie mieszające domową elektronikę z soulem, jazzem czy r&b. Na „Missing Link” (podobnie zresztą jak i w przypadku pominiętych na epce singli „Fear Less” i „Stop Me (Stop You)”) wybrzmiewające elektroniczne dźwięki porażają swą intensywnością i agresywnością.

4 Replies to “TOP20: najlepsze epki 2017”

  1. “Kingdom Come” zaskoczyło mnie klimatem innym od tej pieczołowicie wypieszczonej drugiej płyty Emeli, która nie przetrwała niestety próby czasu.

    No, a dwie moje ulubione EPki (David Bowie i Bishop Briggs) w Twojej pierwszej trójce to bardzo miłe zaskoczenie. Do Bishop Briggs chyba zresztą muszę wrócić, bo dawno jej nie słuchałem 🙂

  2. Chyba będę musiała nadrobić zaległości, bo z Twojego zestawienia znam tylko Bishop Briggs i Coldplay. Obie te epki polubiłam.
    Zapraszam na nowy post.
    Pozdrowienia 🙂

  3. Poza “Kaleidoscope” nie znam żadnej z tych epek. Przeczytałam opisy i postanowiłam przesłuchać Holaka – niespecjalnie trafia w mój gust, ale do posłuchania od czasu do czasu może być 🙂 Potem jeszcze posłucham Davida Bowie i Bishop Briggs.

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *