Może i siódmy studyjny album Nick Cave and the Bad Seeds zabiera nas do świata nocnych historii tytułowego bohatera, ale, jak się okazało po jego premierze, nie jest płytą, o jakiej marzył sam Cave. Wokalista nie mógł dogadać się z Davidem Briggsem, którego produkcja pozbawiła materiał surowości, na której Nickowi zależało najbardziej.
To jak z tym Henrym? O czym śni? Znając zamiłowanie Cave’a do często krwawych, przesiąkniętych niepokojem historii o ludziach wiodących niewesołe życie nie trzeba być Sherlockiem by wydedukować, że i tu błogo czy sympatycznie nie będzie. Nawet gdy wysyła Henry’ego na spacer z ukochaną w balladowym, obdarzonym najładniejszym refrenem na płycie “Loom of the Land”, zasiewa w nas ziarenko niepewności co do jego zamiarów słowami For a boy of no means (…) and a knife in his jeans. Utwór jest moim ulubionym momentem albumu. Do gustu przypadły mi także takie nagrania jak agresywna opowieść mężczyzny sterroryzowanego przez żonę zawarta pod szyldem “Jack the Ripper”; szybkie, chóralne “I Had a Dream, Joe”; nerwowe “Brother, My Cup Is Empty” (wyznanie znad kieliszka o tym, jak chętnie widziałby pewną kobietę martwą) oraz smutne, wykonywane w duecie przez Nicka i Conway’a Savage’a “When I First Came to Town” o stracie reputacji i konieczności poszukania sobie innego miejsca do życia. Niezłą kompozycją jest także mroczne “Christina the Astonishing”. Nie potrafię za to polubić nijakiego “Straight to You”; irytującego “Papa Won’t Leave You, Henry” oraz przekombinowanego “John Finn’s Wife”. Ten ostatni numer najlepiej pomógł mi zrozumieć zarzuty Cave’a odnośnie produkcji – aranżacyjnie w tej historii o zazdrosnym mężu dzieje się za dużo.
Nietrudne stanęło przed Nick Cave and the Bad Seeds zadanie w 1992 roku. “The Good Son” znacząco obniżyło poprzeczkę, sprawiając, iż kolejna płyta musiała być już tylko lepsza. I tak faktycznie jest, choć nie podzielam opinii fanów kapeli i nie uważam, by “Henry’s Dream” było jednym z najlepszych punktów dyskografii Australijczyków. To raczej poprawny krążek pełen motywów (muzycznych i lirycznych), za które słuchacze polubili zespół już w latach 80. Nic przełomowego, ale wartego poznania.
Warto: Loom of the Land & I Had a Dream, Joe
Nie znam tej płyty, ale “I had a dream, Joe” nawet mi się podoba, bo ma w sobie coś całkiem drapieżnego 🙂
Zgadzam się z opinią,płyta zrobiona dobrze. Miłego weekendu 🙂
Kojarzę ten album z “1001 albumów muzycznych”. “Loom Of The Land” bardzo mi się podoba, “I Had a Dream, Joe” już trochę mniej. Muszę mieć jednak nastrój do słuchania takiej muzyki.
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
Nie lubię za bardzo Nicka Cave’a, ale niektóre piosenki z tej płyty całkiem przypadły mi do gustu
Jestem w trakcie poznawania dyskografii Nicka Cave and the Bad Seeds i słucham płyt po kolei. Do tej jeszcze nie dotarłam, choć nie wiem, czy nie jest przypadkiem następna w kolejce 😀 W każdym razie, prędzej czy później się za nią zabiorę, bo ogromnie mnie ten zespół intryguje.
Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis,
http://www.reckless-serenade.pl