#882 Ariana Grande “Sweetener” (2018)

Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, w ubiegłym roku amerykańska wokalistka Ariana Grande dołączyła do garage rockowego zespołu Eagles of Death Metal i przekonała się, że sława, lajki i miliony followersów w mediach społecznościowych nie są w stanie ochronić jej przed okropieństwami współczesnego świata. Po jednym z jej brytyjskich koncertów doszło do islamistycznego ataku, drugiego w ostatnich latach, który uderzył w melomanów w Europie. Wydarzenie to pokazało nam Grande z bardziej ludzkiej strony. Rok po nim ukazała się płyta, którą Ariana chce wnieść do naszego życia odrobinę światła.

Chociaż w żadnym z utworów artystka nie odnosi się bezpośrednio do zamachu, konsekwencje tego wydarzenia przenikły do sfery lirycznej niektórych nagrań. W takich utworach jak “Breathin”, “No Tears Left to Cry” czy “Get Well Soon” śpiewa o napadach lęku i dochodzeniu do siebie po traumatycznych przeżyciach. Z drugiej jednak strony na “Sweetener” mamy sporo tekstów o miłości, bo – jak donoszą plotkarskie portale – dużo się u Ariany na tym polu pozmieniało. Nie trzeba jej o nic pytać – od Grande aż bije szczęście. Z rewolucją w życiu prywatnym wokalistki przyszła lekka modyfikacja brzmienia. O ile na poprzednich wydawnictwach Amerykanka chętnie robiła wycieczki w kierunku r&b, tak na “Sweetener” gatunek ten dominuje nad popem.

Czwarty studyjny album Ariany jest zbiorem piosenek dobrych i nieco mniej udanych. Do moich ulubieńców należą “R.E.M.”, “Breathin”, “Get Well Soon” i “No Tears Left to Cry”. Pierwsza propozycja bazuje na podebranym Beyoncé demo. Grande przy pomocy Pharrella Williamsa (na którego natykamy się na “Sweetener” na prawie każdym kroku) zrobiła z niego smaczną, miękką i rozmarzoną kompozycję okraszoną knowles’owym seksapilem. W balladowe, niemalże soulowe tony uderza harmonijne “Get Well Soon” – inny efekt współpracy Pharrella i Grande. Utwór przypomina o płycie “Yours Truly”, ale brzmi dojrzalej od nagrań zawartych na tamtym wydawnictwie. Oba te kawałki są zaśpiewane nieskazitelnie. Na więcej zabaw z wokalem Ariana pozwala sobie w popowym “Breathin” (mam ciarki, jak wyśpiewuje tytułowe słowo!) i tanecznym, ale nieoczywistym “No Tears Left to Cry”. Młoda wokalistka zaskakuje w hip hopowym, opartym na szybkim, ożywionym bicie “The Light Is Coming” pozwalając sobie na wypowiadanie wielu wersów. W utworze udziela się Nicki Minaj, ale na mnie lepsze wrażenie robi Missy Elliott w “Borderline”, która pojawia się znienacka by urozmaicić ten dość nużący utwór.

Co nieco warto jeszcze wspomnieć o pozostałych piosenkach, nad którymi Ariana pracowała z Williamsem. Tytułowe “Sweetener” i “Successful” są sympatycznymi produkcjami, do których Pharrell dorzucił wygładzone funkowe inspiracje. Lepiej od nich brzmi “Blazed”, w którym wokalista i producent pojawia się we własnej osobie. Kompozycja brzmi, jakby w szufladzie Williamsa przeleżała od niemalże początków nowego stulecia, kiedy to nie dostała się w ręce Kelis.

Bardzo słabych, wręcz odpychających piosenek na “Sweetener” nie ma. Pojawiają się jednak takie, do których po prostu nie chce się wracać. W tym gronie wymienić mogłabym “God Is a Woman”, “Everytime” i “Goodnight n Go”. Spełniają rolę zapychaczy. Podobnie jak wciśnięte na siłę interlude “Pete Davidson”, w którym Grande wyznaje, że jest szczęśliwa u boku nowego ukochanego. Musi być to świeża miłość, bo – patrząc na długość kawałka – za wiele do zaśpiewania o chłopaku Ariana jeszcze nie ma. Klasę wyżej stawiam emocjonalne intro “Raindrops (an Angel Cried)”, w którym artystka chwali się siłą swojego głosu.

Na trzech pierwszych płytach Ariana Grande ciągle jawiła mi się jako dziewczynka, która niewiele wie o życiu i która nie musiała nigdy zmierzyć się z poważniejszymi problemami, z pięknym głosem, z umiejętnością autopromocji, ale dość pustymi nagraniami. Mimo iż “Sweetener” nie odbiega zbyt mocno od “My Everything” czy “Dangerous Woman”, coś się zmieniło. Słuchając Ariany w tegorocznych numerach odnoszę wrażenie, że bardziej jej się chce. Szczerze przyznam, że spodziewałam się małej katastrofy. Tymczasem otrzymałam po prostu przyjemny, uroczy album. Podoba mi się, że postawiono na minimalistyczne produkcje i przestano atakować zewsząd potencjalnymi radiowymi hitami. Chociaż nadal jest słodko i dziewczęco, w tych jasnych, wiosennych kompozycjach przemycono sporo refleksji. I właśnie to jest dla mnie największą zaletą “Sweetener”.

Warto: R.E.M. & Get Well Soon

9 Replies to “#882 Ariana Grande “Sweetener” (2018)”

  1. Dla mnie niestety jest to mała katastrofa. W połowie albumu usnąłem, obudziłem się, przesłuchałem drugą połowę i znowu zasnąłem. Tak można byłoby streścić moją przygodę ze “Sweetener”. Szanuję Arianę, że poszła w trochę innym kierunku, ale nie jest to kierunek dla mnie. A single kompletnie nie pasują do całości albumu, choć dla mnie są najlepsze z całego krążka 🙂

    Zapraszam do siebie na Symphonię https://idylliumetsymphonia.wordpress.com/

  2. Tak bardzo jak lubię Arianę Grandę, tak bardzo chciałem, żeby ten album mi się spodobał. Za dużo tutaj Pharella, generalnie za dużo jest na tym albumie. Za dużo niewykorzystanego potencjału, za duża liczba piosenek, które się po prostu przewija i za dużo słodkości. Osobiście jednak wypieram ten krążek i wracam do dwóch singli 🙂

    Pozdrawiam!
    https://songarticles.wordpress.com/

Odpowiedz na „TomaszAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *