Relacja z koncertu Anny Calvi

Pięć lat kazała nam czekać Anna Calvi na swój trzeci studyjny album. Krążek “Hunter” w końcu wraz z ostatnim dniem wakacji ujrzał światło dzienne, a wokalistka zaczęła przygotowywać się na polowanie. Wyruszyła w świat by prezentować swoją twórczość i zdobywać nowych wielbicieli. Jednym z jej przystanków była Warszawa.

Przez długi czas miałam spory dylemat. Tego samego dnia do Polski (w konkretniej do Poznania) przybył także zespół Nothing But Thieves, który z każdą kolejną piosenką zaskakuje mnie coraz pozytywniej. Widziałam ich raz na żywo (Open’er 2016) i miałam gwarancję kolejnego mocnego występu, ale kapela gości w naszym kraju dość często. Co innego Calvi, która ostatni raz pojawiła się tu przeszło cztery lata temu. Nie ukrywam też, że jej muzyka towarzyszy mi dłużej i wzbudza większe poruszenie. Stawienie się w warszawskim klubie Niebo było więc oczywiste.

Brytyjska wokalistka i gitarzystka nie miała supportu, który by mnie zainteresował (przewidziano jedynie występ DJ’a), więc na miejsce przybyłam bezpośrednio przed samym startem koncertu. To, co bardzo lubię w gigach mniej ogranych artystów, to publiczność, która na nie przybywa, i z którą dzielić mogę te same emocje. Nikt nie ma parcia na pierwsze rzędy, a w górę co chwilę nie są wznoszone telefony. Z łatwością więc zajęłam miejsce blisko sceny i miło się zaskoczyłam. Przygotowano bowiem podest, dzięki któremu Anna mogła być jeszcze bliżej słuchaczy. Chętnie z tego korzystała, przez co miałam ją na wyciągnięcie ręki. Co było dla mnie niespodzianką? Jej wzrost. Obdarzona mocnym głosem wokalistka jest kobietą niezwykle drobną. Emanuje od niej tajemnicza aura, a cały jej wizerunek jest dokładnie przemyślany. Artystka stawia na czerwień, która przewijała się nie tylko w elementach jej ubioru czy makijażu ust, ale i oświetleniu. Chociaż często w kontekście jej twórczości używam przymiotnika teatralny, zachowanie Calvi na scenie nie wydaje mi się być wyreżyserowane. Jest jedną z tych osób, które czują muzykę i poddają się jej działaniu, skupiając się na śpiewaniu i grze na gitarze elektrycznej (mistrzostwo!) oraz intensywnym przekazywaniu emocji. Intryguje pewna sprzeczność – sporo w jej wykonaniach ekspresji, ale ona sama, takie wrażenie odnoszę, jest osobą dość wycofaną i introwertyczną. Wolącą łapać wzrokowy kontakt z poszczególnymi widzami niż zabawiać anegdotami czy innymi historyjkami całą salę.

Nie sposób nie wspomnieć o piosenkach, które przyszło nam usłyszeć w Niebie (hmm, ciekawie to zabrzmiało…). Anna Calvi skupiła się na przedstawianiu nam kompozycji ze swojej najnowszej płyty. Pojawiły się uwielbiane przeze mnie utwory “Indies or Paradise” i “Swimming Pool”, a także bardziej przebojowe kawałki jak “Don’t Beat the Girl Out of My Boy”, “As a Man” czy “Wish”. Nowości dopełniły najlepsze momenty debiutanckiej płyty artystki – “Desire”, “I’ll Be Your Man” i zostawione na bis “Suzanne & I”. Płyta “One Breath” kompletnie została zignorowana (choć takie nagrania jak tajemnicze “Piece by Piece” czy pełne wokalnych popisów “Sing to Me” miło byłoby usłyszeć), ale jeden numer zarejestrowany w podobnym okresie został przypomniany. Mowa o coverze “Ghost Rider”. Piosenka zamykała cały koncert, a Calvi zmieniła się w tego widmowego jeźdźcę i znikła ze sceny, zostawiając po sobie wiele świetnych wspomnień. Tę kobietę każdy choć raz powinien zobaczyć w akcji.

5 Replies to “Relacja z koncertu Anny Calvi”

  1. A wiesz, że zupełnie zapomniałem o tej płycie? Lubię Annę Calvi za jej niesamowitą harveykowość i właśnie nadrabiam zaległości, bo jest co nadrabiać 🙂 A koncertu oczywiście zazdroszczę, kiedyś na pewno się na nią wybiorę.

  2. Oj, jak Ci zazdroszczę! Calvi gra świetnie, a zobaczyć na żywo – na pewno świetne przeżycie. Dodatkowo bardzo przyjemna setlista. Co do dylemtu, też wybrałbym Annę, Nothing But Thieves pojawiają się u nas dość często, więc będzie jeszcze okazja, a tutaj trochę zawsze niewiadomo.

  3. Też lubię kameralne koncerty, wtedy publiczność zawsze jest lepsza i wszystko lepiej się odbiera. No i muszę wreszcie porządnie przesłuchać jej ostatnią płytę 😉
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

  4. To był mój czwarty koncert Anny i zdecydowanie najlepiej go zapamiętam, bo miałam okazję stanąć z moją boginią oko w oko. Bliżej się nie dało kiedy w “I’ll be your man” kucnęła przy mnie i wyszeptała “In the day, I can be your lover” przeszywając mnie swoim wzrokiem – nie da się opisać tego co czułam i czuję do dziś!!!!
    Ponownie w “Don’t beat the girl” podeszła do mnie…
    Podczas “Away” popłynęły łzy. Zabrakło tylko “Chain” i boskiego “Eden” – na który bardzo czekałam.
    Niebo. Gdzie indziej mógł odbyć się ten niebiański koncert?!
    Mistyczne przeżycie. Wspaniały koncert, genialna, dzika, zmysłowa Calvi. Wokalne i gitarowe mistrzostwo.
    Kocham!

Odpowiedz na „KingaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *