Relacja z koncertu Zoli Jesus

Przeglądając line up tegorocznej edycji OFF Festivalu najbardziej żałowałam, że ominie mnie koncert właśnie tej wokalistki – Zoli Jesus. Posiadająca wschodnioeuropejskie korzenie artystka postanowiła jednak przedłużyć swój koncertowy sezon i wróciła do Polski nie na jeden, ale aż cztery występy. Ciężko mi było tym razem sobie takie wydarzenie darować.

Jednym z przystanków Zoli był klub Tama w Poznaniu, jedna z moich ulubionych koncertowych miejscówek w tym mieście. Artystka podróżowała po Starym Kontynencie ze swoim ubiegłorocznym albumem “Okovi”. Dla słuchacza płyta ta jest jak nieco inna podróż – wędrówka po ciemnych, mrocznych zakątkach duszy i myśli amerykańskiej wokalistki. Zawarte na niej piosenki zainspirowane zostały trudnymi przeżyciami Jesus. Zola straciła bliskiego przyjaciela i zmagała się z depresją. Te dwa tematy (śmierć i depresja) są częstymi gośćmi w jej ostatnich kompozycjach, choć sporo na “Okovi” także o zwyczajnej bezsilności i próbie pogodzenia się z okrutnym losem. Album do prostych, lekkich i przyjemnych w odbiorze nie należy. Tym bardziej ciekawiło mnie, jak przełoży go na koncertowy (a więc jednak rozrywkowy) język wokalistka.

Ku mojemu zadowoleniu aranżacje utworów nie odbiegały od tego, co znam ze studyjnych płyt wokalistki. Były tak samo intensywne. Chociaż podkłady puszczane były z taśmy, na scenie obok artystki pojawiła się skrzypaczka i gitarzysta. Instrumenty te dość ostrożnie i nieznacznie przebijały się przez gotowe bity, które są mieszanką dark popu, elektroniki, ciemnego synth popu i gotyckich klimatów. Sporo w nich tajemnicy. Rzeczownik ten jak ulał pasuje również do samej Zoli, którą ciężko jest rozgryźć. Z jednej strony ma w sobie coś z czarownicy (przez co tak chętnie nazywam jej koncerty sabatami), a za chwilę uśmiecha się i uroczo dziękuje za przybycie na jej występ. Ten niestety długi nie był (wokalistka raczyła nas swoją obecnością krócej niż półtorej godziny), ale za to obfitował w wiele emocji i momentów, które zapamiętam na długo.

Wyróżnić mogłabym trzy chwile koncertu. Oczarował mnie sam wstęp, podczas którego wybrzmiała nieco przeze mnie pomijana piosenka “Veka”. Zola Jesus pojawiła się na scenie niczym duch, szczelnie zakrywając się (od stóp do głów) czerwonym materiałem. Bliższa publiczności stała się w przejmującej balladzie “Witness”, którą napisała z myślą o swym wujku, który miał za sobą kilka prób samobójczych. Widać (i słychać) było, iż kompozycja jest jedną z jej najbardziej osobistych. Mnie jednak najbardziej na łopatki powaliło wykonanie “Exhumed”, mojego ulubionego utworu z repertuaru Amerykanki. Ta nerwowa, wprowadzająca w trans piosenka przesiąknięta jest czarną magią, a jej koncertowe wykonanie powala na łopatki. Szczególnie w momencie, gdy Zola schodzi ze sceny, klęczy na głośniku kilkanaście centymetrów od ciebie i śpiewa tak, jakby miał to być ostatni koncert w jej życiu.

4 Replies to “Relacja z koncertu Zoli Jesus”

  1. Zola grała także i umnie i chciałem się wybrać, ale niestety fundusze i grafik pokrzyżowały plany. Strasznie się cieszę, że Ty mogłaś się wybrać, bo Zola świetną artystką jest. Stawiam ją obok Chelsea Wolfe, bo jak już wspomniałaś, obie są dla mnie czarownicami. Okovi to płyta naprawdę dobra, więc na pewno z przyjemnością słuchało się materiału na żywo.

Odpowiedz na „Reckless SerenadeAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *