RANKING: 10 najlepszych płyt I kwartału 2019 roku

Doperio co wznosiliśmy toast za nowy, 2019 rok, a już mamy początek kwietnia. Pierwszy kwartał roku już za nami i stwierdziłam, że dobrze byłoby go podsumować, wybierając płyty, które najbardziej przypadły mi do gustu. Jednym z moich niepisanych postanowień było skupienie się na premierach. Jak nigdy byłam na bieżąco. Poniższa dziesiątka w ciągu tych trzech miesięcy najskuteczniej podbiła moje serce.

10. BEIRUT – GALLIPOLI

Muzyka zespołu Beirut ma pewną niesamowitą, ale nieco niebezpieczną właściwość – sprawia, że chcę spakować się w mały plecak i wsiąść do samolotu byle jakiego. Polecieć gdzieś daleko, uciec od problemów i rutyny. Krótko mówiąc – rzucić wszystko i wyjechać. Na przykład na Bałkany, które inspirują Zacha Condona od kilkunastu lat. Przejmować się tylko tym, w jakim kierunku udać się dalej. Na razie jednak brak mi odwagi, więc uciekam, zanurzając się w wykreowany przez grupę świat. Spędzam w nim długie godziny, bo album “Gallipoli” naprawdę wciąga, zachwycając mnie swoim ciepłem, dostojnością, ale zarazem swojskością. Wprawdzie moje serce wciąż bije mocniej dla “Gulag Orkestar”, ale nowy krążek zmazuje słabsze wrażenie, jakie zrobiła płyta “No No No”.

9. AMANDA PALMER THERE WILL BE NO INTERMISSION

Rzuciły mi się komentarze słuchaczy, którzy kręcili nosem na nowe, pierwsze od 2012 roku wydawnictwo Amandy Palmer. W moim przypadku “There Will Be no Intermission” jest jej pierwszym, w całości przeze mnie odsłuchanym albumem. A, przyznać muszę, jest to dość rozbudowana i długa płyta. W czasach półgodzinnych wydawnictw Amanda rzuciła nam dzieło niemalże osiemdziesięciominutowe. Zaskakuje osoba producenta. Rozchwytywany John Congleton nie miał tu jednak wiele do powiedzenia. Palmer pozostała w tym swoim teatralnym świecie, będąc najczęściej jedyną aktorką na scenie (instrumentem, które najczęściej przewija się w jej utworach, jest pianino, na którym sama gra). Leciutko tylko oświetlają ją światła. “There Will Be no Intermission” ma ciemnawy odcień, który tylko pogłębia tematyka utworów, kręcąca się wokół trudów rodzicielstwa, aborcji czy smutku.

8. POND TASMANIA

Fani zespołu Tame Impala muszą się bardzo niecierpliwić. Następcy wydanej w 2015 roku płyty “Currents” jak nie było, tak nie ma, a tymczasem członkowie formacji chętnie rzucają się w wir własnych projektów. Jednym z bardziej udanych jest kapela Pond, której nowy album “Tasmania” bądź co bądź wyprodukowany został przez Kevina Parkera. Płyta, nazywana przez zespół przygnębiającą medytacją nad niszczejącą planetą, wcale nie jest wydawnictwem smutnym czy ponurym. Wręcz przeciwnie – barwna okładka oddaje zawartość krążka. “Tasmania” przynosi nam bowiem psychodeliczny elektropop (wzbogacany o funk), który jest może zbyt wysmakowany, by próbować do niego pląsać, ale potrafi dostarczyć sporo rozrywki.

7. FOALS EVERYTHING NOT SAVED WILL BE LOST PT. 1

Do zespołu Foals zapałałam sympatią po premierze “What Went Down”. Do dzisiaj bardzo chętnie wracam do takich kompozycji jak “A Knife in the Ocean” czy tytułowego “What Went Down”. I chociaż z niewielkim entuzjazmem przyjmowałam zapowiedzi, iż zespół planuje osadzić nowy album na syntezatorach, brzmienie “Everything Not Saved Will Be Lost” pozytywnie mnie zaskoczyło. To wciąż Foals, ale w podrasowanej wersji. Mniej tu gitar, ale pozostałe instrumenty stworzyły razem dobrą całość. Poprzeczka zawisła wysoko i pozostaje mi trzymać kciuki, by zapowiadana na wrzesień druga części płyty zatrzymała mnie na podobnie długi czas.

6. THE UNDERGROUND YOUTH MONTAGE IMAGES OF LUST & FEAR

Brytyjski gotycko-post punkowy zespół The Underground Youth był jednym z moich największych odkryć 2018 roku. Wpadłam na nich dość późno, bo zanim pojawił się utwór “Fill the Void”, zdążyli wydać siedem studyjnych albumów. Tym razem jednak byłam przygotowana i zaznaczyłam sobie w kalendarzu datę premiery najnowszego krążka. Szkoda byłoby taką płytę przegapić. “Montage Images of Lust & Fear” nie odbiega od pozostałych krążków kapeli. To wciąż granie konkretne, oparte na niezbyt dużej liczbie instrumentów, brzmiące dość garażowo. Całość, mieszcząca się w dziewięciu utworach dających czterdzieści trzy minuty muzyki, jest bardzo intensywna. Ależ to musi brzmieć na koncertach!

5. BALTHAZAR – FEVER

Minęły prawie cztery lata od ukazania się poprzedniej płyty Balthazar, belgijskich mistrzów nieoczywistego indie rocka, a dopiero po rozpoczęciu przygody z tegorocznym krążkiem “Fever” zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi ich brakowało. Nawet, jeśli z wielkim entuzjazmem przywitałam solowe projekty Jinte Depreza i Maartena Devoldere’a (odpowiednio J. Bernardt i Warhaus), miło usłyszeć chłopaków razem. I to w niesamowicie wysokiej formie. “Fever” jest albumem, przy którym bledną pozostałe dokonania Belgów (choć, przyznam, momentami brakuje tego kobiecego pierwiastka wnoszonego przez Patricię Vanneste). Grupa Balthazar nagrała album, który wymyka się z wielu szufladek. Czasem jest kołysząco (“You’re so Real” z tą saksofonową wstawką!), innym razem nonszalancko (“Entertainment”). Utknęłam przy “Fever” na długie godziny.

4. JAMES BLAKE – ASSUME FORM

James Blake jest wykonawcą, do muzyki którego nawet nie zdaję sobie trudu, by kogoś przekonywać. Jego soulowo-elektroniczne melodie i wyśpiewywane smutnym, często zahaczającym o wysokie rejestry głosem opowieści przypadają do gustu osobom o podobnej wrażliwości. Łatwo się wówczas w tym wykreowanym przez niego świecie zatracić i przepaść na długie godziny. Doświadczyłam tego dopiero przy okazji “Assume Form” – czwartej płyty w jego dyskografii. Ten krążek naprawdę wciąga, choć, umówmy się, Blake nie odkrywa na nim Ameryki. Robi za to muzykę, która mu odpowiada najbardziej. I jest w tym przekonywujący jak nigdy wcześniej.

3. LITTLE SIMZ – GREY AREA

Zapomnijcie o Nicki Minaj, Cardi B czy Iggy Azalea. Hip hopową sceną w tym roku na samym początku marca porządnie zatrzęsła Brytyjka Simbiatu Abisola Abiola Ajikawo, ukrywająca się pod pseudonimem Little Simz. “Grey Area” jest już jej trzecim wydawnictwem, lecz bez dwóch zdań najważniejszym i robiącym najwięcej zamieszania. Artystka rozwinęła skrzydła. Zawsze była świetną raperką, ale na nowej płycie dołożyła do tego interesujące (nowoczesno-oldskulowe; raz oparte na komputerowych zabawkach, raz żywych instrumentach) podkłady i wachlarz najróżniejszych emocji. Czasem jest ironiczna, czasem refleksyjna. Chwilami pokazuje swoją wrażliwszą twarz, innym razem przypomina, że jest dziewczyną, z którą lepiej nie zadzierać. Przez te trzydzieści pięć minut nie zmienia się jedno – Little Simz nikogo nie udaje.

2. BOY HARSHER – CAREFUL

Nie do końca pamiętam, jak nowa płyta amerykańskiego duetu Boy Harsher wpadła mi w ręce. Bodajże, jak to często u mnie bywa, odpowiedzialna za to była okładka. Niepokojąca, nieperfekcyjna i prezentująca wokalistkę, Jae Matthews, w dwóch stanach. Ta znudzona mina z dolnego zdjęcia to ja szukająca dla siebie nowych brzmień. A druga fotografia to chwila po wwierceniu się piosenek z “Careful” głęboko w umysł. Duet Boy Harsher stawia na syntezatorowe granie. Ich elektronika jest mroczna, hipnotyczna, chłodna. A jednocześnie taneczna. Ogromnym atutem jest sama Matthews, której głęboki głos (zmysłowy, ale jednocześnie niepozbawiony pazura) bardzo kojarzy mi się z Michelle Gurevich. Siostry? “Careful” jest płytą, która rozkochała mnie w sobie od pierwszych sekund. Rewelacja!

1. JESSICA PRATT – QUEIT SIGNS

“Quiet Signs”, wbrew swojej prostocie, jest płytą dziwną i zagadkową. Przygotowane przez Jessikę Pratt piosenki zdają się mieć drugie dno, które ukryła przed nami sama artystka, określana już przeze mnie mianem jednego z najbardziej intrygujących, kobiecych głosów ostatnich lat. Niesamowite jest to, że ona nie musi specjalnie się wysilać – coś zanuci, coś sobie pośpiewa, a z miejsca jej kompozycje nabierają specyficznego klimatu. Podoba mi się jej podejście do dźwięków. Minimalizm jest ogromną siłą “Quiet Signs”. Jednocześnie jej utwory nie rozpływają się w powietrzu. Chociaż trzeci krążek Pratt walczyć będzie o miano najlepszej płyty 2019 roku, nie będę nikogo przekonywać do zapoznania się z nim. Warto to zrobić, ale “Quiet Signs” nie zasługuje na bycie płytą słuchaną w biegu.

________________________

Inne płyty wydane w styczniu-marcu 2019 warte uwagi: Chris Cohen Chris Cohen, Andrew Bird My Finest Work Yet, Apparat LP5, Nilüfer Yanya Miss Universe, Keren Ann Bleue, Du Blonde Lung Bread for Daddy, Nick Waterhouse Nick Waterhouse, Spellling Mazy Fly, Julia Jacklin Crushing, Xiu Xiu Girl with Basket of Fruit, Woman’s Hour Ephyra, Le Butcherettes bi/MENTAL, Panda Bear Buoys, Cass McCombs Tip of the Sphere, Girlpool What Chaos Is Imaginary, TOY Happy in the Hollow, Sharon Van Etten Remind Me Tomorrow.

3 Replies to “RANKING: 10 najlepszych płyt I kwartału 2019 roku”

  1. Nie znam żadnej z tych płyt, a to oznacza, że ostatnio chyba się za bardzo obijam. Najwyższy czas aby nadrobić zaległości, więc włączam Spotify i zaczynam słuchać 🙂

    Pozdrawiam!

  2. Z Twojego zestawienia znam albumy Foals i Jamesa Blake’a. Nie porwały mnie jakoś super mocno, ale przyjemnie się ich słucha.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam!

  3. Ja muszę wiele nadrobić. Jestem strasznie do tyłu z premierami, które miały przez te 4 miesiące. Z przedstawionych tu przez ciebie najbardziej zainteresowała mnie Little Simz. “Grey Area”.

Odpowiedz na „KarolinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *