#954 LSD “Labrinth, Sia & Diplo Present… LSD” (2019)

Ona jest australijską wokalistką, która potencjalnymi przebojami potrafi sypać jak z rękawa. On brytyjskim muzykiem i producentem, który zasłynął nagrywając duet z Emeli Sandé. Spotkali się, wyczuli między sobą muzyczną chemię. Zaprosili do swojego teamu ekscentrycznego amerykańskiego DJ’a, by pokolorował ich utwory. Czy LSD może być zdrowe? Tak, o ile jest zespołem, który tworzą Labrinth, Sia i Diplo.

Po raz pierwszy o kolektywie usłyszeliśmy w połowie 2018 roku, kiedy to zadebiutował ich singiel “Genius”. Niedługo potem poznaliśmy kilka kolejnych kompozycji. Mało jednak wiadomo było o kolejnych krokach. Będzie płyta? Czy skończy się na pojedynczych numerach? W efekcie płyta “Labrinth, Sia & Diplo Present… LSD” przeszła bez większego echa. Ale jeśli ktoś już szuka brzmień do swojej wakacyjnej playlisty, powinien się nią zainteresować. To tylko pół godzinki.

Rozpoczęcie jest bardzo obiecujące. Intro “Welcome to the Wonderful World of” przemieszcza się między osobliwym folkiem, trapowymi bitami i dźwiękami elektrycznej gitary. Afrykańskie “Angel in Your Eyes” jest już bardziej ułożone, choć brakuje mi w nim ciekawszego refrenu. Perełką albumu jest kolejna piosenka – synthpopowo-hip hopowa “Genius”. To zarazem pierwszy utwór, nad którym LSD pracowali. Sporo w nim pasji, ognia i świetnych hooków. Na końcu krążka czeka wersja z dogranym Lil Waynem, ale nie jest to remix must hear. Moim drugim ulubieńcem jest “It’s Time”. Kompozycja odstaje od reszty, zahaczając o gospelowo-soulowe klimaty. O ile w większości kawałków uwagę przyciąga Sia z tym swoim charakterystycznym, skrzeczącym głosem, tak “It’s Time” jest wokalnym popisem Labrintha. Co jeszcze skrywa debiut LSD? Mamy tu nowoczesne, trapowe “Heaven Can Wait”, wpadające w ucho “Audio” i taneczne “No New Friends”. Bardziej interesującym punktem wydawnictwa jest jakoś tak swojsko brzmiące “Thunderclouds”.

Lubię zapamiętywać, jakie emocje towarzyszyły mi podczas pierwszego spotkania z daną płytą. W przypadku “Labrinth, Sia & Diplo Present… LSD” było to uczucie totalnego luzu. I uśmiech. To jest właśnie największa zaleta tego wydawnictwa. Poprawia humor bardzo szybko. Z drugiej strony jest to jednak płyta na parę razy, bo jej wielokrotne słuchanie potrafi zmęczyć. Niby też dzieje się tu wiele (każdy z artystów dorzucił coś od siebie, a przecież są postaciami bardzo różnymi), ale jednocześnie większość kompozycji jest jakaś taka… pusta. Mimo wszystko warto posłuchać, by samemu wyrobić sobie opinię. Ani zły, ani genialny album. Ot, taka przerwa i odpoczynek od solowych projektów całej trójki.

Warto: Genius & It’s Time

2 Replies to “#954 LSD “Labrinth, Sia & Diplo Present… LSD” (2019)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *