#981 Mariah Carey “Glitter” (2001)

2001 rok. Po spełnieniu swoich zobowiązań wobec wytwórni Sony Mariah Carey przechodzi do Virgin Records. Jej umowa z labelem opiewa na sto milionów dolarów. Musi tylko nagrać pod skrzydłami wytwórni pięć płyt, ale ma artystyczną wolność. W tym samym czasie sypie się jej prywatne życie, pogorszeniu ulega zdrowie psychiczne. W tym całym zamieszaniu powstaje towarzysząca filmowi “Glitter” płyta, która – jakby mało ostatnio pecha było w życiu Carey – premierę ma 11 września 2001 roku – dniu, w którym mało kogo interesowały wydarzenia z show biznesu.

“Glitter” spotkał się z lodowatym odbiorem, sprzedając się jak na standardy Carey bardzo słabo. Nie było też przebojów. W efekcie Amerykanka straciła płytowy kontrakt i popadła w jeszcze większą depresję. Od tych wydarzeń mija osiemnaście lat. Mariah zdążyła powrócić na szczyty list przebojów (krążek “The Emancipation of Mimi”) i ponownie rozkochać w sobie krytyków, którzy kręcili nosem na jej pierwsze w nowym tysiącleciu wydawnictwo. Czy faktycznie jest aż tak źle?

Nie sposób nie zacząć inaczej jak od wzmianki o filmie, z myślą o którym artystka przygotowała kompozycje. Jego seans dopiero przede mną, ale fabuła nie powinna być zaskoczeniem: ot, mamy lata 80. i bohaterka grana przez Mariah Carey marzy o wokalnej karierze. A to wszystko w rytm utworów tylko trochę muśniętych ejtisową stylistyką.

Na “Glitter” wokalistka kontynuuje rozpoczęty na “Butterfly” pomysł współpracy z raperami i wzbogacania swojego brzmienia o elementy hip hopu. Sporo gości przewija się przez “Loverboy”. Mamy tu bowiem Da Brat, Ludacrisa, Twenty II i Shawnnę. Ich nagromadzenie przyniosło jednak mało interesujący efekt. “Loverboy” zapamiętuje się głównie ze względu na gitarowe zapożyczenia od zespołu Cameo. Lepiej wypada rhythm’and’bluesowe “If We” (feat. Ja Rule & Nate Dogg), chociaż całość bardzo kojarzy się z klimatami “J.Lo”*. Warto sięgnąć po “Don’ Stop (Funkin’ 4 Jamaica)”, w którym delikatność Mariah przecina się z agresywnym Mystikalem, a funkująco-hip hopowy bit spotyka pianino. Moim faworytem jest jednak “Last Night a DJ Saved My Life” (feat. Busta Rhymes, Fabolous & DJ Clue) – cover wydanej na początku lat 80. kompozycji grupy Indeep. Może i okroiłabym tę przeróbkę z wielu gościnnych wersów, ale dla zmysłowych, spokojnych wokali Carey oraz odprężającej, acz miło bujającej melodii można się przemęczyć. Z kolaboracji nie przekonuje mnie jedynie “Want You” (feat. Eric Benet). Mogło być pościelowo i seksownie (kiss me and touch me and immerse your love in mine), jest po prostu ciężko.

Solowe utwory Mariah to przede wszystkim gratka dla fanów jej balladowego oblicza. Autentycznie zachwyca najtisowe “Lead the Way”, które ponoć powstało z myślą o “Butterfly”. Nasze szczęście, że kompozycja nie przepadła, bo głos Amerykanki w tym nagraniu brzmi obłędnie, a ona sama chętnie chwali się swoimi umiejętnościami. Sporo emocji skrywa “Reflections (Care Enough)”, które jest listem osoby porzuconej w dzieciństwie przez rodziców. Podobać się może również smyczkowy singiel “Never Too Far” (chyba jedyna piosenka, za którą dziś pamięta się “Glitter”), ale większe wrażenie robi oszczędny, ograniczający muzykę do minimum kawałek “Twister”. Coś żywszego? Ciekawie wypada cover innego numeru z lat 80. – “I Didn’t Mean to Turn You On”. Carey zachowała tego ejtisowego ducha. Dodam, że bez większych modyfikacji kawałek ten znaleźć mógłby się na “Control” Janet Jackson. Tak samo nowocześnie zerka na lata 80., choć nie powinno to dziwić, kiedy wzrok pada na listę jego twórców. Obie artystki trafiły na ten sam team.

Chociaż przez lata głupio szłam za tłumem, próbując udawać, że wydawnictwo “Glitter” nigdy się nie wydarzyło, dziś przyłączam się do grupki fanów artystki, którzy nie rozumieją mocnej krytyki tej płyty. To jeden z tych albumów, które lepiej przesłuchać samemu, by wyrobić sobie opinię, niż bezmyślnie powtarzać powstałe niemalże dwie dekady temu poglądy. Mariah Carey miała lepsze płyty. Z tym faktem nie ma co dyskutować. Ta jednak zawiera sporo aranżacyjnych i wokalnych smaczków. #JusticeForGlitter

Warto: Lead the Way & Last Night a DJ Saved My Life

* Wspomniany krążek Jennifer Lopez wydała w styczniu 2001 roku.

3 Replies to “#981 Mariah Carey “Glitter” (2001)”

  1. Szacun za dołączenie swojej opinii i za promowanie takiego podejścia: żeby nie iść za tłumem, a właśnie wyrabiać sobie zdanie samemu. Na podobnej zasadzie byłam ciekawa filmu “Znaki”. Tylu mi mówiło, że średni, że masakra! A jak poszłam do kina – ciary i ogólnie spoko – nie warto było kierować się głosami innych.
    Pozdrawiam!

  2. Nie jest ona osobą,której muzykę szczególnie szanuę – jak dla mnie bardzo przeciętna i do tego jej zachowanie niejednokrotnie było poniżej jakiegokolwiek poziomu..

Odpowiedz na „ScarlettAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *