#1043 Douglas Dare “Milkteeth” (2020)

Brytyjski wokalista Douglas Dare od najmłodszych lat przygotowywany był na zajmowanie się muzyką w przyszłości. Jego matka naucza bowiem gry na pianinie, a syn był jednym z jej uczniów. Swe muzyczne umiejętności Dare szlifował na jednym z uniwersytetów, a niedługo potem znalazło się dla niego miejsce w wytwórni Erased Tapes, która wydaje płyty takich wykonawców jak Kiasmos, Ólafur Arnalds i Nils Frahm. I chociaż wiele osób wciąż patrzy na niego jak na debiutanta, Douglas zaprezentował nam właśnie swój trzeci krążek.

Wspomniane pianino często słychać w kompozycjach Brytyjczyka, choć nowa płyta zatytułowana “Milkteeth” pod względem aranżacji jest jeszcze skromniejsza od poprzedników – “Whelm” i “Aforger”. Douglas Dare ponownie prezentuje nam swoją wizję chamber popu i brytyjskiego folku. I jest w tym jeszcze bardziej przekonujący niż wcześniej.

Album rozpoczyna się zaaranżowaną na pianino balladą “I Am Free”, w której artysta wyśpiewujący takie słowa jak I am free and I can feel your love nie brzmi jakoś szczególnie optymistycznie. Sama piosenka trwa o jakieś dwie minuty za długo, ale mimo prostej formy wypada całkiem nowocześnie. Pozostałe kompozycje to zbiór bliższych bądź dalszych wspomnień z przeszłości Dare’a. W jego obrazkach często przewija się motyw rodziny oraz przyjaciół, którzy żyją dziś już tylko w jego pamięci. Swoim rodzicom dedykuje m.in. takie utwory jak “Red Arrows”, “Heavenly Bodies” oraz “Silly Games”. Pierwsze z nagrań zaskakuje tak minimalistycznym instrumentarium, że nie trudno odnieść wrażenie, iż ta folkowa miniaturka wykonywana jest a capella. “Heavenly Bodies” uderza w słuchacza swym ponurym wydźwiękiem, łamiąc serca niepewnie wyśpiewywanymi wersem are my parents proud of me?. Smutno robi się także podczas akustycznego “Silly Games”, będącego numerem o samotności.

W najlepszym momencie “Milkteeth” Douglas wspomina jednak pewną młodą dziewczynkę, która odeszła zbyt szybko. Muśnięta folkowymi dźwiękami kompozycja “The Joy in Sarah’s Eyes” od pierwszego usłyszenia zachwyciła mnie swym nostalgicznym klimatem. Jest wzruszająco, ale nie przygnębiająco. Innego przyjaciela Dare przedstawia nam w surowym, pełnym przenikliwych wokali “Wherever You Are”, dając nam jednak do zrozumienia, że kontakt z nim się urwał. Ładnie wybrzmiewa także zamykająca płytę piano-ballada “Run”. Cały zestaw kompozycji dopełniają trzy interlude’a. Jak na album nie trwający nawet czterdziestu minut to sporo, ale doceniam, że każde z nich utrzymane jest w inny stylu. Szczególnie ciekawie wypadają wzbogacone trąbką “The Piano Room” oraz vintage’owe “The Stairwell”.

Chociaż Douglas Dare nie wymyślił swojej muzyki na nowo, album “Milkteeth” zatrzymał mnie przy sobie dłużej niż poprzednie wydawnictwa firmowane nazwiskiem niebanalnego Brytyjczyka. Naturalność i otwartość w śpiewaniu na niełatwe tematy od początku były cechą charakterystyczną wokalisty, ale nigdy wcześniej nie brzmiał tak poruszająco, co na tegorocznej płycie – doskonale słychać, iż temat rodziny i zakończonych przyjaźni jest dla niego zarówno ważny, jak i trudny. Przełożyło się to na porcję kompozycji bardzo osobistych.

Warto: The Joy in Sarah’s Eyes & Wherever You Are

One Reply to “#1043 Douglas Dare “Milkteeth” (2020)”

  1. Koncept albumu wydaje się ciekawy, choć nieco przygnębiający. Zresztą tak też brzmią oba kawałki. Jednocześnie jestem zaciekawiona i zdystansowana. Piosenki same w sobie mnie nie przekonują, ale często bywa tak, że dopiero słuchając całego albumu pokazują znacznie więcej niż się wydawało na początku. Może ten krążek też tak ma?

Odpowiedz na „Ola z Muzycznej ListyAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *