#1164 Laurel “Dogviolet” (2018)

Brytyjka Laurel Mae Arnell-Cullen jest jednym z tych wykonawców, którzy wyznają zasadę, że sami najlepiej wiedzą, co i jak mają zrobić. Swoje piosenki od samego początku pisze, komponuje i nagrywa w zaciszu własnej sypialni. Co więcej początkowo epki mające przedstawić jej twórczość coraz to szerszej grupie odbiorców wydawała z ramienia własnej wytwórni Next Time. Jednak dopiero po podpisaniu kontraktu z większym labelem jej kariera nabrała tempa. Punktem kulminacyjnym była premiera debiutanckiej płyty.

A także… modyfikacja brzmienia. “Holy Water”, pierwszy w karierze Laurel mini album, składał się z czterech dość przeciętnych numerów utrzymanych w elektro-popowo-rhythm’and’bluesowej stylistyce. Z czasem Brytyjka coraz chętniej zaczęła podążać w stronę klimatów indie, by ostatecznie polubić się z bardziej gitarowymi aranżacjami, czerpiąc całymi garściami z indie rocka oraz bluesa. I to właśnie w takim wydaniu pokochała ją Europa.

“Dogviolet”, debiutancki krążek Laurel, jest wydawnictwem, na którym znajdziemy cztery naprawdę świetne kompozycje, oraz parę niezłych, choć dalekich od wywoływania zachwytów nagrań. Na pierwszą perełkę natykamy się już na samym początku płyty. “Life Worth Living” bazuje na skromnych (nieznaczne pociągnięcia za gitarowe struny) zwrotkach i kołyszącym refrenie. Jest w tym coś estetycznego, ale i luzackiego. Niespieszne “South Coast” urzeka głębszą, opartą na gitarze basowej melodią oraz miksem surowości i eteryczności zaklętych w wokalu Laurel. Spokojną, wręcz balladową piosenką jest także “Recover” – wycofane, kruche nagranie, w którym zahaczająca o folk muzyka zdaje się docierać do nas z oddali. Moim ostatnim ulubieńcem jest “Adored”. Jeśli słuchając “Dogviolet” macie, podobnie jak ja, wrażenie, iż artystka delikatnie cały czas wciska padał hamulca, w tym jednym utworze poczuć możemy, że decyduje się zdjąć z niego nogę. Jest głośniej i bardziej rock & rollowo.

Z grona pozostałych utworów warto jeszcze wyłuskać takie kompozycje jak basowe “Same Mistakes”, którego refren flirtuje z euforycznym popem; żywsze, choć momentami rozmywające się indie popowe “Hold Tight”; emocjonalne, akustyczne “Sun King” (wokalnie to chyba najmocniejszy punkt “Dogviolet”) oraz wakacyjne “Crave”, którego stylistyka przypomina mi o wielu festiwalowych hymnach Foals do odśpiewania w promieniach zachodzącego słońca.

Kiedy słucham wydawnictwa Laurel “Dogviolet”, ciężko mi uwierzyć, że stała za nim młoda, nie mająca jeszcze za dużego doświadczenia dziewczyna. Czarująca nie tylko głosem (kobiecym, ale mającym w sobie coś jeszcze z niepokornej nastolatki), ale i osobowością, dzięki której w przyszłości nie da z siebie zrobić produktu dla mas, mimo prezentowania muzyki, która wcale taka alternatywna, eksperymentalna czy trudna nie jest. To raczej indie pop/indie rock o paru refrenach, które chciałoby się codziennie słyszeć w radiu. “Dogviolet” nie jest może i płytą, do której chciałabym bardzo często wracać, ale podoba mi się to wrażenie obcowania z artystką, która już nie szuka, lecz konsekwentnie rozwija swój warsztat i styl.

Warto: South Coast & Adored

3 Replies to “#1164 Laurel “Dogviolet” (2018)”

  1. Uwielbiam “Life Worth Living”. Jest to jedna z tych piosenek, o których dawno pisałem na swoim blogu, ale która do dzisiaj mocno mnie trzyma. Bardzo lubię do niej wracać 🙂

  2. Pamiętam, że słuchałam tego albumu, ale… nic z niego nie pamiętam. Z tego co podpowiada mi RYM najbardziej spodobały mi się “Sun King” i “Recover”.
    Pozdrawiam. 🙂

  3. Płyta bardzo przyjemna, ale większe wrażenie zrobił na mnie singiel “Scream Drive Faster” z najnowszej EP-ki. Właśnie jestem po jej przesłuchaniu i zapętlam non stop ten singiel. 😀

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *