BLACK RADIO: One in a Million

Aaliyah była piętnastolatką, gdy premierę miała jej debiutancka płyta “Age Ain’t Nothing But a Number” stawiająca ją w gronie zdolnych nastolatek, które w latach 90. podbijały rhythm’and’bluesowe listy przebojów. Jej album do dzisiaj należy do grona moich ulubionych pierwszych wydawnictw, przebijając to, co zaserwowały nam m.in. Brandy czy Monica. Oczekiwania wobec jego następcy były więc spore, choć nie obyło się bez problemów.

Skandal wywołany nielegalnym małżeństwem Aaliyah z R. Kelly (wokalistka miała zaledwie 15 lat), które anulowane zostało w 1995 roku, bardziej swego czasu zaszkodził artystce, aniżeli producentowi. Odwróciło się od niej prawie całe muzyczne środowisko, co sprawiło, że początkowo trudno jej było skompletować zespół mogący pomóc jej w nagraniu następcy “Age Ain’t Nothing But a Number”. Aż trafił się Timbaland. Dziś przedstawiać go nie trzeba (choć sława już nie ta, co jeszcze kilkanaście lat temu), lecz w połowie lat 90. nie znaczył w tym biznesie za dużo. To właśnie płyta “One in a Million” była tym krokiem milowym w jego karierze. Współpraca z wokalistką sprawiła, że otworzyło się przed nim wiele drzwi, a produkowane przez niego utwory na swoich albumach chcieli mieć znaczący wykonawcy z kręgów muzyki r&b/hip hop. U jego boku dzielnie trwała Missy Elliott, która dopiero rok później zaprezentowała światu swój debiutancki krążek. Śmiało można więc stwierdzić, że na drugim albumie Aaliyah wylansowały się niezłe nazwiska.

W skład albumu “One in a Million” weszło aż siedemnaście nagrań, co łącznie daje ponad siedemdziesiąt minut muzyki. Oprócz intra “Beats 4 da Streets” oraz zamykającego krążek utworu “Came to Give Love” wszystkie inne są pełnoprawnymi kompozycjami. Zaskakiwać może ich długość. “I Gotcha’ Back” trwa nieco ponad dwie minuty, ale cała reszta to piosenki trwające co najmniej cztery minuty. Najdłuższa – “Choosey Lover” – to aż siedmiominutowa podróż. Japońska wersja płyty wzbogacona została o utwór “No Days Go By”. Zaś reedycja “One in a Million” z 2004 roku kusi kawałkiem “Come Over”. W ciągu dwóch lat Aaliyah nawiązała wiele nowych kontaktów w branży. W studiu wspierali ją m.in. Missy Elliott, Timbaland, Darkchild czy Slick Rick, a teksty podrzucali artystce m.in. Diane Warren i Jermaine Dupri. Amerykanka zdecydowała się ponownie zarejestrować cover utworu z repertuaru The Isley Brothers – “Choosey Lover”. Zmierzyła się także z jedną z kompozycji Marvina Gaye’a.

Na sześć singli wybranych do promocji drugiego krążka Aaliyah, jedynie “If Your Girl Only Knew” i “The One I Gave My Heart To” osiągnęły lepsze wyniki na liście Billboard Hot 100 i wielu innych krajach świata. Są więc największymi przebojami z tej ery, choć przyznam, że “One in a Million” zawsze bardziej kojarzyło mi się z nagraniem “Hot Like Fire”. Wracając jednak do dwóch wspomnianych numerów… “If Your Girl Only Knew” było pierwszą zapowiedzią nowego etapu kariery artystki. Utwór dotarł do 11. miejsca na liście Hot 100 amerykańskiego magazynu “Billboard”. Rozgościł się jednak na szczycie zestawienia US Hot R&B/Hip-Hop Songs. Z kolei ballada “The One I Gave My Heart To” wskoczyła na miejsce 9. Billboard Hot 100, będąc w grupie pięciu piosenek Aaliyah, które wkroczyły do pierwszej dziesiątki tego zestawienia. Pozostałymi singlami promującymi album były takie utwory jak “One in a Million”, “4 Page Letter”, “Hot Like Fire” i “Got to Give It Up”.

A jak pod względem komercyjnym odebrana została sama płyta? W ojczyźnie Aaliyah “One in a Million” znalazło podobną ilość nabywców, co “Age Ain’t Nothing But a Number”. Dotarło nawet do tego samego (18.) miejsca na liście Billboard 200, gdzie spędziło 67 tygodni. W innych krajach świata poradziło sobie gorzej, lecz koniec końców sprzedaż płyty była zadowalająca – do dzisiaj to ponad 8 milionów kopii. Mogłoby być oczywiście więcej. “One in a Million” – podobnie jak “Aaliyah” – nie jest jednak wznawiane na nośnikach fizycznych, ani dostępne w serwisach streamingowych. Powód? Blackground Records, posiadające przez lata prawa do dwóch ostatnich krążków artystki, upadło, a katalog nagrań zakupiony został przez Reservoir Media Management. Firma nie spieszy się jednak z obdarowaniem nas starymi numerami Aaliyah. Pozostaje cierpliwie czekać i mieć nadzieję, że pewnego dnia będziemy mogli legalnie sięgać po muzykę Amerykanki.

2 Replies to “BLACK RADIO: One in a Million”

  1. Nawet lubiłam jej piosenki jak byłam mała 🙂 Teraz też czasem z do nich wracam, mam słabość do muzyki lat 90-tych. Ciekawe jak toczyłaby się jej kariera, gdyby nie ten tragiczny wypadek…

  2. Ostatnio co przychodzę, to mi takie wspomnienia włączasz, że potem siedzę i rozkminiam 😉 Świetna płyta, a utwór tytułowy to już w ogóle majstersztyk!

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis 🙂

Odpowiedz na „YoudeetahAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *