#1194 Of Monsters and Men “My Head Is an Animal” (2011)

Od lokalnego konkursu po sceny na europejskich (i nie tylko) festiwalach. Pochodzący z mroźnej, odległej Islandii zespół Of Monsters and Men wstrzelił się idealnie między naszą ówczesną folkową fascynację Mumford & Sons a Edward Sharpe and the Magnetic Zeros. Początkowo wydana jedynie w ojczyźnie płyta “My Head Is an Animal” za sprawą nośnego singla “Little Talks” szybko rozlała się po świecie. Grupa nagle znalazła się w bajce, a my razem z nią.

Nagłą sławę Of Monsters and Men zawdzięczają nagraniu “Little Talks”. To najłatwiej wpadający w ucho moment albumu prowadzony nie tylko gitarami, ale i świetnymi trąbkami oraz okrzykami hey (coś podobnego kilka miesięcy później spodobało nam się w “Ho Hey” The Lumineers). Sama piosenka porusza swoją warstwą liryczną będącą rozmową między kobietą a jej zmarłym ukochanym (You’re gone away/I watched you disappear/All that’s left is a ghost of you). Więc jeśli szukacie utworu, przy którym i poskaczecie i uronicie łzę, “Little Talks” jest jak znalazł.

Niemniej przebojowe numery skrywają się za takimi tytułami jak cięższe “Mountain Sound”; festiwalowe, bardziej indie rockowe aniżeli folkowe “Six Weeks” czy czarujące chóralną końcówką “Lakehouse”. Koncertowym pewniakiem wydaje się być i żywiołowe, ogniste “King and Lionheart”. Moimi ulubieńcami – oprócz wspomnianego już “Little Talks” – są rozkwitające, choć nieprzekraczające pewnej granicy “Dirty Paws”, które zabiera nas na przechadzkę po lesie, oraz zwyczajnie piękne, skrywające pewną tajemnicę “Yellow Light”, w którym otrzymujemy najlepszy na tej płycie dialog między dwoma głównymi głosami zespołu (Nanna Hilmarsdóttir i Ragnarem Þórhallssonem) oraz zakończenie, któremu blisko do miana monumentalnego. Co jeszcze skrywa “My Head Is an Animal”? Kapela chętnie zatapia się w akustycznych, spokojnych dźwiękach, których reprezentantami są takie nagrania jak “Slow and Steady”, “Love Love Love” czy “Sloom” o klaskanym, zaraźliwym rytmie.

Powoli mija dekada od premiery “My Head Is an Animal”, a mi wydaje się, że album ten nie zestarzał się ani odrobinę. Bo i sam zespół Of Monsters and Men nie gnał za trendami, prezentując folk na dwa głosy wzbogacany całą gamą instrumentów. Nie jest to na szczęście muzyka przesłodzona czy aż nadto naiwna. To po prostu dobrze skonstruowany album pełen niewymuszonych utworów, który przybiera formę baśniowych, fantastycznych opowiadań. Sporo tu strachów, potworów, duchów przeszłości, odwołań do natury. Nie jest jednak mrocznie i niepokojąco. “My Head Is an Animal” jest raczej miłym soundtrackiem do obserwowania wschodów słońca, aniżeli albumem, który wywoływałby ciarki na całym ciele. Ładny debiut, choć nie dla każdego.

Warto: Little Talks & Yellow Light

2 Replies to “#1194 Of Monsters and Men “My Head Is an Animal” (2011)”

  1. Bardzo lubię Little Talks 🙂 Dawno nie słuchałam My Head Is an Animal, z przyjemnością do wrócę do tego krążka 🙂 A wspomniane “hey” słyszę ostatnio coraz częściej u młodych polskich zespołów. Mam tylko nadzieję, że z nim nie przesadzą.

  2. Uwielbiam ten album! Często do niego wracam, mam ogromny sentyment do tej płyty. Od wspomnianego przez Ciebie singla nie tylko zaczęła światowa kariera grupy, ale i moja przygoda z OMAM. Śledzę poczynania zespołu i póki, co mnie nie zawiedli 😉

    Pozdrawiam serdecznie! 😉

Odpowiedz na „MaciejAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *